Janusz Termer
Wracałem z magnetofonem ze Szczawnicy. W czasie ferii zimowych
był tam obóz studencki w starym pensjonacie na stoku wzgórz. Sporo
rozgarniętych dziewcząt i chłopców, z którymi ponagrywałem rozmowy dla
radia – o ich planach, ambicjach życiowych po ukończeniu studiów.
Chłopców jak zwykle przemądrzałych, ale radziłem sobie z nimi bez
kłopotu. Byłem bardzo elokwentny, nad podziw bezpośredni i z ogromną
łatwością trafiałem do ludzi. Nawet najbardziej nieśmiali i oporni – z
ręki mi jedli! Kiedy dziś o tym pomyślę – stałem się gadatliwym bratem
łapą, który, żywiąc niezmożoną sympatię dla bliźnich, z każdym się
spoufalał. I ta wena nie byle jaka! Animuszu dodawał mi alkohol.