sobota, 13 grudnia 2014

MOJE GRUDNIE 1970 - 1981






Chłopcy z Grabówka, chłopcy z Chyloni,
Dzisiaj milicja użyła broni,
Dzielnieśmy stali i celnie rzucali.
Janek Wiśniewski padł.

Na drzwiach ponieśli go Świętojańską
Naprzeciw glinom, naprzeciw tankom.
Chłopcy stoczniowcy, pomścijcie druha,
Janek Wiśniewski padł.

Huczą petardy, ścielą się gazy,
Na robotników sypią się razy,
Padają dzieci, starcy, kobiety,
Janek Wiśniewski padł.

Jeden zraniony, drugi zabity,
Krwi się zachciało słupskim bandytom,
To partia strzela do robotników,
Janek Wiśniewski padł.

Krwawy Kociołek to kat Trójmiasta,
Przez niego giną dzieci, niewiasty.
Poczekaj, draniu, my cię dostaniem,
Janek Wiśniewski padł.

Stoczniowcy Gdyni, stoczniowcy Gdańska,
Idźcie do domu, skończona walka,
Świat się dowiedział, nic nie powiedział,
Janek Wiśniewski padł.

Nie płaczcie matki, to nie na darmo
Nad stocznią sztandar z czarną kokardą
Za chleb i wolność, za nową Polskę
Janek Wiśniewski padł!




Gdańsk. Mam 16 lat. Od pierwszych chwil uczestniczę w marszach protestu. Stocznia, Politechnika, siedziba Polskiego Radio. Wieczorem walki na ulicach. Pierwsze stracie na wysokości dworca głównego PKP. Potem na Rondzie Hucisko i wokół pomnika Jana III Sobieskiego. Gaz łzawiący dusi. Huczą petardy, ścielą się gazy,.. Na wszystko jest sposób, na gaz też: szmatka nasycona rozpuszczoną w ciepłej wodzie sodą. Przecierasz oczy i od razu widzisz wszystko.
Widzę wszystko: zabijanych, zabitych i zabijających. Padają dzieci, starcy, kobiety... oną partyjne budynki, płoną sklepy, płoną samochody; nie wodą lecz ogniem strzelają płonące wozy bojowe Straży Pożarnej.
Czarny salceson i blok kaszanki czarnej rozgniatane butem stoczniowca.
- To dla nas, bracia! To my mamy żreć! A towarzysze jedzą kawior!
Padają dzieci, starcy, kobiety... Ulice Szeroka, Kowalska, Podwale Staromiejskie, Targ Drzewny. Strzelają słupscy bandyci i bandyci ze Szczytna. Z wolnej ręki, mierzą dokładnie. Czarne skórzane płaszcze, stalowe kaski.
KW PZPR: widzę masakrowanego milicjanta. Chwilę wcześniej, płacząc na balkoniku darł legitymację służbową, darł kurtkę mundurową, rzucił ją na tłum, kajał się, wyszedł... Butelką wina w głowę, kopniaki, razy pięściami; pada skrwawiony.
Nad gmachem łomocze helikopter. Padają strzały, tłum się rozpierzcha. Jakiś generał chce ustawić haubice na wzgórzach i rozstrzelać miasto. Moje miasto! Nocą z rykiem wjeżdżają czołgi. Skry się sypią z bruku. Gdańsk płonie, spływa krwią. Dies Irae...

W Gdyni wydano rozkaz przesunięcia czołgów w kierunku tysięcy stoczniowców, idących do pracy stalowym wiaduktem od stacji SKM. Gdyby nie ten rozkaz, przez bramę weszliby do Stoczni, do pracy a tak - „szli, by atakować czołgi”

Świat się dowiedział, nic nie powiedział,
Janek Wiśniewski padł...




_________________________



Szczecin. Mam 26 lat.  Od 12 grudnia, od 22:45 ścigają mnie listem gończym. Służba Bezpieczeństwa w asyście żołnierzy LWP była po mnie w siedzibie Komisji Krajowej Poligrafów NSZZ Solidarność i na kwaterze. Łomotali do drzwi karabinami maszynowymi. Jezu, na mnie? Z bronią maszynową? Nie znaleźli mnie ani tu, ani tam; nocowałem w Hotelu "Gryf".  
  O świcie docieram do Stoczni im. Warskiego. Komitet Strajkowy już działa. Krótka rozmowa z Mietkiem Ustasiakiem i Grześkiem Durskim
- Rób swoje!
Robię swoje. Z Wieśkiem Szajko i Wandą Gunią idziemy do stoczniowej drukarni. Mamy teksty do strajkowego wydania „Jedności”. Andrzej Milczanowski radzi:
- Nie bądź głupi! Wykreśl nazwisko, podpisz pseudonimem.
Poszły z nazwiskami...



A więc – wojna... Łudzimy się, że za godzinę-dwie czerwoni się opamiętają, odpuszczą; że ruszy się Zachód, Amerykanie... Nie, nie liczymy na desant Navy Seals. Liczymy na cud. Może wprost z Watykanu? Po kanałach portowych cicho poruszają się motorówki wojskowe i milicyjne.
Pijemy herbatę i kawę z darów, słodzone Kölnische weisse zucker. Na białkowym powielaczu stukamy ulotki, że jeszcze żyjemy. Wiesiek z Wandą rozmawiają o jutrze. Kochani, naszego jutra nie będzie. A ich jutro, to dla nas będzie zupełnie inna bajka...
Noc z 14 na 15 grudnia: trzy rakiety, zielona i dwie czerwone. Ryk silników, szczęk gąsienic, trzask miażdżonej stali, krzyk tłumu. WESZLI!
Opisałem to w powieści „Dziennik znaleziony pod murem”

- No więc, siedzą sobie w salonie, jedzą steki i pieczone ziemniaki, kobiety piją burgunda, oni wódki z lodem. Rozmawiają o kraju. Co oczywiste. I o styropianie, bo jakże inaczej?
- Trzy rakiety, pamiętasz?
- No, trzy. Dwie czerwone i jedna zielona…
Bieg. Nie, nie bieg - oszalały ludzki cwał między zaspami śniegu i stalowymi legarami na stoczniowych polach Warskiego. Pamiętasz?
- Pamiętam. Ech, kurwa mać!
Pamiętamy jak czołgi rozpierdoliły bramy a to bydło Zomowskie wpadło z kałachami i zaczęło się wybieranie według dowodów osobistych konfrontowanych z esbecką listą. Pierwszego wyprowadzili Andrzeja Milczanowskiego, potem resztę Prezydium a potem...
Tak, trzy rakiety a on wtedy tam, na brudnej podłodze stoczniowej drukarni spał z Darem Losu, opatuloną gąsienicami zmór.
- Weszli! Spieprzamy stąd!
Potem bieg. Nie, nie bieg - oszalały ludzki cwał między zaspami śniegu i stalowymi legarami na stoczniowych polach Warskiego.
Ona na schodach, dysząc, płacząc, śliniąc się
- Powiedz, zabiją nas?
- Na górę!
- Zabiją nas?
- Zamknij się! Na górę, ale już!”



KLIKNIJ NA TEN LINK




_____________________



Są ludzie, którzy nie brali udziału 
w wydarzeniach tamtych lat,
którzy nie widzieli rozlanej krwi...
To nie jest rocznica polityków.
To rocznica wszystkich, którzy
Oddali życie,
abyś Ty mógł żyć godnie”


Sławomir Majewski

._______________

JERZY SYCHUT : - Nie byłem zdziwiony gdy funkcjonariusze SB z milicjantami załomotali do drzwi przed północą 12 grudnia. Zrobiło mi się żal, potworny żal! Myślałem że bezpowrotnie zmarnotrawiono niezwykłą energię milionów Polaków. Tej nocy straciłem nadzieję życia w demokratycznym Państwie. Mieliśmy szansę zmienić kraj i jakość życia w ciągu kilku lat. Po roku 1989 było o wiele trudniej. Potrzeba było kilkunastu lat aby osiągnąć to samo. Nie miałem złudzeń do intencji intruzów.
Oblężenie mieszkania trwało do rana. Żona wpuściła napastników gdy pod uderzeniami łomów zaczynały pękać drzwi okute stalową blachą. Nie mogli uwierzyć, że mnie nie ma w domu. Nie pozwoliłem się aresztować.

 Przydały się umiejętności skoczka spadochronowego wraz z codziennym wysiłkiem przy pracy w ogrodzie i częsta jazda rowerem. Około 3 nad ranem wyskoczyłem przez balkon na drugim piętrze, gdy patrol z pod domu wszedł do bramy się ogrzać. Ukrywałem się do połowy sierpnia.

Pozdrawiam, Jurek

.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz