Słowa:
Krzysztof
Dowgiałło
Muzyka:
Mieczysław Cholewa
Chłopcy
z Grabówka, chłopcy z Chyloni,
Dzisiaj
milicja użyła broni,
Dzielnieśmy
stali i celnie rzucali.
Janek
Wiśniewski padł.
Na
drzwiach ponieśli go Świętojańską
Naprzeciw
glinom, naprzeciw tankom.
Chłopcy
stoczniowcy, pomścijcie druha,
Janek
Wiśniewski padł.
Huczą
petardy, ścielą się gazy,
Na
robotników sypią się razy,
Padają
dzieci, starcy, kobiety,
Janek
Wiśniewski padł.
Jeden
zraniony, drugi zabity,
Krwi
się zachciało słupskim bandytom,
To
partia strzela do robotników,
Janek
Wiśniewski padł.
Krwawy
Kociołek to kat Trójmiasta,
Przez
niego giną dzieci, niewiasty.
Poczekaj,
draniu, my cię dostaniem,
Janek
Wiśniewski padł.
Stoczniowcy
Gdyni, stoczniowcy Gdańska,
Idźcie
do domu, skończona walka,
Świat
się dowiedział, nic nie powiedział,
Janek
Wiśniewski padł.
Nie
płaczcie matki, to nie na darmo
Nad
stocznią sztandar z czarną kokardą
Za
chleb i wolność, za nową Polskę
Janek
Wiśniewski padł!
Gdańsk.
Mam
16 lat. Od pierwszych chwil uczestniczę w
marszach protestu. Stocznia, Politechnika, siedziba Polskiego Radio.
Wieczorem walki na ulicach. Pierwsze stracie na wysokości dworca
głównego PKP. Potem na Rondzie Hucisko i wokół pomnika Jana III
Sobieskiego. Gaz łzawiący
dusi. Huczą petardy, ścielą się gazy,.. Na
wszystko jest sposób, na gaz też: szmatka nasycona
rozpuszczoną w ciepłej wodzie sodą. Przecierasz oczy i od razu
widzisz wszystko.
Widzę wszystko:
zabijanych, zabitych i zabijających. Padają dzieci, starcy,
kobiety... Płoną
partyjne budynki, płoną sklepy, płoną samochody; nie wodą lecz ogniem strzelają płonące wozy bojowe Straży Pożarnej.
Czarny salceson i blok
kaszanki czarnej rozgniatane butem stoczniowca.
- To dla nas, bracia!
To my mamy żreć! A towarzysze jedzą kawior!
Padają
dzieci, starcy, kobiety... Ulice Szeroka, Kowalska, Podwale
Staromiejskie, Targ Drzewny. Strzelają słupscy bandyci i bandyci ze
Szczytna. Z wolnej ręki, mierzą dokładnie. Czarne skórzane
płaszcze, stalowe kaski.
KW PZPR: widzę
masakrowanego milicjanta. Chwilę wcześniej, płacząc na balkoniku
darł legitymację służbową, darł kurtkę mundurową, rzucił ją
na tłum, kajał się, wyszedł... Butelką wina w głowę, kopniaki,
razy pięściami; pada skrwawiony.
Nad gmachem łomocze
helikopter. Padają strzały, tłum się rozpierzcha. Jakiś generał
chce ustawić haubice na wzgórzach i rozstrzelać miasto. Moje
miasto! Nocą z rykiem wjeżdżają czołgi. Skry się sypią z
bruku. Gdańsk płonie, spływa krwią. Dies Irae...
W Gdyni wydano rozkaz
przesunięcia czołgów w kierunku tysięcy stoczniowców, idących
do pracy stalowym wiaduktem od stacji SKM. Gdyby nie ten rozkaz,
przez bramę weszliby do Stoczni, do pracy a tak - „szli, by
atakować czołgi”
Świat
się dowiedział, nic nie powiedział,
Janek
Wiśniewski padł...
_________________________
Szczecin. Mam
26 lat. Od 12 grudnia, od 22:45 ścigają mnie listem
gończym. Służba Bezpieczeństwa w asyście żołnierzy LWP była
po mnie w siedzibie Komisji Krajowej Poligrafów NSZZ Solidarność
i na kwaterze. Łomotali do drzwi
karabinami maszynowymi. Jezu, na mnie? Z bronią maszynową? Nie znaleźli mnie ani tu, ani tam; nocowałem w Hotelu "Gryf".
O świcie docieram do Stoczni im. Warskiego. Komitet Strajkowy już działa. Krótka rozmowa z Mietkiem Ustasiakiem i Grześkiem Durskim
O świcie docieram do Stoczni im. Warskiego. Komitet Strajkowy już działa. Krótka rozmowa z Mietkiem Ustasiakiem i Grześkiem Durskim
- Rób swoje!
Robię
swoje. Z Wieśkiem Szajko i Wandą Gunią idziemy do stoczniowej
drukarni. Mamy teksty do strajkowego wydania „Jedności”. Andrzej
Milczanowski radzi:
- Nie bądź głupi!
Wykreśl nazwisko, podpisz pseudonimem.
Poszły
z nazwiskami...
A więc – wojna...
Łudzimy się, że za godzinę-dwie czerwoni się opamiętają,
odpuszczą; że ruszy się Zachód, Amerykanie... Nie, nie liczymy na
desant Navy Seals. Liczymy na cud. Może wprost z Watykanu? Po
kanałach portowych cicho poruszają się motorówki wojskowe i
milicyjne.
Pijemy herbatę i kawę
z darów, słodzone Kölnische weisse zucker. Na białkowym
powielaczu stukamy ulotki, że jeszcze żyjemy. Wiesiek z
Wandą rozmawiają o jutrze. Kochani, naszego jutra nie
będzie. A ich jutro, to dla nas będzie zupełnie inna
bajka...
Noc z 14 na 15
grudnia: trzy rakiety, zielona i dwie czerwone. Ryk silników, szczęk
gąsienic, trzask miażdżonej stali, krzyk tłumu. WESZLI!
Opisałem to w
powieści „Dziennik znaleziony pod murem”
„ - No więc, siedzą
sobie w salonie, jedzą steki i pieczone ziemniaki, kobiety piją
burgunda, oni wódki z lodem. Rozmawiają o kraju. Co oczywiste. I o
styropianie, bo jakże inaczej?
- Trzy rakiety,
pamiętasz?
- No, trzy. Dwie
czerwone i jedna zielona…
Bieg.
Nie, nie bieg - oszalały ludzki cwał między zaspami śniegu i
stalowymi legarami na stoczniowych polach Warskiego. Pamiętasz?
- Pamiętam. Ech,
kurwa mać!
Pamiętamy
jak czołgi rozpierdoliły bramy a to bydło Zomowskie wpadło z
kałachami i zaczęło się wybieranie według dowodów osobistych
konfrontowanych z esbecką listą. Pierwszego wyprowadzili Andrzeja
Milczanowskiego, potem resztę Prezydium a potem...
Tak, trzy rakiety a on
wtedy tam, na brudnej podłodze stoczniowej drukarni spał z Darem
Losu, opatuloną gąsienicami zmór.
- Weszli! Spieprzamy
stąd!
Potem
bieg. Nie, nie bieg - oszalały ludzki cwał między zaspami śniegu
i stalowymi legarami na stoczniowych polach Warskiego.
Ona na schodach,
dysząc, płacząc, śliniąc się
- Powiedz, zabiją
nas?
- Na górę!
- Zabiją nas?
- Zamknij się! Na
górę, ale już!”
KLIKNIJ
NA TEN LINK
_____________________
Są ludzie, którzy nie brali udziału
w wydarzeniach tamtych lat,
którzy
nie widzieli rozlanej krwi...
To
nie jest rocznica polityków.
To
rocznica wszystkich, którzy
„Oddali
życie,
abyś
Ty mógł żyć godnie”
Sławomir Majewski
._______________
JERZY SYCHUT : - Nie byłem zdziwiony
gdy funkcjonariusze SB z milicjantami załomotali do drzwi przed
północą 12 grudnia. Zrobiło mi się żal, potworny żal! Myślałem
że bezpowrotnie zmarnotrawiono niezwykłą energię milionów
Polaków. Tej nocy straciłem nadzieję życia w demokratycznym
Państwie. Mieliśmy szansę zmienić kraj i jakość życia w ciągu
kilku lat. Po roku 1989 było o wiele trudniej. Potrzeba było
kilkunastu lat aby osiągnąć to samo. Nie miałem złudzeń do
intencji intruzów.
Oblężenie mieszkania
trwało do rana. Żona wpuściła napastników gdy pod uderzeniami
łomów zaczynały pękać drzwi okute stalową blachą. Nie mogli
uwierzyć, że mnie nie ma w domu. Nie pozwoliłem się aresztować.
Przydały się umiejętności skoczka spadochronowego wraz z
codziennym wysiłkiem przy pracy w ogrodzie i częsta jazda rowerem.
Około 3 nad ranem wyskoczyłem przez balkon na drugim piętrze, gdy
patrol z pod domu wszedł do bramy się ogrzać. Ukrywałem się do
połowy sierpnia.
Pozdrawiam, Jurek
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz