środa, 16 września 2015

Kiedy patrzę hen, przed siebie

Nie, nie pomyliły mi się daty ani pory roku. Nigdy nie pomylę ZASAD.



















Sławomir Majewski

w 1968 straciłem dziewictwo dwa lata później złudzenia odrzuciłem
gaz łzawiący i krwisty komunizm zaklęty w salceson i kufajkę
był film krew na arenie i nie film krew na ulicach gdańska
tanie wina i droga moralność tamtych dziewczyn
dawały po pół roku albo po ślubie bywały wyjątki jasne
piwo było ciepłe a eleganci w pomiętych prochowcach szli
na pochody i wiece na cześć i z okazji
wszyscy byli kolaborantami matka jest tylko jedna

a kolor jego jest czerwony bo na nim 
robotnicza krew

stało się ciałem sporty śmierdziały marksizmem Grażyna
na co dzień pachniała mydełkiem for you i proszkiem ixi
miała majtki w misie i owieczki a w oczach bławatki
pan Dawidowski sprzedawał wielkie bułki po 20 groszy
a w Ruczaju rosół jarski po złotówce
pamiętasz?dwa samochody na godzinę główną jezdnią
to były czasy! w 1980 zamarły dźwigi i serca
 

byliśmy tak szczęśliwi  

śpiewał pan Fogg
byliśmy tak szczęśliwi że tylko moja droga ja cię kocham
przebijała to nasze szczęście i pół litra z czerwoną kartką
szynka na święta kilogram cytryn raz na rok
kiedy patrzę hen, przed siebie
mam w dłoni nóż

"Tamte" czasy mają przewagę nad dzisiejszymi - była o, ironio! - gruba czerwona kreska oddzielająca ICH od nas. ONI, to cały aparat PRL - etatowi komuniści od zakładowych POP poczynając, na KC PZPR i "zastępcach członka" oraz funkcjonariuszach i agentach SB, MO, ZOMO, ORMO, WSI kończąc. ONI to ci ludzie radzieccy, którzy bili, wyrzucali z pracy, gnoili albo mordowali Polaków; którzy robili polskim dzieciom gówno z mózgów, fałszując historię, indoktrynując, zmuszając do składania przysięgi wojskowej na wierność socjalizmowi i nie Polsce, tylko "socjalistycznej ojczyźnie" i sojuszowi z obcym mocarstwem - ZSRR. My - ONI, zdawałoby się - jakże proste, łatwe i przyjemne rozróżnienie... 

W Grudniu 1970 roku w Gdańsku, przy ul. Hucisko stał na wpół rozebrany budynek Izby Adwokackiej, zionąc martwymi oczodołami wyrwanych futryn. Gdy ZOMO przypuściło kontratak od strony Komendy Miejskiej MO, zmuszając tłum Stoczniowców do rozsypki, znalazłem się na pierwszym piętrze tego budynku a obok mnie niejaki Mietek Cholewa. 

Mietek Cholewa zasłynął później dopisaniem muzyki do tekstu Krzysia Dowgiałły o zamordowanym w Gdyni, wówczas nieznanymi chłopcu, o którym dzisiaj wiemy, że zwał się Zbyszek Godlewski; tekstu, który przeszedł do historii pn. "Ballada o Janku Wiśniewskim". Aranżacja i wykonanie Cholewy były i są najlepszym, powiedziałbym - wiekopomnym wykonaniem tej elegii o "Janku Wiśniewskim", który padł i

Na drzwiach ponieśli Go Świętojańską,
Naprzeciw glinom, naprzeciw tankom,
Chłopcy-stoczniowcy, pomścijcie druha,
Janek Wiśniewski padł!

Później, po 13 grudnia 1981 r., właśnie jego, Cholewy aranż śpiewałem Kolegom w obozie internowanych w Wierzchowie Pomorskim. O tym, że Mietek Cholewa nazywa się Mietek Cholewa dowiedziałem się od Mietka Cholewy, nim ZOMO wpadło do ruin Izby Adwokackiej a my wyskoczyliśmy z I piętra wprost na grząski trawnik, prawdopodobnie unikając z rąk słupskich bandytów śmierci a kalectwa z pewnością.
Cholewę napotkałem ponownie po Sierpniu 80-go, w MKS-sie na Grunwaldzkiej, gdzie uwijał się jak w ukropie pracując (chyba) w dziale tzw. propagandy u Zygmunta Błażka. A później, w Stanie Wojennym, dzięki św. p. Pani Marii Koszarskiej poznałem dwoje wspaniałych ludzi - św. p. Panią Zofię Cholewinę i Jej Męża, dawnych bojowników AK, działaczy podziemnej "S" - rodziców Mietka.
Mietek pojawił się w moim życiu ponownie w sierpniu 1982 roku. Po moim wyjściu z obozu internowania w Wierzchowie Pomorskim przyszedł do mnie dziwnie przygaszony.
- Ty wiesz że podpisałem lojalkę... Raczej stwierdził, niż zapytał.
- Słyszałem od naszych. Mówi się o tym.
- Przysięgam, że tylko podpisałem. Przecież lojalka nic nie znaczy! To tylko świstek bez znaczenia! Nie jestem szpiclem, uwierz mi! Nie jestem kolaborantem! - zapewniał gorąco.

Przez świadomość tamtej strasznej grudniowej chwili, ten skok przez okno nim ogarnęła nas fala zbirów w czarnych, skórzanych płaszczach strzelających z ręki; przez świadomość tego co i jak zaśpiewał, przez świadomość zasług dla Polski obojga jego Rodziców - dałem wiarę, że "tylko" lojalka... Dacie wiarę? Bo podział był "jasny" My - ONI... A tymczasem? 

A tymczasem: Agent SB przeprasza Bogdana Borusewicza


- Byłem agentem SB - mówi Mieczysław Cholewa, autor melodii do Ballady o Janku Wiśniewskim. Przyszedł do Bogdana Borusewicza wytłumaczyć się i prosić o przebaczenie.

Pytanie dziennikarza: - "Dał Pan któremuś w twarz?"

Borusewicz: - "No nie, a przecież spotykam ich czasami. Taki Mieczysław Ch., autor głośnej piosenki o Grudniu '70. Pseudonim Rejtan, pisał wyjątkowo obrzydliwe raporty, z butami wchodził w sprawy prywatne, intymne. Staram się udawać, że go nie widzę, ręki nie podaję". 


Tak... gruba czerwona kreska... Rejtan? A czego ten Rejtan-Cholewa tak bronił nagą piersią? Jakich wartości, prawd i zasad? 

Kiedy patrzę hen, przed siebie, mam w dłoni nóż. 
Zmieniam:
mam  w sercu nóż...

Mietek, coś ty uczynił Polsce, swoim Rodzicom i sobie?

.


Piotr Szczepanik Goniąc Kormorany

Chocholi taniec pod wulkanem














A może już pora na rachunek sumienia?
- A cóż to jest – Sumienie? – spytają Piłaci naszych czasów. Czyż nie zasłona dymna naturalnej ułomności? Czyż nie dowód słabości, skrywanego upadku, syndromu nieprzystosowania?

Podobno moje poglądy są prawicowe, aby nie rzec konserwatywne. Podobno ulegam ideologiom, propagandom i mentalności takiej, a nie innej opcji spojrzenia na rzeczywistość. Podobno, ponoć, w zasadzie … , a w tych słowach i określeniach kategoryzujących jakąś prawdę, ach, może tę odwiecznie poszukiwaną prawdę, nie może być takiej prawdy zbyt wiele…

Nie wiem. A moja niewiedza ma charakter ułomności sentymentalnej, nieuleczalnej, zdominowanej zakorzenieniem w tym, co przeminęło, w tym często, co ma się wydarzyć, a właściwie w rozdzielaniu włosa na czworo … Ja sam siebie nie uznaję za człowieka żadnej prawicy, lewicy, matrycy. Mój konserwatyzm jest bodaj mechanizmem obronnym. A ideologia rozmyślaniem nad losem – świata i swoim. Nad losem mijanego człowieka. Nad tym oddanym w dzierżawę zagubieniem w historii …

Ludzie lubią jednak rzeczy nazywać. Włożyć na jakąś półkę z opisem, określić w ramach punktu widzenia, zakwalifikować i przymknąć. Uwięzić je w przestrzeni zamkniętej – scharakteryzowanej i przez to mniej groźnej, oswojonej. Ludzie lubią nakleić etykietkę i zaznać spokoju. Spokoju od myślenia, które nieprzyzwyczajonym szkodzi, spokoju od kłopotliwych pytań, od dylematów, które mogłyby przez przypadek podważyć tę ich kategoryzację, opinię, ogląd i utarty szlak.

Ja wręcz namacalnie rozumiem takie postawy. Tłumaczę je racjonalnie i często nawet emocjonalnie, w zależności od dostrzeganej prawdy o innym człowieku, wraz z jego losem, jego krzywdą i jego, jakże zazwyczaj indywidualnym, doświadczeniem. Nawet ostry spór zawsze można przecież przemyśleć i zgłębić, czasem się nad nim zatrzymać, z niego wycofać – to jest ludzkie. Życie bowiem to odkrywanie - zarówno siebie, jak i bliźniego.

Czy przypadkiem taki sposób, na życie właśnie, wraz z realizacja swoistych zasad wyżej opisanych już sam w sobie nie jest tradycyjno-konserwatywno-prawicowy? Być może. To zależy co się przez to rozumie. Zależy jakich prawd się szuka. Czy chce się iść po świecie „po trupach”, czy może jednak … Gdzieś… (Zmierzać… czy wymierzać … odmierzać?)

Skąd te wszystkie refleksje?

Z rozmyślań nad życiem. Oto maturzysta 1988 wszedł w dziwny, nowy świat. Świat nowych reguł gry, nowych zasad, przestawienia wajchy, epokowej zmiany. Przyznajmy – zmiany cudownej, oczekiwanej, wypatrywanej i podkreślmy, tak ważnej, że aż żal, kiedy pomyślę ilu Polaków oddało za nią życie na przestrzeni lat 1945 – 1989 …

Zakażono nas Mickiewiczem, Słowackim, Krasińskim, Sienkiewiczem, Prusem, Gombrowiczem, Norwidem, Baczyńskim, Żeromskim i wielu innymi. Dozowano nam Miłosza, Herberta, Różewicza, Szymborską, Stachurę. Opowiadano o wielkich wojnach, o śmierci Boga, zgliszczach, popiołach i powiewach wolności. Naznaczono walcem historii, hipokryzją dogasających ideologii, lękiem przed nieznanym. I dziś pytamy – Panie Premierze, jak żyć?

Jak żyć w tym banale, plastikowym wszechświecie świata, zredukowanego do wymiany dóbr i pokrytej lukrem materii; jak żyć w zidiociałym braku pasji, intelektu, transcendencji, innych wymiarów, czy nawet najprostszych wątpliwości; jak żyć w dusznej szklarni hodowli ludzi przed telewizorami, ekranami, biznesami; jak żyć w gorączce karier, sukcesów, podcinania skrzydeł, złudzeniu szczęścia przykrywanego prostacką przyjemnością; jak żyć w krainie obrazu, w miejsce krainy słowa; co powiedzieć … co myśleć; jak … w ostateczności, po prostu - Przeżyć?

Jak ogarnąć te wszystkie pytania uznane dziś za: głupie, bezsensowne, nazbyt zagmatwane w kosmopolitycznej realności globalnego wymiaru? Jak się odnaleźć w tym jarmarku braku wszelakiej idei, wewnątrz kuli z pancernego szkła powierzchowności, w utylitarnej zagadce nowego jutra?

Oto maturzysta 88 - pyta się – w jakiej Polsce ja teraz żyję? Czy te ćwierć wieku … warte było grzechu? Czy te ćwierć wieku to także moja wina? Jeśli tak, to jaka? Gdzie przebiega ta cienka, biało-czerwona linia podziałów, zgubiona nić Ariadny labiryntu, na który nas skazano, bez naszej zgody, lecz za naszą akceptacją? Czy mogliśmy zrobić coś więcej? Czy może rozjechał nas kolejny, jakże inny, walec historii? Walec materii w miejsce walca ideologii, walec ciała w miejsce walca ducha, walec namiastki w miejsce prawdy? A cóż to jest Prawda?

Ot, tak, taka to prawicowość nam się właśnie skroiła. Pozszywana ze złudzeń i zacerowanych nadziei. Polepiona słowami, które stały się puste, które wypadły z duszy na bruk nowoczesności, za cenę ich redukcji do słów użytecznych i wyświechtanych pozorami postępu. Kto nas zrozumie? Piewcy tamtego porządku, czy czciciele tego? Gwardia lewicowych marzycieli, czy zastępy wyrachowanych typów dwudziestego pierwszego wieku? Co jest po prawej, a co po lewej stronie? Czy jest jeszcze w ogóle jakaś strona prawa, bądź lewa? A może już nie ma żadnych stron, dylematów, wątpliwości, wiar, słów i dążeń? Może już wszystko skurczyło się do tabletki na sen, pastylki na śmiertelność i panaceum na złudzenia? Może jesteśmy z waty, a nie ze szkła? A może nasze szklany domy od samego początku były farsą?

Cała jaskrawość tego świata jest chyba dla nas poezją. Tylko kilku z nas w nią wierzy. Reszta zobaczyła w niej dziwkę oddaną w dobre ręce. Niech tam gdzieś sobie będzie. Niech się sprzedaje za parę stów. Alfonsi tego świata w swoich luksusowych żądzach pędzą na złamanie karku, wypoczywają aktywnie, a myślową bierność zakrywają fantomami spełnionych snów. Jest im dobrze. Cała jaskrawość się nie skończyła:

(...) nigdy nie wierzyłem w swoją śmierć i myślę, że chyba tak naprawdę i absolutnie nikt nie wierzy w swoją śmierć, a ci, którzy twierdzą, że wierzą, nie wiedzą po prostu, co mówią, nie, nie kłamią, tylko nie zdają sobie sprawy z tego, co mówią, nie obudzili w sobie śpiącego tam, w najgłębszej tajnej norze, zapomnianego genialnego dziecięcia, ale ono nawet śpiąc nie wierzy w zagładę.

Bo jak mogę przestać być, jeśli jestem. Jeśli był na przykład Józef Zelent – elektryk „wyrwany z gniazda jako orlę przez prąd” jak głosi jego cmentarny nagrobek, jeśli on był, to znaczy, że go nie ma? On jest. Był, jest i będzie.[...] Albo nieznany żołnierz. Albo inni bez rodzinnych marmurowych grobowców, bez krzyża prostego, bez pomników, sarkofagów, piramid, mauzoleów, wszyscy, wszyscy, którzy byli. Przestało bić im serce, ale oni są. Bo byli. Być się do nich stosuje. Zapomniał ten albo ci, którzy wymyślili czasy proste i złożone: praesens, imperfectum, perfectum, plusquamperfectum, futurum I, futurum II i inne czasy złożone, zapomnieli oni, którzy byli, więc są i będą, zapomnieli o jednym czasie, wieczystym, infinitus. Który odmienia się tak: ja być, ty być, on być, my być, wy być, oni być. Ciepłe nasze oddechy, którzy jeszcze jesteśmy, i zimne teraz oddechy wszystkich, którzy byli, mieszają się ze sobą, całują i płyną razem po utartych szlakach i magistralach, i wszystkich dzikich rubieżach czasu i przestrzeni. To jest wiatr, nurt żywota, Lili Pons”

***

I tu się bodaj zgubiliśmy. Śpiew duszy nas zabił. Na nie-śmierć. I nic nam już chyba nie powie ten nowy, „wspaniały” świat. Przemieli nas na swój obraz i podobieństwo. Tonąc, potrzymamy się jeszcze brzytwy słów, zakryjemy swój niedowład wpisania się w nowe czasy listkiem figowym poszukiwań, potańczymy jeszcze kilka Chwil na tym balu Wolanda. Małgorzata pozostanie nieuchwytna. Odpłynie w niebyt z innym partnerem – pięknym, zdrowym i bogatym. A my, bez serc, bez szkieletów, bez ocalenia, odejdziemy w niebyt Historii.

Tylko dlaczego wierzę, że może być jeszcze jednak inaczej?

I dlaczego ty, tak, właśnie ty, też w to wierzysz? Jacyś my, wy, wszyscy, i oni, i one, i pcha się ten wózek pod górę Tabor, i czeka na Godota, łuskając cierpliwie fasolę, a przed snem ujarzmia się napływające fale nieskończoności w małą, cichą i niepozorną skończoność … To nasz chocholi taniec pod wulkanem. Misz-masz życia, w jednoznacznej deklaracji niepodległości. Wierzymy, czujemy, … piszemy. I niech tak pozostanie. Przecież to chodzi „o jego i moje” – o nasze Życie …


Biedny poeta Stachura 

(Tadeusz Różewicz)

niedaleko brudnego koryta
rzeki Wisły
pasło się stado świń i wieprzy
pospołu z dziećmi Apollina

do tej stołówki
przywędrował z dalekiej krainy
Janko muzykant chłopiec opętany poezją
rzucał perły przed wieprze
śpiewał grał na złotym grzebieniu
aż usłyszał głosy
i oszalał

był jak motyl
w pajęczynie

rozmawiałem z nim
raz w życiu
w jakimś domu pracy twórczej
stanął w drzwiach
mojego pokoju
i poprosił o kartkę
papieru

powiedziałem że mam
tylko papier z makulatury
w kratkę
uśmiechnął się grzecznie
podziękował
odszedł
z trzema kartkami

czasem myślę że chodziło mu
o coś innego

że chodziło o jego i moje
o nasze życie


***

Fragment powieści Edwarda Stachury – „Cała jaskrawość” z roku 1969.

Tadeusz Różewicz, wiersz z tomu Wyjście 2004