niedziela, 28 czerwca 2015

Ewa Włodarska




















Nie masz już, nie masz w Polsce żydowskich miasteczek*


Człowiek – Aaron z zaschniętą śliną na ustach, w porwanym
chałacie wleczony po bruku (ma oczy jak szczenię zostawione
na mrozie), i człowiek – tak, ten sam człowiek –
praży Palestynę, w Strefie Gazy podpala Palestynę.
Wszystkie dzieci spłonęły. Nie potrafiłem rozpoznać moich od dzieci
sąsiada. Zanieśliśmy wszystkich, których byliśmy w stanie, do ambulansu...

Pytasz: W jaki sposób naród ludzi bezwolnych
staje się nagle narodem wojowników? Obrazy schną na wietrze,
teraz pył się sypie na pyły z tego prochu, żeby świt wybielić.
Cyt, cyt - dobiega ciche ocieranie ziaren,
wdzierają się w jałowy sen, w pękate słoje dębów, które jeszcze
pamiętają blask królewskich insygniów. Dawny sztetl,

często przechadzasz się po pustych ulicach. Narew cicho szlocha
za plecami. Dlaczego chlipiesz, staruszko? Co niosą twoje anielskie włosy?
Mówiłeś: Drzewa wiedzą więcej. Drzewa wiedzą.
Wiedziały o świętej trójcy z ziemi – dołach dla wybranych. Gwiazdach,
które ze ściółki odciskają twarze w lustrzanych liściach. Puls nie ustał
do dzisiaj. Na rozłożystych mchach mieni się niczym strugi Narwi odbite
w blasku księżyca. Lekka ziemia zniesie wszystko. Przytuli kości, buty,
nadtłuczone szkiełka zegarków, dziesięć przykazań.

Rzecz w tym, że jest tylko
jeden czas i jeden kadisz.

______________________________________________________
* tytuł z wiersza A. Słonimskiego „Elegia miasteczek żydowskich”




Psy szczekają za miedzą. Goja na sztalugach
Donieck, 5 sierpnia 2014 r.

Są powody, by spisać tę księgę na nowo.
Te dni są niczym wiatyk, kruche i wyraźnie
wrysowane w sztalugi światowych zamieszek.
Warczą na nas medialnie, szczują z mikrofonów
psami wojny, odwetem w Mieście Róż. Już sierpień.
Na rogatkach rozbłysnął biały kaszkiet. Z cienia
przypomina łabędzia. Doniec pełen skrzepów
kipi - z ran wypływają przezroczyste płocie,
karmią nimi strudzonych. Wielu nie pamięta
kiedy przejścia podziemne między przyczółkami

mostów stały się drogą tuż ponad wzniesienia.
Wielu nie dozna ciepła, nie dotknie kobiety.
Ukołysz ich do lotu, dobry Panie. Przenieś
do lepszych miejsc, bez planów na powroty. Płyną
błogosławieni cisi, o pokornych rysach.
Po której stronie mapy jest bezpiecznie? Tiszno!
Ostrzeżenia zza miedzy dotykają bliskich.
Początki już pod ziemią z orszakami mrówek.
Nie wytłumią zarazy, krzyk zmatawia struny.
Błogosławieni głusi o lodowych rysach.

Nie upomną się o nich rodziny, rozproszą
świat na grzbietach pokornych jak wcześniej spowiednic.
Kobiety utkną w szybach, uronią tuziny
fal - noszą je od dawna w kieszeniach na bilet.
Dzisiaj pozostawiły miejsca święte, cerkwie,
które tętnią od dziecka pod żebrami. Przynieś
przaśny chleb, podziel słowo, narysuj na murach
prostą drogę do domu, żeby nie zbłądziły
tysiące z próśb o wolność. Kiedy zmrużę oczy
wszystko będzie klarowne, brunatne jak węgiel.


Pomór pszczół

Wszystko, co żyło w trawie, już się wyrodziło,
przetarło sine Kręgi Polarne i Zwrotnik.

Ożył obraz Van Gogha, nad łanem przelecą
hurtowe zamówienia - imidaklopiryd.

Umieranie rzecz ludzka. Gdy giną miliony
to tylko statystyki - przemawiał batiuszka.

Powrót do gniazd, królowych jest odrealniony
jak filmy Buñuela, gry pozazmysłowe.

Niech żądlą. Niech poczuje ich obecność każda
żywa istota. Dadzą nam nieme świadectwo:

Tu byliśmy. Nie milkną brzęczenia i szelest
ostatnich chmar. Rozniosą powietrze na wióry

pośród bilionów kwiatów. Feromony, larwy.
Peace and love? Transformacja? Może transcendencja?

Nie użądlą. Wydały już nieme świadectwo:
Byłyśmy. Osypują się trąbki, odwłoki,

towarzyszy atrofia serca, kończyn, mózgu.
Wszystko topi się w wosku, zatapia w dwójniaku.

 ________________________________
 ___________________________________

INNE: Ewa Włodarska urodziła się w Krakowie. Z zawodu: technik budownictwa wodnego, licencjonowany impresario i magister ekonomii. Z zamiłowania mama dziewięciolatka i roczniaka, grafik – kreator, humanistka, pasjonatka poezji, literatury i sztuki. Organizuje i prowadzi wieczory autorskie (m.in. Eryka Ostrowskiego, Mariusza Bobera, Karoliny Grządziel, Pawła Podlipniaka i Piotra Gajdy, Janiny Góreckiej, Marka Radeckiego, Marty Półtorak, Izabeli Fietkiewicz-Paszek i Ludwika Perneya, Magdy Gałkowskiej i Marka Koneckiego, Doroty Surdyk, Jacka Kukorowskiego i Piotra Duha-Imbora, Wojciecha Roszkowskiego, Leszka Żulińskiego, Karola Samsela, Krzysztofa Schodowskiego, Roberta Rutkowskiego i Rafała Gawina). Pomysłodawca i współorganizatorka ARTYSTYCZNYCH ZDERZEŃ - cokwartalnego programu artystycznego, przybliżającego sylwetki artystów różnych dziedzin, z najodleglejszych zakątków Polski.
Pisze niewiele, co nie przeszkadza w stałych prezentacjach jej wierszy na łamach prasy literackiej. Dotąd uśmiechnęły się: POGRANICZA, Lamelli, KOZI RYNEK, BLIZA, Migotania, przejaśnienia, FRAZA, SZAFA, PKPzin, Apeiron Magazine, Latarnia Morska, KOFEINA, Nowa Okolica Poetów, ARTERIE, TOPOS, AUTOGRAF. Udział w pracach zbiorowych i licznych antologiach pokonkursowych. Tłumaczona na język angielski, serbski, rosyjski i ukraiński.
W marcu 2014 roku ukazał się debiutancki tomik autorki, zatytułowany "Perłofonia".
Osiągnięcia:
Trzykrotnie nominowana do nagrody głównej w VI, VII i VIII OKP im. Kazimierza Ratonia. Nagroda główna w Turnieju Jednego Ilustrowanego Wiersza Świdnicy 2012, Wyróżnienie w 53 OKP “O laur czerwonej róży” 2012, I nagroda w OKP „Krajobrazy słowa” 2013,]Wyróżnienie w OKP “O liść konwalii” im. Z. Herberta 2013, Wyróżnienie w OKP “O laur Opina” 2013, I Wyróżnienie w OKP im. Jana Śpiewaka i Anny Kamieńskiej 2014, I Nagroda Publiczności w OKP im. Jana Śpiewaka i Anny Kamieńskiej 2014, I Nagroda w OKP "O liść dębu" 2014, III Nagroda w 55 OKP “O laur czerwonej róży” 2014, I Nagroda w kategorii "Wiersz o Chrzanowie" w Konkursie "O Herb Grodu Miasta Chrzanowa" 2015.
Wyróżnienie w ZŁOTYM ŚRODKU POEZJI w Kutnie za 

ROK 1984

ORWELLOWSKI ŚWIAT, ORWELLOWSKIE WIZJE... ROK 1984 TO JEDNA Z TYCH KSIĄŻEK, PO PRZECZYTANIU KTÓRYCH, DO KOŃCA ŻYCIA NIE ZAPOMINA SIĘ ICH PRZESŁANIA. BUDZĄC DRESZCZ, ZMUSZAJĄ DO DZIAŁANIA. NIEWIELE TAKICH NAPISANO. "SZERSZEŃ", "CHATA WUJA TOMA" I... ZNOWU ORWELL - "FOLWARK ZWIERZĘCY". LORD BERTRAND RUSSEL GŁOSIŁ: "LEPIEJ BYĆ CZERWONYM, NIŻ MARTWYM." ROSYJSKI DYSYDENT WŁODZIMIERZ BUKOWSKI ODPOWIEDZIAŁ: "BĘDZIECIE I CZERWONI I MARTWI!" CZY JA TU O POLITYCE? NIE, O WIZJI ŚWIATA BEZ WOLNOŚCI SŁOWA, BEZ KTÓREJ NIE MA  LITERATURY I SZTUKI ANI ŻADNEJ KULTURY  ROK 1984      Sławomir Majewski

Geometryczna plaża

Angelina Sielewicz



Rozdział 1

Pamiętam, jak Wengerowie mieszkali w domu na obrzeżach Paryża. Na przedmieściach, na których niewiele było do roboty. W ich miejscowości znajdowała się bulanżeria i fryzjer, może kilka kafejek, ale nie więcej niż trzy. Był także kościół, merostwo, szkoła, ale nie były to miejsca, które miałby jakiekolwiek znaczenie dla Wagnerów. Było higienicznie-estetycznie, jak na to lepszych paryskich przedmieściach. ZGODA, nasi bohaterowie mieszkali na wsi, w domu z widokiem na pole, po którym jeździły traktory, a na nich jeździli mężczyźni, a na mężczyznach kobiety. Tak, rolnicy także lubią sobie pofiglować. Raz w przyczepie przyłapano dwóch panów w gumiakach. Zadowalali się pod plandeką. Gdybyście tylko widzieli, jak w pośpiechu zapinali szelki swoich ogrodniczek... Niestety z okna domu Wengerów nie można było tego dostrzec, co czyniło mieszkanie na wsi jeszcze nudniejszym.
Pozostawało więc pielenie ogródka, koszenie trawy i przycinanie żywopłotu. Zawsze jakąś atrakcją wydawało się nazbieranie jabłek z przydomowej jabłonki i nakarmienie nimi okolicznych koni. W pobliżu była stadnina, ale oni nie jeździli konno. Jeździli za to na rowerze, ale też nieprzesadnie za często – może dwa, trzy razy do roku. I to na stacjonarnym. Prawda jest taka, że woleli długie spacery i kolacje przed ekranem komputera. Dużo pracowali, Delfina jako grafik, Alex jako informatyk.
Mieli na posesji basen, ale z niego nie korzystali. Gdy pewnego dnia ona postanowiła go wyczyścić, stanowczo jej odradzał. Był święcie przekonany, że pływają w nim zdechłe koty. W końcu nikt z basenu nie korzystał od czterech lat, od momentu kiedy się tutaj wprowadzili. Argument z kotami wyśmiała, basen wyczyściła i nawet nalała do niego wody. Ale zanim się nagrzała, minęło lato.
Alex i Delfina pobrali się, gdy byli jeszcze na studiach. Rodzice Delfiny pozwalając jej studiować w Paryżu, nareszcie mieli przestrzeń, jakiej od zawsze chyba pragnęli. Po jej wyprowadzce natychmiast przystąpili do remontu domu na północy Bretanii. Pokój ich córki stał się teraz gabinetem jej matki. Powiesiła w nim bordowe zasłony w esy floresy oraz reprodukcję Maneta, na koniec przytaszczyła – za pomocą sąsiadów płci męskiej – wielki kredens po swojej babce. Czyniąc tych kilka prostych kroków, sprawiła, że droga powrotu Delfiny do domu została zamknięta.
Jej córka gdyby była swoją matką, już dawno miałaby dzieci. To było głównym problemem matki, na który skarżyła się wszystkim plotkarom z miasteczka; ubolewała, że jej pierworodna zamiast wyjść za mąż, rozpoczyna kolejny kierunek studiów. Gdy więc Delfina poznała Alexa, matka postanowiła sobie za cel oddać swoją córkę w jego ręce albo oddać jej rękę jemu, czy jak to się mówi. Delfina długo się opierała, nie po to wyjechała do Paryża, żeby teraz słuchać matki. Ale żeby mieć święty spokój, zaręczyła się z Alexem, choć sama nie pamiętała, czy to ona mu się oświadczyła czy on jej.
W tym okresie wiele balowali, mieszali whiskey z marihuaną i nie tylko. Gdy przyjaciele i rodzina pytali się ich o okoliczności zaręczyn, no, jak to było, opowiadajcie, oboje uśmiechali się niezręcznie, odpowiadając, że zaręczyli się podczas przyjęcia bożonarodzeniowego u ich przyjaciół. To była wersja, której się trzymali, bo akurat tego byli pewni i to brzmiało na tyle dobrze, że każdy mógłby to usłyszeć. Gdy ktoś z zadających pytania podsuwał im gotowe rozwiązania, zwykle odpowiadali tak.
- Podczas świąt, tak?
- Tak.
- Ale romantycznie.
- Chyba tak.
- Ale w jakim momencie? Rozmawialiście, tańczyliście?
- Tak, rozmawia…
- Tańczyliśmy.
- Rozmawialiśmy w tańcu.
- I tak po prostu Alex zapytałeś?
- Tak. To proste pytanie.
- I prosta odpowiedź.
- Nic w tym trudnego, trzeba tylko wyczuć odpowiedni moment.
Odpowiednim momentem tak naprawdę była kulminacja możliwości obydwojga, jeśli chodzi o spożycie ponczu. Wylądowali razem w toalecie, bynajmniej nie po to, by robić to, co dwoje młodych ludzi na filmach. Delfina zafundowała muszli klozetowej coś, co jeszcze wczoraj znajdowało się w muszlach: mule. Alex zwymiotował chyba cały zapas lodówki, której drzwi kilka dni temu na siłę domykali. W tych okolicznościach, gdy patrzyli na siebie, załzawionymi oczami, postanowili się pobrać. Tak Delfina i Alex, po pół roku znajomości, otrzymali status zaręczonych, którym mogliby się pochwalić na Facebooku, gdyby tylko byłby już wtedy rozpowszechniony we Francji. Alex chciał zaoszczędzić i kupić Delfinie pierścionek zaręczynowy na Ebayu, ale jego narzeczona wybiła mu to z głowy. Stanęło więc na jasnym szafirze otoczonym niewielkimi brylancikami kupionym u jubilera.
Znając matkę Delfiny, nie trudno się domyśleć, że po zaręczynach zaczęła naciskać na ślub. Delfina i Alex zbywali ją jednak, ale kiedyś, po cichu, wzięli ślub jedynie w obecności świadków. Za trzeciego świadka robił pies. Skoro do wielu sklepów i restauracji zabiera się psy – pomyślał raz Alex – to czemu by nie zabrać naszego psa na ślub? Delfina nieraz potem myślała, że przygarnięcie teriera o imieniu Thierry było dobrym pomysłem, bo gdyby nie pies, być może zdecydowaliby się na dziecko. Ta forma trójkąta wyjątkowo pasowała obojgu. I już tak zawsze miało być. Niestety Thierry, po przeprowadzce do piątej zony aglomeracji, został przejechany przez samochód.
W piątej zonie, jak już zostało wspomniane, życie płynęło niespiesznie. Alex wolał ćwiczyć swoje palce, stukając w klawiaturę, zamiast doprowadzając nimi Delfinę do rozkoszy, jak zwykł to robić na początku ich znajomości. Byli już cztery lata po ślubie, spadek po wujku i awans Alexa pozwolił im kupić na kredyt niewielki dom w Varennes-Jarcy. Lubili to miejsce, było spokojne, uroczy był w nim kościół, tuż obok merostwa, który otwierał się tylko w niedziele i to raz w miesiącu, podczas mszy. Przed stopami merostwa, do którego prowadziły jasne, kamienne schody, płynął ni to strumyczek, tryskała ni to fontanna. Raz woda przybrała czerwonawy kolor. Jacyś nastolatkowie w noc sylwestrową pozbyli się nadmiaru czerwonego wina w dość nietypowy sposób. Francuzi nie lubią profanować wina, wolą go wypić, ale nastolatkowie to przecież nie są jeszcze stuprocentowi obywatele. Być może ze względu na takie głupie pomysły picie alkoholu od 2009 roku jest dozwolone we Francji dopiero od osiemnastego roku życia.
Dni w Varennes wypełniała im praca, długie dojazdy do niej w centrum Paryża nie ułatwiały im nadrabiania w dziedzinie spędzania wspólnego czasu. Delfina nawet w weekendy ślęczała nad Photoshopem, pozbywając zmarszczek jakąś gwiazdę. Po co mam ją fotoszopować, skoro ona i tak już jest w rzeczywistości wyfotoszopowana, zastanawiała się Delfina, wygładzając fałdy na bluzce, z której wyskakiwały sztuczne piersi. Alex próbował ją od tego odciągnąć, ale jego żona upierała się, że to dodatkowe zlecenie pozwoli szybciej spłacić kredyt. Czasami Delfinę nachodziła myśl, że wiąże ich bardziej kredyt niż miłość. Dlatego podchodziła wtedy do Alexa, gładziła go po karku, ugniatała barki, po czym siadała mu na kolanach. Zaplątywała się wtedy zwykle w kabel od słuchawek. Kupiła mu je, żeby nie słyszeć ciągle przewodniego motywu z GTA czy innej gry, jaką sobie w danej chwili jej mąż upodobał.
Dom nie był wielki, ale na tyle duży, by mógł schować skarpetki Alexa w kątach, pod kanapą, na dywanie. Delfina, zbierając skarpetki, myślała o śmierdzących stopach, które chodziły po dywanie. Dlatego prała go raz w miesiącu. Podczas jednego takiego rutynowego prania, gdy jej mąż usiadł obok na kanapie i włączył telewizor, Delfina zapytała go:
- Kochanie, śmieci same wychodzą z kosza pod zlewem.
- Zagnieździły nam się robale w kuchni? – zapytał zafascynowany, jak gdyby Delfina zamiast o śmieciach oświadczyła mu, że wyszła nowa gra komputerowa.
- Mógłbyś go opróżnić?
- Jasne, ale najpierw obejrzę Family Guya.
Delfina dobrze wiedziała, co ta odpowiedź oznacza, ale uśmiechnęła się, bo wiedziała, że to ona była tą osobą, której zależało na utrzymaniu czystości. Domeną Alexa były raczej komputery, które naprawiał błyskawicznie, jak ostatnio, gdy nieopatrznie ściągnęła malware na swojego laptopa. Żartowała, że mąż informatyk przyda jej się, gdy zrobi międzynarodową karierę i jej prace będą wystawiane poza oceanem. W jej przypadku za oceanem oznaczało Wielką Brytanię, którą oddzielał od Francji Kanał La Manche, notabene stanowiący część Oceanu Atlantyckiego.
Kiedyś zabrakło papieru toaletowego. To była zimowa niedziela, a więc sklepy zamknięte. Wytrzymali bez papieru nawet w poniedziałek, bo mieli za dużo pracy, by skorzystać z toalety. Potem – gdy tylko mieli potrzebę – posiłkowali się papierem ręcznikowym. Gdy natomiast tego zabrakło, Delfina musiała wyjąć z półki serwetki, które kupiła specjalnie na zeszłoroczne Boże Narodzenie. W środę, gdy Alex załatwił już to, co do niego należało w toalecie, jak zwykle sięgnął dłonią na półkę ułożoną z płytek tuż za muszlą klozetową. Jego ręka poczuła wyjątkową miękkość materiału. Gdy serwetka znalazła się jednak na wysokości jego wzroku, poczuł się jakoś dziwnie, że te ładne renifery będą podcierać jego tyłek. „Delfina, ładne te renifery, ale to ja już wolę ten różowy papier z pieskami” – oznajmił po wyjściu z łazienki. Żona przytaknęła mu, spojrzała na zegarek i zdecydowała, że dłużej tak żyć nie mogą. Środowa wyprawa do sklepu po rolkę papieru toaletowego raz na zawsze miała odmienić jej życie…
Gdy Delfina weszła do marketu, jeszcze zanim doszła do sekcji z mrożonkami, poczuła chłód. Ten rodzaj chłodu od dawna czuła gdzieś wewnątrz siebie, ale nie miała czasu, by zastanowić się, skąd on się bierze. Uważała, że nadmiar myślenia jest skutkiem nadmiaru wolnego czasu, a na to nie mogła sobie pozwolić jako osoba z kredytem. W większości przypadków myślenie było złe, bo pozwalało zanurzyć się w depresji, a Delfina nawet nurkować się obawiała, więc wszystkiego, co głębokie i pełne otchłani, unikała jak ognia. Ognia zresztą też się bała.
Tego dnia nie miała na sobie stanika. Biustonosze za bardzo ją drapały, nosiła je więc tylko wtedy, kiedy sytuacja naprawdę tego wymagała, jak na przykład rozmowa o pracę czy msza w kościele. Ponieważ jednak i to, i to zdarzało się w jej życiu rzadko, przyzwyczaiła się do nienoszenia biustonosza. To była jej manifestacja wolności, wolności, za którą tęskniła, gdy spędzała wakacje u ciotki w New Hampshire. Tam ludzie nie płacili podatków i nosili broń. I to wydawało jej się piękne. Oczywiście, gdyby musiała zapłacić 2000 euro za godzinną wizytę w szpitalu, mówiłaby inaczej. Także mieszkając w USA, nie otrzymałaby takiego wsparcia finansowego od kraju jak w okresie, gdy przez pół roku nie mogła znaleźć pracy. Ale i tak Stany Zjednoczone jawiły jej się jako świat idealny. „Nasze babki uwolniły się od gorsetów, czas już najwyższy uwolnić się od staników” – powtarzała koleżankom podczas herbatek w bulanżerii. No cóż, każdy na różny sposób manifestuje swą wolność.
Delfina postanowiła być dobrą żoną i kupić Alexowi jego ulubiony papier toaletowy. Od kiedy on lubi róż? – zaczęła się zastanawiać, gdy szukała wzrokiem pożądanej marki papieru. Gdy sięgała po ofoliowany zapas rolek na dwa tygodnie, niechcący strąciła wdowę – samotnie stojąca na regale rolkę papieru. Rolka upadła na podłogę i rozwinęła się, tworząc coś na wzór drogi, która prowadziła tuż pod stopy jakiegoś mężczyzny. Bardzo ładne buty – pomyślała. Jej wzrok powoli zaczął kierować się ku górze. Lubię ciemny dżinsy, myślała dalej, gdy już dotarła do wysokości rozporka. Zapowiada się niezłe ciacho, rozmarzyła się. Po chwili jej oczy zatrzymały się na twarzy pryszczatego nastolatka, poczuła wtedy lekką ulgę albo rozczarowanie. Nie pozwalając sobie na jakąkolwiek refleksję, chwyciła pod pachę opakowanie rolek papieru toaletowego i udała się w stronę kasy. Gdy wrzuciła ostatnią monetę do maszyny, jej nos niemal zaświergotał, to znaczy zrobiłby to z pewnością, gdyby tylko był ptakiem. Przyjemny korzenny zapach otoczył ją i wniknął w jej włosy. Pociągnęła nosem, szukając źródła tego zapachu, ale nie znalazła. Wzięła więc rachunek i resztę, a papier toaletowy pod rękę. Szybkim krokiem doszła do samochodu, weszła do środka, zapaliła silnik, potem cygaretkę. Zaciągnęła się chwilę. Zgasiła pospiesznie cygaretkę, kręcąc głową. I odjechała.
Zajechała pod dom. Było już ciemno, wiatr był nieco bardziej porywisty niż przed wyjściem. Zgrabnym krokiem doszła do drzwi wejściowych. Wyjęła klucze z torebki i włożyła je w zamek. Ani drgnęły. Otworzyła drzwi i weszła do środka. „Kochanie, dziwne, wydawało mi się, że zamykałam drzwi na klucz, wychodziłeś gdzieś?” – zapytała, wchodząc do salonu.
Weszła do łazienki i zostawiła tam papier toaletowy, zabierając serwetki z reniferami. Wróciła do salonu i zaczęła wspinać się po schodach. „Alex? Alex?” – pytała po imieniu, myśląc, że tym razem poskutkuje. Nadal jednak cisza. Doszła już niemal do ich sypialni, tak starannie urządzanej przez nią przez te cztery lata. To był jej ulubiony pokój z ogromnym łóżkiem, pikowanym, skórzanym wezgłowiem i dywanem, najprawdziwszym perskim dywanem. Jeśli Stany Zjednoczone były rajem, to ta sypialnia była bez wątpienia oazą. Zza zamkniętymi drzwiami usłyszała jakieś dźwięki. Jęki? – zapytała samą siebie. Poczuła nieprzyjemne ukłucie w brzuchu.
Nigdy nie zastanawiała się, co by było, gdyby Alex zainteresował się kimś innym, bo jego zainteresowania ograniczały się właściwie wyłącznie do komputerów. Romans z Larą Croft mógłby być nawet ciekawą dykteryjką opowiadaną podczas rodzinnych obiadów. Świat wirtualny wydawał jej się teraz taki bezpieczny. Jeśli mi to zrobił, to jest strasznym skurwielem, myślała. Trzeba nie mieć serca, żeby zabrać jakąś obcą babę do mojej oazy – kontynuowała monolog w swojej głowie.
Wreszcie zbliżyła się do drzwi i po chwili wahania otworzyła je, nie wchodząc jednak do środka. Nie mogła, a raczej nie była w stanie wejść. Jej nogi zamieniły się w granit, stały się tak nieruchome, że aż twarde. Każdy mięsień był napięty. Na łóżku leżał laptop z włączonym filmem o dwóch średnio urodziwych blondynkach uprawiających zwierzęcy seks, obok łóżka jej mąż. Jej własny, osobisty mąż, którego poślubiła pięć lata temu w przypływie nagłego uczucia. Leżał tam, na perskim dywanie, jeszcze sztywniejszy od niej samej. Spod jego głowy wyciekała stróżka krwi, tworząc pokaźnych rozmiarów plamę.
Gdy mięśnie Delfiny wreszcie się rozluźniły, chciała zacząć krzyczeć, ale nie mogła, nie potrafiła. Jej dłoń uwolniła serwetki z reniferami. Schyliła się po nie, złapała je i podeszła do Alexa. Odruchowo zaczęła wycierać nimi jego zakrwawioną głowę, a potem dywan. Krwi było tak wiele, że ledwie w niego wsiąkała, Delfina rozcierała krew po dywanie, zataczając coraz większe kręgi, jak gdyby malowała mandalę. W końcu przestała, gdy do jej ślepi zaczęły napływać łzy. Wzięła w swoje dłonie głowę Alexa. Po raz ostatni spojrzała w jego oczy, te sympatyczne błękitne oczy. Zamknęła je. Na powiece jej męża pojawiła się kropla. A potem na nosie, ustach, brodzie: jedna, druga, trzecia… Nigdy nie lubiła, gdy widział, jak płacze. Nawet po jego śmierci nie chciała, by był tego świadkiem.
Pani Bonnet zerwała się z łóżka. Obudził ją ryk albo szloch. Jeszcze nie wiedziała, skąd i od kogo lub od czego pochodził, ale już czuła wewnątrz przeszywający ból. Taki ból, jaki czuje matka po stracie swojego dziecka. Pospiesznie założyła szlafrok i podeszła do okna. Po krótkich oględzinach doszła do wniosku, że wszystko jest na swoim miejscu: jej ulubiona wierzba dalej rośnie, jabłonka po stronie sąsiadów też. Huśtawka lekko się buja, poruszana przez wiatr. Wszystko w normie. Ale o tym, że norma też może niepokoić, wiedziała od dawna, zwłaszcza po zapoznaniu się z filmami Tima Burtona. Amerykańskie przedmieścia były pozornie do bólu normalne, ale pod płaszczykiem pospolitości nieraz kryło się zło. Na tę myśl przeżegnała się.
Może to koty? – zastanawiała się, dalej myśląc o ryku. Koty, to takie okropne zwierzaki, które przechodzą przez ogrodzenie do sąsiadów tylko po, żeby załatwić swoje fizjologiczne potrzeby. Żadne tam polowanie na głaskanie w wykonaniu obcych ludzi, którzy jeszcze mają do nich cierpliwość, w przeciwieństwie do właścicieli. Po prostu prześlizgują się i bezczelnie robią kocią kupę. Pani Bonnet nie była reprezentatywna dla swojej grupy wiekowej, nie lubiła kotów i już. Przeganiała je miotłą ze swojego ogródka, gdy przychodziły do niej tylko w jednym celu. Gdy na potańcówkach w czasach młodości kawalerowie tańczyli z nią również w jednym celu, też ich przepędzała. Taki już miała charakter.
Ale to nie był kot. To był bardziej szloch niż ryk, to za bardzo było podszyte cierpieniem, żeby pochodziło od kota. Koty cierpią tylko wtedy, gdy się je wyrzuci z ciepłego łóżka – myślała. Są takie ograniczone, nie to co psy. Zawołała swoją suczkę Bellę, a ta, gdy przybiegła, oparła swoje łapy o nogi pani Bonnet. Ta pogłaskała ją po pysku, a potem usiadła na łóżku. Bella położyła głowę na kolanach starszej pani. Zapewne myślała, że wyjątkowo czymś sobie na to zasłużyła, ale to długie głaskanie Belli było gestem uspokajającym staruszkę, która cały czas zastanawiała się nad pochodzeniem szlochu…
 .

PAPULEON

Andrzej Walter


Il n’y a que la vérité qui blesse

Rani jedynie prawda

Napoleon


Jedną z ciekawszych postaci minionego wieku był austriacki filozof polityczny i historyk idei Erik Maria Ritter von Kuehnelt-Leddihn. Rozkoszowałem się ostatnimi czasy lekturą książki przywołanego filozofa pt. „Demokracja – opium dla ludu”, wydanej dwa lata temu przez Wydawnictwo Pawła Toboła-Pertkiewicza Prohibita. Żyjąc w czasach pozornej pewności ukształtowanego ładu społecznego warto zgłębić prawdy zawarte w tej pozycji. Choć można uwzględnić słowa Slavoja Żiżka, że „prawda z definicji jest jednostronna”. Jednak opis pewnych mechanizmów rządzących demokracją oraz światem w jakim aktualnie żyjemy jest wstrząsający.

Ukuło się określenie, że dotarliśmy do końca historii, a ustrój demokratyczny jest szczytowym osiągnięciem współczesnego człowieka. Zatem nic nam już nie grozi. Przed nami tylko dolce Vita i wizje dobrobytu. Skąd jednak wkoło tyle sytuacji i spraw zakłócających te stany ogólnej szczęśliwości najlepszego z systemów? Skąd ludzki niepokój o przyszłość i stawiane pytania, czy rzeczywiście jest i będzie tak dobrze?

Skąd tak gigantyczny brak wyobraźni? Z niewiedzy. Z ignorancji. Z gnuśności i ociężałości intelektualnej. Z braku samodzielnych poszukiwań społeczeństwa, które zadowala się bierną telewizyjną bądź sieciową rozrywką. Społeczeństwo to wierzy w każdy rodzaj kłamstw i manipulacji, byle tylko atrakcyjnie podanych i fachowo dosolonych pseudonaukowymi odniesieniami. Tak dzieje się z bredniami: o ociepleniu klimatu, o jednolitości płci, o równości, o … . Tak moglibyśmy długo wyliczać i tworzyć całą listę spraw obecnie propagowanych masowo i medialnie. Do tego dochodzi jeszcze inny aspekt widzenia. Otóż (cytat ze słowa wstępnego) „nie ma takiej bzdury, w którą nie byłby gotowy uwierzyć współczesny człowiek, o ile dzięki temu uniknie wiary w Chrystusa”.

Tak, szanowni Czytelnicy, właśnie jest, i tylko fundujemy sobie efekt łagodząco – znieczulający brnąc w teorie, w które chcemy samoistnie uwierzyć, gdyż tak nam wygodnie. Póki co – jest dobrze. Nic strasznego się jeszcze nie wydarzyło.

Warto przybliżyć sylwetkę autora „Demokracji – opium dla ludu” – Erika Marię Ritter von Kuehnelt-Leddihn. O autorze ciekawie pisze Tomasz Gabiś w zakończeniu książki. To człowiek wielu wyjątkowych zdolności i ogromnej wiedzy. Mówił płynnie ośmioma językami, znał biernie i potrafił się porozumieć jeszcze w jedenastu innych (między innymi w: japońskim, węgierskim, hebrajskim i polskim). Jego książki, eseje i artykuły ukazały się w 26 krajach świata w 15 językach. Problem z autorem był jeden. Był zadeklarowanym – jak sam określał – „skrajnie prawicowym katolickim liberałem” w stylu A. de Tocqueuville’a czy lorda Actona. Jeśli jednak nałożymy jego wiedzę oraz erudycję na okres, w którym żył i pracował, a przede wszystkim: widział, doświadczał i przeżywał świat, to otrzymamy interesujący kadr spojrzenia na zagadnienia stojące przed nami właśnie dziś. Wydaje nam się, że demokracja jest najlepszym rozwiązaniem? Przeanalizujmy punkt widzenia autora. To wielce pouczająca lektura.

Kuehnelt-Leddihn jako surowy krytyk wszelkich totalitaryzmów musiał do zakończenia wojny wyemigrować do Stanów Zjednoczonych. Nie przeszkodziło mu to w wizycie Hiszpanii podczas wojny domowej. Po II wojnie światowej osiadł na stałe w Austrii , był korespondentem w Moskwie, wykładał na uczelniach Wielkiej Brytanii i USA, a nawet odwiedził Wietnam w czasie trwania słynnej wojny z Ameryką. Człowiek nadaktywny, a jednocześnie bezkompromisowo antyegalitarny. W naszych czasach ujednolicania antropologicznego takie doświadczenia mogą stanowić źródło innej perspektywy spojrzenia. Słowem, autor to postać fascynująca.

Kuehnelt-Leddihn nie nazywał siebie „konserwatystą”, bo, jak twierdził, musiałby wówczas konserwować np. demokrację pochodzącą wszak ze starożytności, a tego jako krytyk demokracji i monarchista czynić nie mógł. Zwracał też uwagę na to, że Kościół katolicki nie jest konserwatywny, gdyż tak jak żywe drzewo ma trwałe korzenie, zawsze ten sam pień i stoi w tym samym miejscu, ale rośnie i zmienia koronę. Jako Miles Christianus i wierny Tradycji homo catholicus uważał, że potrzebna jest ofensywna obrona wartości chrześcijańskich, bowiem cywilizacja europejska jest niemożliwa bez Kościoła i chrześcijaństwa. Chrześcijaństwo z jego koncepcją człowieka jako Imago Dei, człowieka-osoby i człowieka-twórcy stanowi wedle Kuehnelt-Leddihna podwalinę wolności i jedyny skuteczny środek dla jej zachowania.
(…)
Pisząc o sprawach Kościoła i religii nigdy nie omieszkał schłostać biczem drwiny „lewicowo-liberalnych” katolików, do których żywił szczególnie mocną niechęć i których uważał za typowych przedstawicieli dominującego w polityce i kulturze gatunku zwanego przezeń „papuleonem”, czyli krzyżówki papugi i kameleona. Kuehnelt-Leddihn uważał, że jakakolwiek „wyzwoleńcza teologia” nie znajduje żadnego oparcia w Nowym Testamencie, który jest raczej przesłaniem nierówności: słowo „isotes” (równość) nie występuje w Nowym Testamencie, natomiast słowo „eleutheria” (wolność) znajdziemy w nim wielokrotnie. Zwykł mawiać, że nie ma równości ani w Niebie, ani w Czyśćcu, a jedynie w Piekle, czyli tam, gdzie jest jej właściwe miejsce.”

My natomiast, mamy dziś wszechobecną propagandę równości, której nie powstydziłyby się sprawdzone wzorce nazistowsko-komunistyczne, jeżeli wolno mi tak perwersyjnie zmieszać owe pozornie różne prądy. System, w który żyje nam się miło i spokojnie to nie demokracja. To liberalna demokracja, a to – zasadnicza różnica. Splot czynników i elementów liberalizmu oraz demokracji powoduje, że żaden z tych systemów nie jest prawdziwie sobą. Mamy przed oczami specyficzną efemerydę, a jeśli głębiej przeanalizujemy owe elementy i skonfrontujemy z tym co widzimy i tym, czego doświadczamy ukaże nam się przed oczami nasz świat w całej swojej jaskrawości. Ten świat nie jest w stanie poradzić sobie z problemami i wyzwaniami współczesności. Ziemia się kurczy, wiedza coraz bardziej komplikuje, a wielu ludzie coraz bardziej ciekawych poszukuje zamglonych prawd zadając coraz więcej pytań, na których po prostu brakuje odpowiedzi. Demokracja takich odpowiedzi nie zna.

Najbardziej palącym problemem naszych czasów jest ratowanie wolności, byśmy nie doczekali chwili, gdy liberalną demokrację zastąpi totalna tyrania”

W demokracji liberalnej występuje nieuchronna sprzeczność między wolnością, a równością, które wykluczają się wzajemnie, bowiem możemy być albo wolni albo równi.”

Natura nie zna równości ani identyczności. Wszystko, co identyczne, jest także równe, ale nie odwrotnie. Chcąc zaprowadzić równość trzeba użyć siły. Gdyby wszyscy ludzie mieliby być równi pod względem intelektualnym, wszystkich głupich leniwych trzeba by zmusić do wysiłku umysłowego, a mądrych na siłę ogłupić.”

Wnioski z przywołanych wyżej cytatów – podanych w sposób naprawdę prosty – nasuwają się same. Ludzie nie są identyczni. Nie byli i nie będą. Nawet bliźnięta jednojajowe są odmienne. Sprawiedliwość nie oznacza więc równości. W naszym świecie jednak coraz częściej szafuje się hasłem „dyskryminacji”. I tym sposobem popadamy w dziwne, nowe ideologie, nowe rozwiązania, w których nawet mniejszość narzuca większości swój punkt widzenia.

Franz Grillparzer (austriacki dramatopisarz 1791-1872) wyjaśnił, że w pewnych krajach wierzy się wprawdzie, że trzy osły wydają jednego mądrego człowieka, ale wiele osłów >in concreto< tworzy jednego osła >in abstracto< i jest to zwierzę straszliwe”

Zostajemy zatem ujednolicani i sprowadzani do jednego, wspólnego, demokratycznego mianownika. Nasz świat deformuje wolne myślenie i zamyka usta niepokornym. Nie zamyka niepokornych, tylko ośmiesza ich poglądy, albo lepiej by zabrzmiało – wyśmiewa, gdyż ośmieszyć bez logicznego uzasadnienia nie jest w stanie. Efekt jest jednak taki sam. Pogląd niepopularny chowany jest pod dywan. A owo ośmieszanie-wyśmiewanie powielane jest powszechnie oraz polewane sosem karkołomnych pseudoargumentów. Istota działań zmierza w kierunku sterowania ludzkimi emocjami. Powierzchnia pokazana publicznie lśni czysto i pięknie. W głębi zieje pustka – intelektualna, moralna, humanitarna.

Niewiedza wyborców nie jest wcale większa od niewiedzy wybranych. Sporządzenie rocznego budżetu Parlamentu Europejskiego owocuje tomiszczem obejmującym ponad 2000 stron. Pierwsze pytanie: Kto to w ogóle czyta? Drugie pytanie: Kto mógłby fachowo ocenić ów budżet? Odpowiedzi nie ma, ale przecież zawsze się nad nimi głosuje! Czy demokracja w ogóle jest jeszcze aktualna? A może jest czymś, co najprościej nazwać komedią?”

Nie wiem dokąd zmierzamy. Rozważania autora nie pozostawiają wątpliwości. Będzie to tyrania. Proces ten potrwa jeszcze jakiś czas, ale na własne oczy widzimy jak element po elemencie demontuje się stary świat zastępując go nowym. Pomysły są coraz bardziej dziwne, wyrafinowane, szokujące. Tyrania pojawi się usankcjonowana prawnie – w drodze demokratycznego wyboru. Sami na nią zagłosujemy uprzednio przekonani (nie samodzielnie) , że tak będzie najlepiej. Taka to perspektywa. Mało pociągająca.

W latach trzydziestych minionego wieku do władzy doszedł Adolf Hitler. Został wybrany w pełni demokratycznie. Był czas, że Komitet Noblowski rozważał poważnie kandydaturę Kanclerza Rzeszy do pokojowej Nagrody Nobla. Gdyby taka „pomyłka” nastąpiła, a naprawdę niewiele brakowało , nie mielibyśmy dziś Nagrody Nobla. Ale spokojnie. Fundusze pewnie przeszły by pod inne auspicje i nazwy, a świat kręciłby się dalej. Demokratycznie. Hitler – nota bene – głosił wszem i wobec, i uważał się za arcydemokratę. Korea Północna nadal jest republiką ludowo-demokratyczną, a większość partii politycznych, w nazwie bądź w programie, szafuje tym hasłem na prawo i lewo. Cieszmy się zatem demokratycznie i nieświadomie chwilami w jakich przyszło nam żyć, ale – śmiem prosić – nie porzucajmy myślenia i poszukiwań. Nie porzucajmy analiz: historii, tradycji oraz idei. Kiedy zneutralizuje się ostatniego wątpiącego możemy obudzić się w Nowym Wspaniałym Świecie.
W świecie bez klamek i drzwi. Opis ewolucji demokracji do tyranii, który możemy znaleźć u Platona w jego Państwie (księga 8 i 9), czyta się jak historię Niemiec u schyłku Republiki Weimarskiej.

Niezależne myślenie nie boli. Otwiera nowe horyzonty. Struktury, które znamy, nigdy nie są i nie muszą być idealne. Świat, w którym żyjemy ciągle usiłuje nam coś sprzedać. Idąc tym tropem wyczytałem gdzieś, iż : przedstawiciele ubezpieczeń – sprzedają ubezpieczenia; przedstawiciele branży samochodowej – sprzedają samochody, przedstawiciele ludu – sprzedają … lud.

Lud jednak zawsze może przemówić własnym głosem.
Jeśli tylko będzie miał jeszcze cos do powiedzenia …

.

Narasta na świecie niegodziwość i zło.

Uciekam w poezje , muzykę , literaturę i kontakt z dobrymi ludźmi, przed tymi czasami, które idą w kierunku wybuchu wielkiego zła , w którym  niszczy się wszelkie wartości , w którym Kościół -nośnik tych wartości ,znajduje się w okresie takiego prześladowania ,które przewyższa nawet w nienawiści i bezwzględności, prześladowania chrześcijan w pierwszych stuleciach.Tymczasem tym co poddali się programowemu oddziaływaniu zła , dla uratowania ich , nie pozostaje nikt inny i nic innego poza   Jezusem Chrystusem i krzyżem .Świat jest coraz bezradny wobec ataków terrorystów wymierzonych w niewinnych ludzi.Niszczymy tradycję , szacunek do przeszłości przejętej od poprzednich pokoleń.Coraz więcej kłamstwa , co przeczy wolności, która jest dobrem i prawdą . już raz w XX wieku niszczenie wolności wywołało reakcję totalitaryzmu , znów świat i Polska stoi przed taką groźbą .Z zachodu Europy i z Ameryki, idą ideologie godzące w podstawy ludzkiej moralności , godzące w rodzinę ,propagujące moralny permisywizm ,rozwody,aborcję ,manipulację życiem,na początku i na etapie jego schyłku.Program niszczenia ludzi jest wspierany olbrzymimi  środkami finansowymi.Jest to kolejna odsłona totalitaryzmu ukryta pod pozorami demokracji.Rządząca partia PO w Polsce, domagając się rozdziału Państwa od Kościoła naśladuje komunizm..Społeczeństwo coraz słabiej się przed tym broni , całkowicie straciło zaufanie do elit politycznych  które są nie godne szacunku, tak się swoimi działaniami skompromitowały.Do sejmu dostali się ludzie niegodni tego i przez 8 lat rządów w Polsce , zniszczyli cały dorobek wielu pokoleń . Jedyna nadzieja w nowym Prezydencie A. Dudzie i nowym rządzie, który musi zacząć od uchylania szkodliwych dla Polski ustaw i uchwał  które rodzą poważne nadużycia .Ten rząd PO, cały czas swojego urzędowania, niszczył tożsamość narodową polaków, czego nawet nie było w takim stopniu, w okresie dyktatury komunistów PRL -u .Pocieszam się tylko tym że -NIE MA ZŁA, z którego Bóg  nie mógłby  wyprowadzić WIĘKSZEGO DOBRA.Pozostaje nam w to wierzyć ! ev


Jako komentarz załączam wiersz poety Jana Strządały z Gliwic .


Krew moich myśli . Z tomu ostatnio wydanego -Koraliki .


Moja  myśl płynie z muzyką
przez liście mokre

Goni myśl ptaka
uciekającą z sieci

Zanurza się w studni
czarnej nuty
spadającej ze strun
żeby zapłonąć w ciszy Twojego
Klasztoru

Moja myśl otwiera okno
nad ranem
oczekując przypływu słońca

Tylko maj modli się
przy drodze
czerwonym makiem

zdziwiony szelestem traw
połyskujących kroplami
białych krzyży

Krew moich myśli
rozmawia z pamięcią Twojego serca
o Polsce.

                 Gliwice 18 maj 2014






Krzysztof Klenczon - Natalie

BANKSYSTREET: MUCHA

BANKSYSTREET: MUCHA:   Alfons Maria Mucha , czeski malarz i grafik. Urodzony 24 lipca 1860 w miejscowości Ivančice niedaleko Brna, zm...

środa, 24 czerwca 2015

środa, 3 czerwca 2015

Piosenka późnego wnuka

Adam Waga


źle, źle u nas wciąż idzie
mój kochany Norwidzie
Wyśpiewałeś w swych Piosnkach
co cię nęka i troska

Słałeś z miejsca wygnania
swoje czułe wyznania
swoje smutki ,gorycze
i tęsknoty zwodnicze.
Dziś nie zrobiłbyś tego
bo nie miałbyś do czego
wzdychać i za czym płakać
twa ojczyzna nie taka,
jak ją wtedy widziałeś
i w marzeniach kochałeś

U nas chleb nigdy bardziej
Nie był w większej pogardzie
niż dziś;wala się śmieciem
po naszym biednym świecie
Dziś zamiast" Pochwalony"
"siema" kłapią salony
Nasza mowa fałszywa,
swoje myśli ukrywa.
Każde "nie"ma sto znaczeń
Każde "tak"również kłamie
nosi oszustwa znamię., ,

Brakuje nam powagi
kpimy z orła i flagi
także hymn narodowy
staje się 'obciachowy"
Nawet hejnał z Krakowa
dało się zmasakrować,
Nie umiemy się rządzić
nie potrafimy sądzić,
kraj nasz robi się marny
obolały niezdarny
sam ze sobą się wadzi
do zguby się prowadzi

źle,źle ciągle nam idzie
Mój Kochany Norwidzie

Polska-olbrzym twych Marzeń
dziś nam się jawi -jako karzeł.


I znów zostały zmarnowane dokonania naszych ojców i dziadków ,znów Polska aby istnieć, musi przeprowadzić kapitalny remont gospodarki , finansów,musi  odzyskać majątek narodowy,  w sposób rabunkowy wyprzedany inwestorom zagranicznym.Musi też odzyskać miliony młodych Polaków którzy w ostatnich latach , nie widząc tu żadnych szans dla siebie ,Polskę opuścili. Musi zacząć spłacać długi obecnej władzy.Wszystko jest zniszczone ,na tym polegała ewolucja ekonomiczna Balcerowicza , który znów pchając się do polityki ,chcę  Polskę dobić ,Aby tak się stało, .należało wyprać mózgi części naiwnych Polaków ,albo związać z władzą - interesami , miejscami pracy, kontraktami, przetargami, itd. System zamiatania, czyli bezkarności za afery  różnych aferzystów. ta władza opanowała do perfekcji.Dalej rządząc, być może marnują ostatnie szanse Polski na ratunek .Zmarnowali większość dotacji Unijnych.Nie zrealizowano za te pieniądze żadnych większych inwestycji,osłabiono bezpieczeństwo Polski.Wybory do sejmu jesienią  b.r. w tej sytuacji, to jest już bój o wszystko.Bój o szanse rozwojowe Polski i o przyszłość polskiej demokracji. Jeżeli wygra obecna władza to będzie autokracja i całkowita bezradność Polaków skazanych na klęskę Polski jako Państwa. Wygrana Prezydentura  A. Dudy daje nam szanse na odbicie się od dna. 

ev.


wtorek, 2 czerwca 2015

Andrzej Walter



Znany człowiek i mo(rz)że

Celebryt albo celebryta, rodzaj żeński celebrytka – termin odnoszący się do osoby często występującej w środkach masowego przekazu i wzbudzającej ich zainteresowanie, bez względu na pełniony przez niego (nią) zawód. Zgodnie z definicją sformułowaną przez Daniela Boorstina w 1961 roku celebryt to osoba znana z tego, że … jest znana. Ze względu na możliwość szerokiego oddziaływania społecznego celebryci wykorzystywani są w działaniach reklamowych.
Tyle w miarę zwięzła definicja … o znanych, że są znani. I co w związku z tym? Andy Warhol powiedział już w 1968 roku, że w przyszłości każdy będzie sławny przez 15 minut. Owo „15 minut sławy” weszło do kanonu pojęć jako synonim nietrwałej i ulotnej uwagi mediów i ich odbiorców. Całokształt treści z tym związanej, dotyczy szeroko pojętego przemysłu rozrywkowego. Najgorsze kiedy ów przemysł zastępuje ludziom: realne życie i prawdziwe relacje z drugim człowiekiem oraz wchodzi przez to do sfery autorytatywnej mentalności. Wtedy zaczyna być strasznie choć początkowo wygląda na to, że jest tylko dziwnie.
Czy nie w takim świecie zaczęliśmy egzystować?
Pytanie wydaje się być łatwe do ogarnięcia, gdyż można na nie odpowiedzieć tak: kto chce, w takim świecie egzystuje, kto nie chce – nie musi. Czy aby jednak na pewno? Czy nie dotyka nas wręcz zaraza celebrytyzmu pojawiająca się w sposób od nas niezależny - a potem zacząwszy żyć własnym życiem, na innym torze świadomości społecznej, kiedy znany z tego, że jest znany przesuwa się w tej świadomości do rangi złotoustego „autorytetu” – zmienia w sposób podprogowy nasz sposób patrzenia na świat. Tak się dzieje, siłą bezwładu, z osobami zanurzonymi w tasiemcowe, serialowe brednie. Osoby te oddziaływają potem w środowiskach pracy i codzienności na inne osoby i tak rozprzestrzenia się ten łańcuszek mentalności ludzkiej zredukowany do naśladownictwa.
Oczywiście nie dotyczy to tylko seriali. Sposób prezentowania: wiadomości, prognoz pogody, reality show czy nawet kabaretu powoduje zidiocenie przyswajających tę papkę medialnego kiczu. Wielu z tych, którzy mniej oglądają telewizję, sięga z kolei po „Życia na gorąco” i inne tym podobne tytuły, których głównym celem jest niezdrowa sensacyjka bądź plotkarstwo posunięte poza granice zdrowego rozsądku. Choć o rozsądku tu w ogóle nie powinno być mowy. Słowem magiel się kręci, produkując i zastępy celebrytów. „The show must go on” jak śpiewał jeden z nieodżałowanych idoli muzyki pop. Zmarł godnie, jak na takiego idola przystało, na AIDS. Żył ostro. Carpe diem podniesione do kwadratu czyli „a kiedy przyjdzie smaczek, raz dziewczynka, raz chłopaczek”… Przykład może mało wykwintny i w zasadzie z żalem to piszę, gdyż sam muzykę tworzoną przez tego pana lubię, aczkolwiek … żył jak żył, a my wszyscy o nim czytaliśmy. Przykład ten jest w zasadzie również nieadekwatny, gdyż dziś metodologia ogłupiania poszła o wiele dalej. Obniżyła pułapy z gwiazdy pop do gwiazd zza rogu ulicy. Do gwiazdek z sąsiedztwa. Słowem magiel zawędrował „pod strzechy”. Właściwie możemy zacząć … „od początku” i napisać ponownie, jak kiedyś pod lipą … też traumatycznie

Wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim
Moja droga Myślo, tym zniknieniem swoim.
Pełno nas, a jakoby nikogo nie było:
Jednym niewinnym oglądaniem
tak wiele ubyło …

A gwiazdy, (czy) patrzą na nas? … Nie. To my patrzymy na (!) gwiazdy. Nie mylić z patrzeniem w gwiazdy! A właściwie co to za gwiazdy, na które patrzymy. Jedynie z nazwy – z afrontem dla gwiazd.

Tylko kto to dziś zrozumie i skojarzy? Ja zdaję sobie sprawę, że czytający te słowa na portalu pisarze.pl mogą się zdziwić, lecz intelektualiści, artyści, pisarze i poeci są niestety trochę oderwani od realnego świata występującego w tak zwanym zwykłym, szarym, codziennym życiu. Pewnych rzeczy nie widzą, albo widzieć nie chcą, albo wręcz widzą – nie widząc. 
 
Niestety taka jest dziś kondycja intelektualna większej części tego społeczeństwa, wśród którego przyszło nam żyć. To było zaplanowane działanie potentatów medialnych o zasobach materialnych przekraczających nasze wyobrażenie. Działali na korzyść Wielkiego Kapitału, siłą rzeczy działając na własną korzyść, gdyż to właśnie ów Kapitał się u nich za niebotyczne pieniądze reklamuje, a my to wszystko kupujemy. Tak wygląda mechanizm zza kurtyny. Uczynić z człowieka idiotę, który nie będzie się zbytnio zastanawiał nad swoimi potrzebami. Wyrobić w nim rytuał kupowania, konsumpcji i postawy – ciesz się życiem, spraw sobie radość, przyjemność, przecież żyjesz tylko raz…

I do tego właśnie są potrzebni celebryci. Mają być uświęconymi pasterzami owego stada konsumentów. Mają kreować wzorce, narzucać modele, przekonywać do postaw. Mają zastąpić autorytet. Mają sami nim zostać, dla otumanionej trzódki.

Najgorzej jednak kiedy zapędy na stanie się celebrytą (celebrytem czy też celebrytką) zaczynają przejawiać: ludzie władzy, politycy, wydawałoby się rzetelni dziennikarze czy też znani naukowcy, pisarze albo nawet ludzie wyżyn sztuki – naprawdę przestaje być śmiesznie… Takich przypadków w polskiej rzeczywistości mamy mnóstwo. Nie wyliczę ich z imienia i nazwiska, gdyż szkoda mi czasu na włóczenie się po sądach. To marnowanie energii, gdyż Machina i tak nie pojmie, że jest Machiną, a ludzie – jak dzieci we mgle – nie zrozumieją. 
 
Obserwuję też pewien aspekt pozytywny tego stanu rzeczy. Coraz większej liczbie osób ta jarmarczna rozrywka zaczyna się już nudzić. Przejedli się. Zatruli i teraz szukają antidotum. Oby wybrali mądrze, gdyż przeciez zawsze jest szansa się podnieść. Tu też widzę naszą rolę. Nasze zadanie i wyzwanie. Pisać o tym. Mówić. Zwracać uwagę. Nie zrażać się głosami sprzeciwu, czasem podpartymi podstępnymi liberalno-demokratycznymi pseudoargumentami. Bywają też argumenty z cyklu postęp i nowoczesność. Otóż – kochani Czytelnicy – Prawda jest jedna. Stan nas Polaków, genialnie od strony intelektualno-politycznej opisał tydzień temu Tomek Sobieraj. Ten tekst może stanowić kontynuację Jego „Czy Polacy to kury?” … Tak. Polacy to kury. Spiłowano nam dzioby, ustawiono w równy szereg, każdy dostał przed oczy nowoczesny LCD i hulaj dusza. Do karmienia. Ubój będzie rytualny. Ale będzie. Zapewniam.

A celebryci? Też się załapią na „Titanica”. Bilety już nabyli. Te ekskluzywne. Najlepsze miejsca. Póki co bawią się w najlepsze cudzym kosztem. Przemawiają z ambon, teatrów, lóż sejmowych czy łóż uciech. Popisują się, pajacują, robią do nas miny, wdzięczą się. Celebrują – tę swoją znaność i popularność. Radują się, że wciąż jeszcze mogą. 
 
Kiedy przyjdzie rachunek za życie, okaże się całe morze spraw, olbrzymi ich ocean, który przeleciał im przez palce. Trudno. Podpisane cyrografy trzeba będzie zrealizować. Zastąpią ich nowi – jeszcze młodsi piękniejsi.

Andrzej Walter