niedziela, 28 września 2014

MARGUERITE YOURCENAR II


 Stanisława Przybyszewska
Marguerite Yourcenar
___________________________



STANISŁAWA PRZYBYSZEWSKA

WOBEC

MARGUERITE YOURCENAR




Były niemal rówieśnicami. Jedna urodzona w 1901, druga w 1903 roku. Nigdy nie usłyszały o sobie. Przypadły im w udziale dwie całkiem odmienne biografie, różne losy, narodowości. Nie wiedząc o tym, niezależnie od siebie wykonywały podobne gesty, wygłaszały zbieżne poglądy, których prawdziwość wyjątkowo konsekwentnie zaświadczały własnym życiem- bardzo wierne sobie, kontrolujące, by najdrobniejszy czyn, słowo były zgodne z ich postawą. Obie pisały, co dla obu stanowiło treść istnienia, najistotniejszą formę wyrazu.

Wybrały pisarstwo bardzo trudne, skazane na niszowość, liczne nieporozumienia i pewne ryzyko jakiegoś niepełnego uznania, niedocenienia, które niby wpisane jest w los każdego twórcy, jednakże w przypadku tych dwóch pisarek jest o wiele większe. Mamy bowiem do czynienia z pewnego rodzaju pionierkami, nowatorkami, odkrywającymi nowe, niedostępne dotąd lądy.
Swą postawą, „tekstem życia” wzbudzały i wzbudzają one ogromny szacunek i podziw. Ich pisarstwo znalazło (choć nie od razu) sympatyków, wielbicieli. Co jednak istotne- obie te prekursorki, twórczynie niezwykłych i niezłomnych postaw, autorki i realizatorki oryginalnych teorii dotyczących pisarstwa tak naprawdę nie doczekały się uczniów, naśladowców, mimo, że do dziś fascynują i zadziwiają. Trzeba je odczytywać, rozważać jako zjawiska osobne i niepowtarzalne na tle literatury europejskiej, w specyficzny i niezwykły sposób literaturę tę wzbogacające, każące spojrzeć na nią z innej perspektywy.

Tym bardziej zaskakują pewne zbieżności, podobieństwa miedzy pisarkami, które pozwalają w nich dostrzec, mimo wielu bardzo istotnych różnic, twórczynie bardzo sobie bliskie, wręcz w jakiś sposób dopełniające się, tłumaczące wzajemnie swoje poglądy, postawy.

Najbardziej uderzające podobieństwo dotyczy pracy nad dziełem literackim. Polegała ona na dążeniu do doskonałości, ciągłym gonieniu wyśnionego ideału, planu, pomysłu. Obie pisarki były przeciwniczkami natchnienia, choć faktem jest, że czekały na odpowiedni moment gotowości do pracy. Nie rozpoczynały jej, gdy czuły się niedojrzałe do jakiegoś dzieła, gdy miały zaledwie jakiś pomysł, zarys. Wszystko musiało być dokładnie przemyślane. Ich pisanie poprzedzone było długimi, gruntownymi studiami, dotyczącymi podjętego tematu. Znały najdrobniejsze szczegóły dotyczące epok, o których pisały. Marguerite Yourcenar stwierdziła w przedmowie do Pamiętników Hadriana, iż takie studia są niezwykle potrzebne, jeżeli ma być to powieść historyczna, a nie bal kostiumowy.[1] Pod tego rodzaju efektownym stwierdzeniem podpisałaby się zapewne także Przybyszewska, co wywnioskować można chociażby z listów.[2] W dziełach jednej i drugiej widać przeogromną precyzję, dbałość o szczegóły, znajomość wszelkich dostępnym opracowań, dokumentów i faktów historycznych dotyczących tematu. Przybyszewska twierdziła, że praca pisarza jest bardziej działaniem naukowca, badacza, niż artysty[3] i rzeczywiście, do tworzenia podchodziła z naukowym wręcz zacięciem, robiła wszystko, by dzieło nie było li tylko „balem kostiumowym”.

Czymś charakterystycznym dla obu artystek jest ogromne poczucie odpowiedzialności za dzieło. Właściwie żadna z nich niemal nigdy nie uważała, że jest ono ukończone. Wprawdzie Przybyszewska po napisaniu Sprawy Dantona upajała się jej doskonałością, wypracowaną nieprzypadkowością każdego słowa, przecinka. Jednakże artykuł zamieszczony dwa lata później w „Pionie”[4] pokazywał, iż autorka, jakkolwiek nadal pewna ważności, doskonałości swego utworu, pewne rzeczy napisałaby inaczej. Widać, że zmienił się jej stosunek do pewnych postaci w porównaniu z tym prezentowanym w listach pisanych tuż po powstaniu Sprawy Dantona, czy też w trakcie pracy nad dramatem. Prawdopodobnie na początku lat trzydziestych nie przeszłoby coś takiego Przybyszewskiej przez myśl, jednakże wydaje się, że gdyby żyła dłużej z całą pewnością po iluś tam latach napisałaby kolejną wersję Sprawy Dantona, poprzedzoną długim komentarzem, wyjaśniającym powody takiej decyzji, pokazującym różnice miedzy wersją zatwierdzoną już wcześniej, a tą najnowszą. A przecież najbardziej wyrazisty gest tego typu mamy w przypadku Monety snów Marguerite Yourcenar. Komentarze, zawierające autointerpretacje, ale także informacje o naniesionych zmianach, weryfikacji dawnych poglądów, towarzyszą zresztą niemal wszystkim znanym nam utworom tej autorki.

W tym miejscu też należy się zastanowić, czy gestem analogicznym nie jest ponowne opracowanie przez Przybyszewską Krzyku autorstwa jej ojca. Powieści wprawdzie nie własnej, ale takiej, którą była zafascynowana we wczesnej młodości, która w jakimś stopniu ukształtowała ją w tamtym czasie. Po iluś latach natomiast zobaczyła jej niedoskonałości, spoglądając na nią trzeźwiejszym okiem doświadczonej już twórczyni. Zresztą nie tylko Krzyk Przybyszewskiego należałoby w tym miejscu wymienić. Należy również wspomnieć o Śmierci Dantona Büchnera. Dzieło to przecież w dużej mierze ukształtowało młodą Przybyszewską, nadało kierunek jej fascynacjom, zarysowało tematykę jej twórczości. W jednym z listów wspominała, iż był to utwór, który najbardziej przeżyła w swej młodości. Jednocześnie po latach czuła się zobowiązana do napisania własnej interpretacji, własnej wersji przedstawionych przez Büchnera wydarzeń.[5] Znów mamy więc do czynienia z wiernością sobie z jednej strony, z drugiej zaś z korygowaniem swych młodzieńczych ideałów, wizji świata. Nie negowała przy tym zalet Büchnerowskiej Śmierci Dantona, to, że chciała ją przerobić, poprawić miało być także jakąś miarą jej własnego rozwoju twórczego. A przecież tak musiało być również w przypadku ponownego napisania Monety snów przez Yourcenar.

Fakt z kolei, iż Przybyszewska nie zgodziła się na przykład na dokonanie skrótów, będących warunkiem przyjęcia Sprawy Dantona do repertuaru teatru niemieckiego może wydawać się czymś dziwnym i niejako zaprzeczającym jej dążeniu do doskonałości, ciągłej, niemal nigdy nie zakończonej pracy nad utworem, pisaniu go w kolejnych. Myślę jednak, iż jej odmowa spowodowana była głównie tym, że prośba o skróty pochodziła z zewnątrz, ona natomiast (ona i francuska pisarka) kierowała się „imperatywem wewnętrznym”- potrzeba zmiany musiała pochodzić od niej, nie mogła być wymuszona zewnętrznymi okolicznościami, naciskami. Złamanie tych ideałów uznałaby prawdopodobnie za zdradę wobec dzieła- coś zupełnie niepojętego i niewybaczalnego zarówno dla niej, jak i dla jej duchowej siostry- Marguerite Yourcenar .

Były jeszcze inne konsekwencje tego poczucia, że dzieło nigdy nie jest zamknięte, że nawet druk, to po prostu pewien etap. Obie autorki potrzebowały stałego kontaktu z czytelnikiem (choćby tym potencjalnym). Stąd być może ciągłe komentowanie własnych utworów, tłumaczenie swych decyzji, pomysłów, zmian, autointerpretacje. Wygląda na to, że wszystkie komentarze do utworów były tychże utworów częścią. Wprawdzie twórczość Marguerite Yourcenar wydaje się autonomiczna i w dużym stopniu zrozumiała bez nich, co nie zawsze można powiedzieć , gdy czyta się Przybyszewską, sądzę jednak, iż w obu przypadkach wszelkie komentarze ogromnie wzbogacają odbiór, są potrzebne, ułatwiają bardziej twórczą, kreatywną recepcję danego dzieła i wbrew pozorom wcale nie ograniczają jej do jednej słusznej interpretacji, narzuconej przez autorki. Obie pisarki jednak zdawały sobie sprawę z wieloznaczności, wywrotowości sensów we własnych utworach, no i także z nieprzystępności własnego pisarstwa. Opatrywanie go komentarzami nie wynikało jednakże z niewiary w doskonałość własnego dzieła. Przeciwnie, obie twórczynie ceniły się bardzo wysoko i zdawały sobie sprawę, iż to, co wyszło spod ich pióra (ta redakcja, którą uznały za przynajmniej w danej chwili zamkniętą, ukończoną, godną druku) było pozbawione wszelkich niedostatków, wypracowane, świetne. Nie wynikało ono również z niewiary w czytelnika, jego inteligencję, wrażliwość, gotowość do podążania zaznaczanymi przez autorki tropami. Przeciwnie- komentarze były wyrazem docenienia odbiorcy, wiary w niego. Czy jednak owe komentarze miały pomóc czytelnikom? Wydaje mi się, iż raczej miały stanowić swoiste wyzwanie dla nich. Zmuszać do twórczego odbioru. Owszem, były w jakiś sposób nałożeniem, albo próbą nałożenia czytelnikowi pewnych okularów, zmuszających do takiego właśnie rozumienia, rozkładania sensów, do takiej a nie innej interpretacji. Jednakże widać w tym wszystkim także pewną zachętę do współpracy i współtworzenia, pokazanie klucza, który pomaga w odbiorze,ale dostępny jest tylko tym wtajemniczonym, wąskiemu kręgowi tych najinteligentniejszych, najlepszych.

Autorki starały się sprawować pieczę nad swoimi utworami, nie do końca pozwalały im żyć własnym życiem, jak gdyby czuły się zobowiązane chronić przed niezrozumieniem, zniekształconym odbiorem wszystko, co wyszło spod ich pióra. Ciekawe i jakby całkiem na temat są w tym momencie uwagi Stanisławy Przybyszewskiej zawarte w listach do Julii Borowej[6], gdzie pisarka dopominała się o uważną lekturę swoich listów i w ogóle wszystkiego, co pisze. Zarzucała adresatce czytanie pobieżne, zupełnie niemożliwe w przypadku tego wszystkiego, co było jej autorstwa. Bardziej była w stanie wybaczyć nieczytanie swoich listów i utworów, omijanie wielkich fragmentów (sama zresztą zachęcała do wybiórczej lektury, zaznaczając miejsca najistotniejsze, te z którymi zapoznanie się adresata uważa za najważniejsze). Także w przypadku swoich dzieł (w tym ukochanej Sprawy Dantona) mniejszym złem wydawał jej się fakt, iż dramat nie jest powszechnie znany, niż jego nieprawidłowe odczytania i wynikające z nich zarzuty,. Yourcenar także pisała komentarze, aby odeprzeć ataki, zażegnać nieporozumienia, powiedzieć, co tak naprawdę chciała przekazać w swoim trudnym dziele. Obie pisarki zdawały sobie sprawę z własnej niedostępności, jednakże od wąskiego kręgu swoich odbiorców wymagały niezmiernie dużo. W tym wszystkim także kryła się wysoka samoocena i świadomość własnego geniuszu, pisarstwa niedostępnego ogółowi, tylko tym nielicznym wybranym. Wprawdzie Przybyszewska, usiłując się przebić robiła rozpaczliwe ukłony w stronę publiczności masowej, jednakże efektem tego były jej najsłabsze utwory, najbardziej kalekie literacko.[7] Poruszała się bowiem po obszarze, który nie był jej znany, dostępny, którego nie rozumiała. W tych swoich próbkach prozatorskich powielała najbardziej znane schematy, które jednocześnie uważała za sobie obce, patrzyła na nie z góry, z pogardą. Jednocześnie przemycała w te swoje koszmarki literackie elementy własnej filozofii, niezupełnie pasujące do „oficjalnej treści”. Ta twórczość nie miała więc modelowego czytelnika, nie wiadomo do kogo tak naprawdę była skierowana. Przybyszewska nie osiągnęła jeszcze umiejętności pisania na kilku poziomach odbioru, charakterystycznej dla postmodernistów i w dużej mierze wykluczał to pogardliwy stosunek do publiczności masowej. Próbowała zostać zaakceptowana przez ludzi, których nie akceptowała, nie rozumiała, co w gruncie rzeczy od początku skazane było na niepowodzenie, przy czym brak jej było łagodnej wyrozumiałości, dystansu, czy choćby dobrodusznej ironii, no i obiektywnej znajomości gustów i oczekiwań powszechnych. .Trzeba jednak pamiętać, że najprawdopodobniej znane nam próby prozatorskie Stanisławy Przybyszewskiej (nie włączam w to dramatów i epistolografii) były albo wprawką, ćwiczeniem, albo w najlepszym razie czymś porównywalnym do notatek, zapisków Marguerite Yourcenar. Pierwszą realizacją pomysłu, zmierzeniem się z tematem, swoistym brudnopisem literackim. Nie jest wykluczone, iż wiele fabuł Przybyszewskiej, wiele pomysłów znalazłoby dużo lepszą realizację po kilku, może kilkunastu latach. Być może po prostu mamy pecha, iż znamy tylko tę początkową część wielu jej dzieł, kolejne, jednak nieautoryzowane redakcje. Może to trochę łapanie pisarki w trakcie pracy bez możliwości poznania jej ostatecznych efektów?

Inną charakterystyczną cechą dla obu pisarek był fakt, że chociaż bardzo oddzielały swą twórczość od prywatności, to w jakiś sposób utożsamiały się ze swoimi bohaterami. Żyły ich życiem, uważały ich za bardzo sobie bliskich. Nie chcę w tym miejscu twierdzić, że najważniejsze utwory Przybyszewskiej i Yourcenar były ich zamaskowaną autobiografią, choć oficjalnie odżegnywały się od pisania o sobie. Nie, wydaje mi się, że raczej kierowała nimi ogromna empatia wobec swych bohaterów, nie utożsamienie się z nimi. Z jednej strony bardzo pilnowały własnej prywatności, ta udostępniona publicznie sprowadzała się właściwie tylko do tworzenia, do pracy nad dziełem. Z drugiej jednakże strony były bardzo związane emocjonalnie z tym, co pisały, z postaciami ze swoich utworów, nie kryjąc się z tym. Robiły wszystko, by nadać stworzonym przez siebie osobom cechy ludzkie. W tym wszystkim nie bały się nadawać im swych własnych cech, przekonań, co wynikało z tego, iż czuły się na tyle wolne od własnej biografii, osobowości że mogły czynić zeń materiał do pracy, do twórczego czerpania, po uprzednich wnikliwych obserwacjach „na zimno”. Swoich bohaterów obdarzały czasem swymi przemyśleniami, cechami charakteru, nie zapominając jednakże o poczuciu rzeczywistości, epoki. Powołane przez nie do życia postaci literackie były również przez nie cenione, kochane. Warto przywołać tu choćby wyznanie Przybyszewskiej, że kocha się w Robespierze[8], a także fragmenty listów, opracowań dramatu, które są najlepszym tego potwierdzeniem. W przypadku Yourcenar na uwagę zasługują opisy jej zmagań emocjonalnych dotyczące postaci Zenona, czy Hadriana, sposób, w jaki obaj bohaterowie domagali się swojego człowieczeństwa, stawali się ważnymi dla niej ludźmi, bliskimi pisarce, towarzyszącymi jej nawet w ostatnich chwilach.[9]

Jest jeszcze jedno niekwestionowane podobieństwo w podejściu obu autorek do tworzonych przez siebie postaci. Chodzi o swoiste „opętanie” wybitną, kontrowersyjną postacią historyczną, w obu przypadkach wodzem, politykiem, kimś, kto czuł w sobie misję udoskonalenia świata i ludzkości. Wprawdzie Hadrian Yourcenar jest bardzo ludzki, ma swoje słabości i ukazany jest najpierw jako człowiek, potem dopiero jako polityk i wódz. Pamiętniki Hadriana jednak przypominają w jakiejś mierze Księgę Koheleta, jak gdyby wybitny dowódca pod koniec życia doszedł do przekonania, że poznał wszystko i wszystko to marność nad marnościami. Robespierre Przybyszewskiej ma trochę inne doświadczenia. Dobrowolnie wyrzeka się swojej prywatności, poczuwszy zaledwie, że ma inne, daleko „ważniejsze” powołanie. Nie to jest jednak istotne. Chciałam jednak zauważyć że obie pisarki uważały, iż jako jedyne w pełni rozumieją te postaci historyczne i dlatego między innymi o nich piszą, wskrzeszając je jako te, które mogą oddać im sprawiedliwość. Co ciekawe Marguerite Yourcenar uważała się za wcielenie Hadriana[10], natomiast Stanisława Przybyszewska twierdziła, iż jako jedyna jest w stanie pojąć Robespierre'a, jak gdyby istniała w niej jakaś blaszka, pozwalająca wytworzyć rezonans pomiędzy myślą wodza jakobinów, a nią- rozumiejącą i czującą go, mimo iż przyszło jej żyć wiele lat później[11]. Przybyszewska nie stawiała hipotez odnośnie czynów i motywów działania Robespierre’a, ona „wiedziała”, że tak było. Obie pisarki czuły się powołane do tego, by odkryć i przedstawić światu prawdę o cenionych przez siebie postaciach. To podszyte fascynacją pisanie było też w jakiś sposób zmaganiem się z owymi bohaterami.

Zarówno współcześni pisarkom, jak i dzisiejsi czytelnicy wielokrotnie mówili o „niekobiecym” charakterze tej twórczości. Często wspominało się o jej androginizmie, poniekąd słusznie zresztą, gdyż obie panie do niego dążyły, uznając niemal za punkt honoru fakt, że czytelnik nie jest w stanie określić z całą pewnością płci autora. Nie próbowały jednak naśladować twórczości męskiej i wcale nie starały się, by za takową uchodziła- to ogromne nieporozumienie. Starały się raczej odróżnić człowieka prywatnego (w tym przypadku kobietę) od pisarza, którego płeć była czymś nieistotnym, który był zdolny do odtworzenia w swoich utworach zarówno do męskiego, jak i żeńskiego punktu widzenia, sposobu odczuwania, w zależności od potrzeb dyktowanych przez dzieło. Dążąc do androginizmu dokonywały czegoś wielkiego i niewątpliwie bardzo trudnego w pierwszej połowie dwudziestego wieku. Poza tym warto się chyba zastanowić, czy ich twórczości nie charakteryzuje chociażby kobieca dbałość o szczegóły, wręcz zmysłowe podejście do nich. Ta twórczość jest bardzo gęsta, można powiedzieć namacalna niezwykle precyzyjnie oddająca kształt charakter, a także wręcz zapach i smak opisywanych epok. Kobieca wydaje się także obecna w utworach obu pisarek pewna migotliwość, subtelny impresjonizm, bliski im obu,mimo iż oficjalnie z nim walczyły poprzez chociażby pisanie tych wszystkich autokomentarzy.

Czymś paradoksalnym w twórczości Stanisławy Przybyszewskiej i Marguerite Yourcenar była niemal całkowita nieobecność kobiet. Jeśli występowały grały zazwyczaj role poboczne. Charakterystyczne, że Przybyszewska zastanawiając się nad skrótami dotyczącymi Sprawy Dantona, w pierwszej kolejności powiedziała o usunięciu ról kobiecych jako tych mniej ważnych[12] mających pokazać drugorzędne życie prywatne wielkich herosów rewolucji. Usunięcie ich, jej zdaniem nie mogło uczynić większej szkody dramatowi. W Thermidorze kobiety zupełnie się nie pojawiły. Dialog grupy mężczyzn dotyczył całkowicie innych spraw, przewijały się w nim natomiast liczne wyzwiska i docinki polegające na porównywaniu bohaterów do kobiet, gdy chodzi o zachowanie, sposób myślenia etc. Z kolei debiutancka jednoaktówka Dziewięćdziesiąty Trzeci zrobiła z kobiety bohaterkę, powiedziałabym pozorną, zagubioną miotająca się w niezrozumiałej rzeczywistości pełnej wspaniałych i mądrych mężczyzn. Nie chodziło jednak o ukazanie bezradności kobiety, jej trudnej, beznadziejnej sytuacji w świecie. Maud z Dziewięćdziesiątego trzeciego była bowiem raczej niesympatyczną histeryczką i tylko jako taka interesowała Przybyszewską. Wprawdzie autorka pokazała mimochodem bolesny brak jakichkolwiek ciekawych perspektyw dla tej bohaterki, jednakże w kolejnych dziełach konflikt zarysowany w Dziewięćdziesiątym trzecim nie został podjęty na nowo, raczej porzucony jako nieistotny gdyż z pewnością nie jako rozwiązany, Świat twórczości Przybyszewskiej, zwłaszcza tej twórczości najistotniejszej, pisanej nie dla ćwiczenia, zaludniony jest przez silnych mężczyzn i innych, którzy tychże podziwiają co objawia się w postaci czci, miłości aż do nienawiści. To mężczyźni i ich problemy (jak stwierdza pisarka w jednym z listów- rzadko dostępne kobietom) pojawiały się w jej twórczości i właściwie ją interesowały. O kobietach pisarka myślała raczej za pomocą nie do końca uświadomionych stereotypów.

Jak natomiast wyglądała sprawa kobiet w twórczości Marguerite Yourcenar? Zdecydowanie więcej tu bohaterów, niż bohaterek. Oni pełnili tu główne role, byli dopracowani w najdrobniejszych szczegółach, one zaledwie naszkicowane. Pozostawały w cieniu, będąc zdecydowanie mniej ważnymi. Wprawdzie pisarka choćby w posłowiu do Anny, soror... [13]zaprzeczyła temu, iż opisywane przez nią postaci kobiece są niepełne, potraktowane jakoby pobieżnie. Przeciwnie, twierdziła, iż owe „kobiety doskonałe” uosabiają w znacznej mierze jej ideał człowieczeństwa. Nietrudno jednak zauważyć, bohaterki te w jakiś sposób były zepchnięte w jej twórczości na drugi, może trzeci plan. Pisarstwo to pokazuje głównie rzeczywistość widzianą oczami mężczyzn. Walentyna w Annie soror, Monika w Alexisie, Plotyna z Pamiętników Hadriana, czy Pani Floso z Kamienia filozoficznego były wprawdzie bohaterkami ważnymi, trochę takimi aniołami- ciekawymi, często bardzo pomocnymi wobec bohaterów, kimś, kto w baśni pełniłby funkcję sprawcy, pomocnika, jednakże znamy je tylko z interpretacji męskich bohaterów- same nic nie mówiły o sobie. Nigdy też nie były w centrum wydarzeń. Doskonałość łączyła się tutaj z pewnego rodzaju przezroczystością, zejściem na drugi plan, aby ustąpić tym mniej doskonalszym, za to ciekawszym. W twórczości Yourcenar pojawiały się także jako postaci epizodyczne negatywne bohaterki kobiece- takie jak Sarah w Nathanelu, czy Katarzyna w Kamieniu filozoficznym, albo żona głównego bohatera Pamiętników Hadriana. Trudno jednak przypisać im większe znaczenie. To natomiast, że w młodzieńczej (po latach napisanej od nowa) nowelce Anna soror obserwujemy świat oczami dwojga bohaterów różnej płci- widzimy cierpienie i zmagania obojga, doświadczenie, które poznajemy jest i męskie i kobiece, pozwala dowodzić dążenia do androginii, podobnie jak w Monecie snów (warto zauważyć, iż powieści także napisanej bardzo wcześnie, na początku twórczej drogi, a potem udoskonalanej, pisanej od nowa, jak gdyby prawdą było, że debiut pokazuje na swój sposób teren, na którym dany pisarz zamierza pracować, zakreśla roboczo granice jego świata, jest więc zapowiedzią całokształtu twórczości ) poznajemy tam myśli, życia, marzenia różnych postaci kobiecych i męskich, w różnym wieku, różnych warstw społecznych, mających inne problemy, marzenia, oczekujących od życia czego innego, będących w różnym jego punkcie, etapie. Nie sposób jednakże nie zauważyć, iż są to doświadczenia rzadkie w twórczości Yourcenar, praktycznie nastawionej na bohaterów męskich i oglądanie świata poprzez ich doświadczenia. Moneta snów może dowodzić jednak, iż również takie poszukiwania twórcze nie były obce pisarce i najprawdopodobniej stanowiły jej ciche zamierzenie, które zostało zakłócone tylko (a może aż) poczuciem powinności wobec dwóch bohaterów- historycznego cesarza Hadriana i fikcyjnego, (chociaż jak podkreślała autorka mającego wiele pierwowzorów pośród zacnych mężów renesansu) Zenona. Czy w przypadku Stanisławy Przybyszewskiej nie należy wspomnieć o poczuciu powinności, misji wobec Maxime Robespierre’a? Wprawdzie wobec innych jej dzieł czymś wątpliwym wydaje się twierdzenie, że chciała pisać, przemawiając zarówno językiem mężczyzn jak i kobiet, jednakże fragment jej listu do Dziabaszewkiego[14], który przypomina nieco przemyślenia Virginii Wolf zawarte we Własnym pokoju pokazał, iż tego typu myślenie było jej bardzo bliskie. Inny dowód stanowiła polemika pisarki z Marią Kuncewiczową dotycząca stylu metaforycznego, zatytułowana Kobieca twierdza na lodzie[15].

Czymś jeszcze, co łączyło obie twórczynie było dążenie do mądrze rozumianego obiektywizmu. Przejawiało się ono w szacunku dla innych filozofii, religii, w próbach zrozumienia nawet gdy nie nie szło w parze to z ich wyznawaniem. Także w założonej z góry bezstronności, pełnej jednakże życzliwości dla przeciwstawnych poglądów, o ile nie były szkodliwe, krzywdzące dla świata czy innych ludzi. Wprawdzie w wydaniu Yourcenar umiejętność ta była bardziej rozwinięta, istnieją jednak podstawy, by przypuszczać, iż Przybyszewska także do niej dążyła, także próbowała ją osiągnąć. Warto tu przypomnieć niektóre stwierdzenia z jej listów. Do Helsztyńskiego pisała o swojej bezwyznaniowości, pozbawionej jednak buntu czy zgorzknienia[16], pełnej natomiast otwartości, ciekawości i szacunku Marguerite Yourcenar z kolei chociażby w wywiadach udzielanych Matthieu Galeyowi[17] dała wyraz takiej właśnie postawy wobec wszelkich filozofii i religii. Potrafiła czerpać z nich mądrość, zauważyć wartość ich wszystkich, a jednocześnie nie do końca utożsamiać się z każdą z nich. Inna sprawa, iż w Yourcenar było dużo więcej pewnego rodzaju zgody na świat, akceptacji, którą trudno dostrzec w Przybyszewskiej. Możliwe zresztą, iż to kwestia wieku. Prawie nie znamy wynurzeń, zwierzeń dwudziestoparoletniej, czy trzydziestoletniej Marguerite. Znamy ją głównie z jej własnych wspomnień, nie wiemy jednak kim w wieku, danym Stanisławie Przybyszewskiej. Trudno też rozstrzygnąć kim byłaby Przybyszewska dożywająca sędziwych lat. Być może wszelkie napięcia złagodziłyby się, a jej wielka niezgoda na świat zmieniłaby się w pełną dystansu i życzliwości akceptację, może odkryłaby zalety i mądrość natury, którą uważała za „bezmyślną idiotkę”. Nigdy jednak nie dowiemy się tego. Podobnie jak nigdy nie dowiemy się jak, w jaki sposób rozwinąłby się talent Stanisławy Przybyszewskiej.

Porównywanie jej z Marguerite Yourcenar jest właściwie stawianiem pewnej hipotezy, jak najbardziej uzasadnionej, prawdopodobnej, co starałam się pokazać w tym szkicu. Obie autorki przecież miały bardzo podobne poglądy, postawy twórcze, przy tym warto przypomnieć ukształtował je mniej więcej ten sam czas, podobne lektury i osiągnięcia kulturowo- cywilizacyjne. W obu przypadkach mamy poza tym do czynienia z talentem długo zapowiadającym się, a jednocześnie od najwcześniejszych lat zdradzającym swą obecność. Z talentem, który w pełni mógł się rozwinąć dopiero w wieku dojrzałym. Oprócz tego łączy pisarki świadomy wybór tematyki pozornie nieliterackiej, a także zdawałoby się mało atrakcyjnej, nieciekawej dla szerszej publiczności. Obcujemy z dziełami, które nie do końca są autonomiczne, odniesienia do nich odnajdujemy w innych utworach pisarek, a także w nieodłącznych komentarzach. Wprawdzie może się wydawać ogromnym nadużyciem twierdzenie, iż talent Przybyszewskiej sam w sobie podobny talentowi Yourcenar mógł i powinien rozwinąć się podobnie, jednak jak starałam się pokazać nie jest ono całkowicie bezpodstawne, zwłaszcza, iż obie pisarki łączyła jeszcze podobna konstrukcja psychiczna, analogiczne poglądy, przemyślenia, jak również (być może owe zbieżne poglądy i przemyślenia były skutkiem właśnie tego) bliska data urodzin. Obie twórczynie od najmłodszych lat kształtowane były przez swoją epokę. Wprawdzie obie były na tle tejże epoki (jak i na tle całej literatury) swoistymi ewenementami, jednakże trzeba pamiętać, iż z całą pewnością były przez swoje czasy kształtowane, natomiast fakt, że w jakiś sposób odnajdujemy w ich losach, życiu i twórczości tak wiele zbieżności jest bezsprzecznym dowodem, iż mimo swej ogromnej oryginalności stanowiły literacko- osobowościowy „wariant” przedstawicielek swojego pokolenia. Istnienie ich obu jak gdyby pokazuje, iż nie są twórczyniami, które zupełnie wyrodziły się ze swoich czasów, ale dowodzi czegoś całkiem przeciwnego, że okres ten mógł sprzyjać wydawaniu (rzadko bo rzadko) również takich owoców. Czy bowiem wyobrażamy sobie obie pisarki tworzące kiedy indziej? Wprawdzie one czuły się bliżej epok, które tak szczegółowo rekonstruowały, na nowo powoływały do życia w swoich utworach, jednakże czy wcześniej albo później coś takiego byłoby możliwe?

Stanisława Przybyszewska żyła zaledwie 34 lata i niestety nie było dane nam poznać pełnego rozwoju, dojrzałości pisarskiej jej pracy twórczej, zakrojonej przecież na kilkadziesiąt lat. Owszem, jej twierdzenie, iż zna swą linię rozwojową, wie, że potrzebuje czasu na osiągnięcie pełni, mogło być pewną megalomanią, jedną z szeregu nieprzystających do rzeczywistości wizji osoby o rozbuchanym poczuciu własnej wartości. Jednakże genialna, jedyna w swoim rodzaju epistolografia, Sprawa Dantona, a także fragmenty, przebłyski w pozostałych utworach- również w niedrukowanej i jakościowo słabszej prozie zdają się wskazywać, że tak nie było, że samoocena Przybyszewskiej miała swoje całkowite uzasadnienie. Porównanie z Marguerite Yourcenar miało służyć pełniejszemu zrozumieniu Przybyszewskiej, wpisaniu jej w tradycję, a także ogarnięciu zjawiska, którym była- zjawiska nadal tajemniczego, jednakże coraz bardziej fascynującego.


Krystyna Tylkowska



Anna Blaschke


ANKA czyli „doktorowa”





Kiedy umierają poeci, ludzie nie zawsze płaczą. Ale zawsze płacze Niebo. Z Anią rozmawiałem 22 września, kilka dni przed Jej śmiercią. Miałem przyjechać, przywieźć jabłka, natkę pietruszki i buraczki – wszystko bez nawozowe, niczym nie pryskane, zdrowe, ekologiczne... Podkreślała, jak dobrze się czuje i że „idzie ku dobremu”. Zuch Dziewczyna! Trzy dni później odeszła.

Trudno pisać o kimś, kogo się znało bardzo dobrze, kogo się lubiło i szanowało. Trudno pisać, bo jak, o czym? O Jej wieloletnich zapasach z tą śmiercionośną, nieustępliwą chorobą? Nie chciała o tym mówić i nie mówiła, więc i ja nie będę. 
Nie umiem układać pożegnalnych mów o bliskich, ważnych dla mnie Osobach. Nie umiałem sklecić słowa po śmierci Osvaldo Soriano, Mietka Czychowskiego, Buniego Tuska, Ryśka Stryjca, obu Jurków Kamrowskich (w tym Hejnała) czy Marka Nowakowskiego - a przecież znałem Ich tyle lat!




 
Anka!

Doradź mi, moja Ty „doktorowo”- niby o czym ja mam pisać? Naskrobać Ci jakiś dęty panegiryk? Nie, tego byś nie chciała. O Twojej poezji? Wiesz, że kiepski ze mnie recenzent. Nie akademicki. Napisałaś dużo wspaniałych wierszy. I sprezentowałaś mi 3 tomiki. Gest to był nader szlachetny.
Czytałem Twoją prozę i choć nie „w moim stylu” ona, zachęcałem Cię byś zainteresowała wydawców. Zapaliłaś się do pomysłu i - nie zdążyłaś... Obiecuję Aniu, że Twoje „Kobiety Juliana”, napisane do serii obrazów Pawła Jasińskiego ukażą się drukiem!
Pamiętasz? 12 kwietnia 2014 roku w kawiarni Cudowne Lata w Krakowie, niezrównany Jacek Sojan zorganizował nam wspólny wieczór literacki.



Dlaczego wspólny? Bo lubiliśmy się na co dzień. Bo znaliśmy się od lat „w realu”, choć poznanie nasze nastąpiło na portalu poezja-polska.pl Dane nam było wraz ze Stasiem, Twoim mężem, zaliczyć wspólnego Sylwestra, kilka letnich dni „na łonie” w Twoim Wrzosowie, u Kaśki...
Wizytowaliście nasze domostwo; kilka razy zasiedliśmy przy piwie i grillowanych potrawach w sadzie; grałaś na gitarze i śpiewałaś. No, masz! Byłbym na... śmierć zapomniał, że to przecież dzięki Tobie mój prosty wierszyk „Mont Saint Michel” doczekał się wspaniałej muzyki Pani Grażyny Łapuszek i wykonania Pani Magdy Jackowskiej z NGT Porfirion, z którymi od lat byłaś związana i którym tekst mój poleciłaś, Kochana... Raz jeszcze – dziękuję! Wielu masz takich, którzy Ci dziękować powinni. Bardzo wielu.
Anka, ja nie wiem jak jest tam, gdzie teraz mieszkasz. Czy grają na harfach czy na czym innym, wesoło tam czy smutno, ale jedno wiem na pewno – nudno tu bez Ciebie. Więc czekaj na mnie, niedługo wpadnę,

Sławek



_______________________________


WEJDŹ TUTAJ


sobota, 27 września 2014

DANUTA MAJEWSKA - WYSTAWA

 


 
W dniach 23 - 25 września 2014 r. w Lublinie, na terenie Targów Lublin S.A. przy ul. Dworcowej 11, dzięki niezwykłej uprzejmości Pani Prezes Krystyny Węclewicz-Grajek oraz Koordynatorki Targów, Pani Ewy Kołodyńskiej, miałam okazję zaprezentować swoje obrazy na płótnach i drewnie, współbrzmiące tematycznie z szeroka formułą Targów Sakralnych.
 
Pani Prezes Krystyna Węclewicz-Grajek
Po prawej - Koordynatorka Targów Pani Ewa Kołodyńska
 
Zainteresowanie moimi pracami, które przecież nie były obiektami komercyjnymi, pochwały i chęć zapoznania się z całą moją twórczością, przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Najwspanialsze było to, że poza duchowieństwem, moją sztuką interesowali się głównie wystawcy i "cywile" zwiedzający Targi.
   
_________________
.

środa, 10 września 2014

Ku pokrzepieniu serc.SĄ Takie drzewa odważne .-JAN STRZADAŁA

Są takie drzewa odważne
które szumią 
w najczarniejszy ranek 
kiedy innym liście przymarły 
wzdłuż ciała.

Są takie ptaki nadziei 
które lecą dalej 
choć inne zostały
w obcych krajach.

Są takie rzeki niekonwencjonalne 
które utonęły
by nie płynąć 
w stronę 
brudnych sadzawek

I jest na Ziemi taka ziemia
która wskrzesza zmarłych
by dać żywym odwagę 
-być drzewem szumiącym
i orłem 
i człowiekiem wolnym.

Kiedy się wypełnią dni 
i ta ziemia mnie przyjmie 

Wyrosnę takim drzewem
Wzniosę się tym ptakiem 
Dopłynę rzeką do źródła.



Nadzieja , odwaga, wolność, niekonwencjonalność -to są dary  dane człowiekowi od Boga .Są miarą jego godności .Nie każdy je ma .Nie każdy chce je mieć , bo one też zobowiązują.Polska przez 200 lat pod zaborami, mogła tylko wybierać- niewolę .Ale, wolność nie może być okupiona samotnością , bo wtedy nie daje poczucia pełnego szczęścia ..Ale, aby być wolnym , trzeba być odważnym.Pięknie to wszystko ten wiersz wyraża .ev

wtorek, 9 września 2014

Jeszcze jedno widmo apokalipsy..jakże piękne i prawdziwe . . . . APOKALIPSA- Jan Strządała

Siwy gołąb 
wypatruje miejsca
na dachu kaplicy
Jej mury z aksamitu wieków 
szorstkie jak ręce 
które  ją modliły

Dach z gotyckiej krwi
plami drzewa

Gołąb pilnuje ostatniej drogi 
dzieci się bawią 
obok lustra wody

A na horyzoncie wiek XX jak olbrzym
na glinianych nogach
niesie w brudnych dłoniach 
białą hostię atomu 
Potyka się o kamienne tablice
Hostia upadła 

w chwilę później 
detonacja 

i w lustrze wody pusto 
Tylko siwy gołąb unosi w Kosmos
gałązkę krwi 
szuka nowej Arki .



Ten wiersz nie wymaga żadnego komentarza . . . ev



Rozważania o sztuce zagłady-przy okazji podróży do pompejów -LESZEK DŁUGOSZ

Zwały kamieni i popiołu pochłonęły spektakl
-Dopiero w XVIII wieku przypadkowa łopata
Nieznanego ogrodnika przyczyniła się 
Do odsłonięcia kurtyny Ziemi.
-Gdyby nie naturalny rozpad
Nie zapobiegliwość złodziei i kolekcjonerów
Mogłoby stanowi doskonały obraz życia
Jakim było jeszcze rano.
Dwudziestego zwartego sierpnia 79 roku.
Miasto umarło nie przygotowane.
Nie było zapowiedzi egzekucji.
-Zwiedzanie Pompejów można porównać 
Do wizyty w teatrze anatomii
-Po wykupieniu biletu wnętrzności 
Lezą otworem
-Rzędy martwych ulic
Malowidła mozaiki
Faun na podwórzu
W gruz zamieniony człowiek
Obdarzeni lepszym słuchem 
Mogą nieomal wyłowić
Oklaski w amfiteatrze 
Szepty ścian w Villa dei Misteri

-Można się zagłębić poznać szczegółowo
-Bogów , pieniądze , politykę 
Oficjalność i niedyskrecję  
Powszednią krzątaninę i świątecznie
Rozkosze
Strach, czułość, melancholię
Lekkomyślność, skrzętność
Rodzaj używanych materii
i gatunek marzeń
Paradoksalne , o samym umieraniu 
Nie za wiele
-Powszechnie niemal ten sam grymas
Podobieństwo skurczu 
Bóg śmierci -w jednej chwili 
Jednym oddechem- potrafił wyegzekwować 
Od tysięcy  aktorów -identyczność przerażenia 
I zastygnięcia -Arcyreżyser!
Nie wiadomo-potem-ile razy
Ziemia i Niebo -były Świadkiem
Tak sprawnie zrealizowanej 
Seny zbiorowej?. . .
Lecz konkurencja bogów i ludzi
Nie wygasła-
Na początku ogień 
Ostatnio, stosunkowo nie tak dawno 
Zwykli śmiertelnicy 
Zdołali wykraść tajemnicę Thanatosa
-Znają środki masowej subordynacji 
Przy których zagłada Pompejów 
Może się wydawać małym 
Prowincjonalnym dramatem 




O Ukrainie .

Nie wiem już, czego się obawiać- mając na uwadze samotność Ukrainy wobec rosyjskiej agresji , faktyczną bezsilność i bezradność krajów sąsiednich , potęgujący się strach przed dalszą agresją Rosji. Upadł komunizm , miała by demokracja , współpraca , rozwój , przyjaźń. . .Co mamy ?Coraz   więcej obaw i trwogi ,bo znów zło okazało się silniejsze od dobra.Odzyskana niepodległość Ukrainy dawała  jej szanse na obiecujący rozwój w wolnym i  niepodległym kraju a tymczasem , doszło do jej gospodarczego upadku  i utraty na rzecz- całkowicie bezkarnej Rosji ,znacznej części terytorium..UE spokojnie przeszła .nad tym do porządku dziennego, oby tylko nie drażnić Putina.Toczą się dyskusje , czy fakt zagarnięcia w przyszłości. dalszych państw ,w tym Polski jest dla Rosji wygodny lub nie. .Rosja zmierza  do konfliktu z Zachodem .nawet z użyciem broni nuklearnej.Mnie to bardzo niepokoi.Skończyła się stabilizacja , sytuacja może się radykalnie zmienić , rakiety wycelowane w nasze miasta , mogą wraz z nami zniszczyć je w ciągu kilku minut. Ryzyko III wojny światowej jest wielkie , niektórzy uważają ,że już się zaczęła. A wszystko znów to problem wpływów i interesów..Zachód, mam nadzieję ,odkrywa lub odkrył czym jest Rosja ,wychodzi  ze swojej naiwnej wiary w  jej dobre intencje..Nagle dostrzegają zagrożenie ze strony Rosji dla powszechnego bezpieczeństwa . Wielką naiwnością  skompromitował się nasz premier  Tusk ,oddając śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej w ręce Rosjan , w czym wtórowała mu kandydatka na premiera Polski -E.Kopacz .wiele razy widzieliśmy go w ramionach swojego przyjaciela Putina , który swoją przebiegłością i ukryciem swoich .groźnych  zamiarów oszukał cały świat..Wielki poeta Taras Sewczenko ostrzegał:":Jedynie w swoim własnym domu znajdziesz prawdę , siłę i wolność"..Reakcja na zachowanie Rosji jest trudna , bo wspieranie Ukrainy naraża państwa wspierające- na agresję. Rosja.gigantycznie się zbroi , nie ukrywa tego ,że może zniszczyć cały świat i do tego dąży ..Jest to chore  , motorem jest znów jeden chory człowiek , a świat wobec tego ,znów jest bezradny .Niech Bóg strzeże Ukrainę , stamtąd z Kresów pochodziła moja rodzina , tam są groby naszych krewnych.