Stanisława Przybyszewska
Marguerite Yourcenar
___________________________
STANISŁAWA
PRZYBYSZEWSKA
WOBEC
MARGUERITE
YOURCENAR
Były
niemal rówieśnicami. Jedna urodzona w 1901, druga w 1903 roku.
Nigdy nie usłyszały o sobie. Przypadły im w udziale dwie całkiem
odmienne biografie, różne losy, narodowości. Nie wiedząc o tym,
niezależnie od siebie wykonywały podobne gesty, wygłaszały
zbieżne poglądy, których prawdziwość wyjątkowo konsekwentnie
zaświadczały własnym życiem- bardzo wierne sobie, kontrolujące,
by najdrobniejszy czyn, słowo były zgodne z ich postawą. Obie
pisały, co dla obu stanowiło treść istnienia, najistotniejszą
formę wyrazu.
Wybrały
pisarstwo bardzo trudne, skazane na niszowość, liczne
nieporozumienia i pewne ryzyko jakiegoś niepełnego uznania,
niedocenienia, które niby wpisane jest w los każdego twórcy,
jednakże w przypadku tych dwóch pisarek jest o wiele większe. Mamy
bowiem do czynienia z pewnego rodzaju pionierkami, nowatorkami,
odkrywającymi nowe, niedostępne dotąd lądy.
Swą
postawą, „tekstem życia” wzbudzały i wzbudzają one ogromny
szacunek i podziw. Ich pisarstwo znalazło (choć nie od razu)
sympatyków, wielbicieli. Co jednak istotne- obie te prekursorki,
twórczynie niezwykłych i niezłomnych postaw, autorki i
realizatorki oryginalnych teorii dotyczących pisarstwa tak naprawdę
nie doczekały się uczniów, naśladowców, mimo, że do dziś
fascynują i zadziwiają. Trzeba je odczytywać, rozważać jako
zjawiska osobne i niepowtarzalne na tle literatury europejskiej, w
specyficzny i niezwykły sposób literaturę tę wzbogacające,
każące spojrzeć na nią z innej perspektywy.
Tym
bardziej zaskakują pewne zbieżności, podobieństwa miedzy
pisarkami, które pozwalają w nich dostrzec, mimo wielu bardzo
istotnych różnic, twórczynie bardzo sobie bliskie, wręcz w jakiś
sposób dopełniające się, tłumaczące wzajemnie swoje poglądy,
postawy.
Najbardziej
uderzające podobieństwo dotyczy pracy nad dziełem literackim.
Polegała ona na dążeniu do doskonałości, ciągłym gonieniu
wyśnionego ideału, planu, pomysłu. Obie pisarki były
przeciwniczkami natchnienia, choć faktem jest, że czekały na
odpowiedni moment gotowości do pracy. Nie rozpoczynały jej, gdy
czuły się niedojrzałe do jakiegoś dzieła, gdy miały zaledwie
jakiś pomysł, zarys. Wszystko musiało być dokładnie przemyślane.
Ich pisanie poprzedzone było długimi, gruntownymi studiami,
dotyczącymi podjętego tematu. Znały najdrobniejsze szczegóły
dotyczące epok, o których pisały. Marguerite Yourcenar stwierdziła
w przedmowie do Pamiętników Hadriana, iż takie studia są
niezwykle potrzebne, jeżeli ma być to powieść historyczna, a nie
bal kostiumowy.[1] Pod tego rodzaju efektownym stwierdzeniem
podpisałaby się zapewne także Przybyszewska, co wywnioskować
można chociażby z listów.[2] W dziełach jednej i drugiej widać
przeogromną precyzję, dbałość o szczegóły, znajomość
wszelkich dostępnym opracowań, dokumentów i faktów historycznych
dotyczących tematu. Przybyszewska twierdziła, że praca pisarza
jest bardziej działaniem naukowca, badacza, niż artysty[3] i
rzeczywiście, do tworzenia podchodziła z naukowym wręcz zacięciem,
robiła wszystko, by dzieło nie było li tylko „balem
kostiumowym”.
Czymś
charakterystycznym dla obu artystek jest ogromne poczucie
odpowiedzialności za dzieło. Właściwie żadna z nich niemal nigdy
nie uważała, że jest ono ukończone. Wprawdzie Przybyszewska po
napisaniu Sprawy Dantona upajała się jej doskonałością,
wypracowaną nieprzypadkowością każdego słowa, przecinka.
Jednakże artykuł zamieszczony dwa lata później w „Pionie”[4]
pokazywał, iż autorka, jakkolwiek nadal pewna ważności,
doskonałości swego utworu, pewne rzeczy napisałaby inaczej. Widać,
że zmienił się jej stosunek do pewnych postaci w porównaniu z tym
prezentowanym w listach pisanych tuż po powstaniu Sprawy Dantona,
czy też w trakcie pracy nad dramatem. Prawdopodobnie na początku
lat trzydziestych nie przeszłoby coś takiego Przybyszewskiej przez
myśl, jednakże wydaje się, że gdyby żyła dłużej z całą
pewnością po iluś tam latach napisałaby kolejną wersję Sprawy
Dantona, poprzedzoną długim komentarzem, wyjaśniającym powody
takiej decyzji, pokazującym różnice miedzy wersją zatwierdzoną
już wcześniej, a tą najnowszą. A przecież najbardziej wyrazisty
gest tego typu mamy w przypadku Monety snów Marguerite Yourcenar.
Komentarze, zawierające autointerpretacje, ale także informacje o
naniesionych zmianach, weryfikacji dawnych poglądów, towarzyszą
zresztą niemal wszystkim znanym nam utworom tej autorki.
W
tym miejscu też należy się zastanowić, czy gestem analogicznym
nie jest ponowne opracowanie przez Przybyszewską Krzyku autorstwa
jej ojca. Powieści wprawdzie nie własnej, ale takiej, którą była
zafascynowana we wczesnej młodości, która w jakimś stopniu
ukształtowała ją w tamtym czasie. Po iluś latach natomiast
zobaczyła jej niedoskonałości, spoglądając na nią trzeźwiejszym
okiem doświadczonej już twórczyni. Zresztą nie tylko Krzyk
Przybyszewskiego należałoby w tym miejscu wymienić. Należy
również wspomnieć o Śmierci Dantona Büchnera. Dzieło to
przecież w dużej mierze ukształtowało młodą Przybyszewską,
nadało kierunek jej fascynacjom, zarysowało tematykę jej
twórczości. W jednym z listów wspominała, iż był to utwór,
który najbardziej przeżyła w swej młodości. Jednocześnie po
latach czuła się zobowiązana do napisania własnej interpretacji,
własnej wersji przedstawionych przez Büchnera wydarzeń.[5] Znów
mamy więc do czynienia z wiernością sobie z jednej strony, z
drugiej zaś z korygowaniem swych młodzieńczych ideałów, wizji
świata. Nie negowała przy tym zalet Büchnerowskiej Śmierci
Dantona, to, że chciała ją przerobić, poprawić miało być także
jakąś miarą jej własnego rozwoju twórczego. A przecież tak
musiało być również w przypadku ponownego napisania Monety snów
przez Yourcenar.
Fakt
z kolei, iż Przybyszewska nie zgodziła się na przykład na
dokonanie skrótów, będących warunkiem przyjęcia Sprawy Dantona
do repertuaru teatru niemieckiego może wydawać się czymś dziwnym
i niejako zaprzeczającym jej dążeniu do doskonałości, ciągłej,
niemal nigdy nie zakończonej pracy nad utworem, pisaniu go w
kolejnych. Myślę jednak, iż jej odmowa spowodowana była głównie
tym, że prośba o skróty pochodziła z zewnątrz, ona natomiast
(ona i francuska pisarka) kierowała się „imperatywem
wewnętrznym”- potrzeba zmiany musiała pochodzić od niej, nie
mogła być wymuszona zewnętrznymi okolicznościami, naciskami.
Złamanie tych ideałów uznałaby prawdopodobnie za zdradę wobec
dzieła- coś zupełnie niepojętego i niewybaczalnego zarówno dla
niej, jak i dla jej duchowej siostry- Marguerite Yourcenar .
Były
jeszcze inne konsekwencje tego poczucia, że dzieło nigdy nie jest
zamknięte, że nawet druk, to po prostu pewien etap. Obie autorki
potrzebowały stałego kontaktu z czytelnikiem (choćby tym
potencjalnym). Stąd być może ciągłe komentowanie własnych
utworów, tłumaczenie swych decyzji, pomysłów, zmian,
autointerpretacje. Wygląda na to, że wszystkie komentarze do
utworów były tychże utworów częścią. Wprawdzie twórczość
Marguerite Yourcenar wydaje się autonomiczna i w dużym stopniu
zrozumiała bez nich, co nie zawsze można powiedzieć , gdy czyta
się Przybyszewską, sądzę jednak, iż w obu przypadkach wszelkie
komentarze ogromnie wzbogacają odbiór, są potrzebne, ułatwiają
bardziej twórczą, kreatywną recepcję danego dzieła i wbrew
pozorom wcale nie ograniczają jej do jednej słusznej interpretacji,
narzuconej przez autorki. Obie pisarki jednak zdawały sobie sprawę
z wieloznaczności, wywrotowości sensów we własnych utworach, no i
także z nieprzystępności własnego pisarstwa. Opatrywanie go
komentarzami nie wynikało jednakże z niewiary w doskonałość
własnego dzieła. Przeciwnie, obie twórczynie ceniły się bardzo
wysoko i zdawały sobie sprawę, iż to, co wyszło spod ich pióra
(ta redakcja, którą uznały za przynajmniej w danej chwili
zamkniętą, ukończoną, godną druku) było pozbawione wszelkich
niedostatków, wypracowane, świetne. Nie wynikało ono również z
niewiary w czytelnika, jego inteligencję, wrażliwość, gotowość
do podążania zaznaczanymi przez autorki tropami. Przeciwnie-
komentarze były wyrazem docenienia odbiorcy, wiary w niego. Czy
jednak owe komentarze miały pomóc czytelnikom? Wydaje mi się, iż
raczej miały stanowić swoiste wyzwanie dla nich. Zmuszać do
twórczego odbioru. Owszem, były w jakiś sposób nałożeniem, albo
próbą nałożenia czytelnikowi pewnych okularów, zmuszających do
takiego właśnie rozumienia, rozkładania sensów, do takiej a nie
innej interpretacji. Jednakże widać w tym wszystkim także pewną
zachętę do współpracy i współtworzenia, pokazanie klucza, który
pomaga w odbiorze,ale dostępny jest tylko tym wtajemniczonym,
wąskiemu kręgowi tych najinteligentniejszych, najlepszych.
Autorki
starały się sprawować pieczę nad swoimi utworami, nie do końca
pozwalały im żyć własnym życiem, jak gdyby czuły się
zobowiązane chronić przed niezrozumieniem, zniekształconym
odbiorem wszystko, co wyszło spod ich pióra. Ciekawe i jakby
całkiem na temat są w tym momencie uwagi Stanisławy
Przybyszewskiej zawarte w listach do Julii Borowej[6], gdzie pisarka
dopominała się o uważną lekturę swoich listów i w ogóle
wszystkiego, co pisze. Zarzucała adresatce czytanie pobieżne,
zupełnie niemożliwe w przypadku tego wszystkiego, co było jej
autorstwa. Bardziej była w stanie wybaczyć nieczytanie swoich
listów i utworów, omijanie wielkich fragmentów (sama zresztą
zachęcała do wybiórczej lektury, zaznaczając miejsca
najistotniejsze, te z którymi zapoznanie się adresata uważa za
najważniejsze). Także w przypadku swoich dzieł (w tym ukochanej
Sprawy Dantona) mniejszym złem wydawał jej się fakt, iż dramat
nie jest powszechnie znany, niż jego nieprawidłowe odczytania i
wynikające z nich zarzuty,. Yourcenar także pisała komentarze, aby
odeprzeć ataki, zażegnać nieporozumienia, powiedzieć, co tak
naprawdę chciała przekazać w swoim trudnym dziele. Obie pisarki
zdawały sobie sprawę z własnej niedostępności, jednakże od
wąskiego kręgu swoich odbiorców wymagały niezmiernie dużo. W tym
wszystkim także kryła się wysoka samoocena i świadomość
własnego geniuszu, pisarstwa niedostępnego ogółowi, tylko tym
nielicznym wybranym. Wprawdzie Przybyszewska, usiłując się przebić
robiła rozpaczliwe ukłony w stronę publiczności masowej, jednakże
efektem tego były jej najsłabsze utwory, najbardziej kalekie
literacko.[7] Poruszała się bowiem po obszarze, który nie był jej
znany, dostępny, którego nie rozumiała. W tych swoich próbkach
prozatorskich powielała najbardziej znane schematy, które
jednocześnie uważała za sobie obce, patrzyła na nie z góry, z
pogardą. Jednocześnie przemycała w te swoje koszmarki literackie
elementy własnej filozofii, niezupełnie pasujące do „oficjalnej
treści”. Ta twórczość nie miała więc modelowego czytelnika,
nie wiadomo do kogo tak naprawdę była skierowana. Przybyszewska nie
osiągnęła jeszcze umiejętności pisania na kilku poziomach
odbioru, charakterystycznej dla postmodernistów i w dużej mierze
wykluczał to pogardliwy stosunek do publiczności masowej. Próbowała
zostać zaakceptowana przez ludzi, których nie akceptowała, nie
rozumiała, co w gruncie rzeczy od początku skazane było na
niepowodzenie, przy czym brak jej było łagodnej wyrozumiałości,
dystansu, czy choćby dobrodusznej ironii, no i obiektywnej
znajomości gustów i oczekiwań powszechnych. .Trzeba jednak
pamiętać, że najprawdopodobniej znane nam próby prozatorskie
Stanisławy Przybyszewskiej (nie włączam w to dramatów i
epistolografii) były albo wprawką, ćwiczeniem, albo w najlepszym
razie czymś porównywalnym do notatek, zapisków Marguerite
Yourcenar. Pierwszą realizacją pomysłu, zmierzeniem się z
tematem, swoistym brudnopisem literackim. Nie jest wykluczone, iż
wiele fabuł Przybyszewskiej, wiele pomysłów znalazłoby dużo
lepszą realizację po kilku, może kilkunastu latach. Być może po
prostu mamy pecha, iż znamy tylko tę początkową część wielu
jej dzieł, kolejne, jednak nieautoryzowane redakcje. Może to trochę
łapanie pisarki w trakcie pracy bez możliwości poznania jej
ostatecznych efektów?
Inną
charakterystyczną cechą dla obu pisarek był fakt, że chociaż
bardzo oddzielały swą twórczość od prywatności, to w jakiś
sposób utożsamiały się ze swoimi bohaterami. Żyły ich życiem,
uważały ich za bardzo sobie bliskich. Nie chcę w tym miejscu
twierdzić, że najważniejsze utwory Przybyszewskiej i Yourcenar
były ich zamaskowaną autobiografią, choć oficjalnie odżegnywały
się od pisania o sobie. Nie, wydaje mi się, że raczej kierowała
nimi ogromna empatia wobec swych bohaterów, nie utożsamienie się z
nimi. Z jednej strony bardzo pilnowały własnej prywatności, ta
udostępniona publicznie sprowadzała się właściwie tylko do
tworzenia, do pracy nad dziełem. Z drugiej jednakże strony były
bardzo związane emocjonalnie z tym, co pisały, z postaciami ze
swoich utworów, nie kryjąc się z tym. Robiły wszystko, by nadać
stworzonym przez siebie osobom cechy ludzkie. W tym wszystkim nie
bały się nadawać im swych własnych cech, przekonań, co wynikało
z tego, iż czuły się na tyle wolne od własnej biografii,
osobowości że mogły czynić zeń materiał do pracy, do twórczego
czerpania, po uprzednich wnikliwych obserwacjach „na zimno”.
Swoich bohaterów obdarzały czasem swymi przemyśleniami, cechami
charakteru, nie zapominając jednakże o poczuciu rzeczywistości,
epoki. Powołane przez nie do życia postaci literackie były również
przez nie cenione, kochane. Warto przywołać tu choćby wyznanie
Przybyszewskiej, że kocha się w Robespierze[8], a także fragmenty
listów, opracowań dramatu, które są najlepszym tego
potwierdzeniem. W przypadku Yourcenar na uwagę zasługują opisy
jej zmagań emocjonalnych dotyczące postaci Zenona, czy Hadriana,
sposób, w jaki obaj bohaterowie domagali się swojego
człowieczeństwa, stawali się ważnymi dla niej ludźmi, bliskimi
pisarce, towarzyszącymi jej nawet w ostatnich chwilach.[9]
Jest
jeszcze jedno niekwestionowane podobieństwo w podejściu obu autorek
do tworzonych przez siebie postaci. Chodzi o swoiste „opętanie”
wybitną, kontrowersyjną postacią historyczną, w obu przypadkach
wodzem, politykiem, kimś, kto czuł w sobie misję udoskonalenia
świata i ludzkości. Wprawdzie Hadrian Yourcenar jest bardzo ludzki,
ma swoje słabości i ukazany jest najpierw jako człowiek, potem
dopiero jako polityk i wódz. Pamiętniki Hadriana jednak
przypominają w jakiejś mierze Księgę Koheleta, jak gdyby wybitny
dowódca pod koniec życia doszedł do przekonania, że poznał
wszystko i wszystko to marność nad marnościami. Robespierre
Przybyszewskiej ma trochę inne doświadczenia. Dobrowolnie wyrzeka
się swojej prywatności, poczuwszy zaledwie, że ma inne, daleko
„ważniejsze” powołanie. Nie to jest jednak istotne. Chciałam
jednak zauważyć że obie pisarki uważały, iż jako jedyne w pełni
rozumieją te postaci historyczne i dlatego między innymi o nich
piszą, wskrzeszając je jako te, które mogą oddać im
sprawiedliwość. Co ciekawe Marguerite Yourcenar uważała się za
wcielenie Hadriana[10], natomiast Stanisława Przybyszewska
twierdziła, iż jako jedyna jest w stanie pojąć Robespierre'a, jak
gdyby istniała w niej jakaś blaszka, pozwalająca wytworzyć
rezonans pomiędzy myślą wodza jakobinów, a nią- rozumiejącą i
czującą go, mimo iż przyszło jej żyć wiele lat później[11].
Przybyszewska nie stawiała hipotez odnośnie czynów i motywów
działania Robespierre’a, ona „wiedziała”, że tak było. Obie
pisarki czuły się powołane do tego, by odkryć i przedstawić
światu prawdę o cenionych przez siebie postaciach. To podszyte
fascynacją pisanie było też w jakiś sposób zmaganiem się z
owymi bohaterami.
Zarówno
współcześni pisarkom, jak i dzisiejsi czytelnicy wielokrotnie
mówili o „niekobiecym” charakterze tej twórczości. Często
wspominało się o jej androginizmie, poniekąd słusznie zresztą,
gdyż obie panie do niego dążyły, uznając niemal za punkt honoru
fakt, że czytelnik nie jest w stanie określić z całą pewnością
płci autora. Nie próbowały jednak naśladować twórczości
męskiej i wcale nie starały się, by za takową uchodziła- to
ogromne nieporozumienie. Starały się raczej odróżnić człowieka
prywatnego (w tym przypadku kobietę) od pisarza, którego płeć
była czymś nieistotnym, który był zdolny do odtworzenia w swoich
utworach zarówno do męskiego, jak i żeńskiego punktu widzenia,
sposobu odczuwania, w zależności od potrzeb dyktowanych przez
dzieło. Dążąc do androginizmu dokonywały czegoś wielkiego i
niewątpliwie bardzo trudnego w pierwszej połowie dwudziestego
wieku. Poza tym warto się chyba zastanowić, czy ich twórczości
nie charakteryzuje chociażby kobieca dbałość o szczegóły, wręcz
zmysłowe podejście do nich. Ta twórczość jest bardzo gęsta,
można powiedzieć namacalna niezwykle precyzyjnie oddająca kształt
charakter, a także wręcz zapach i smak opisywanych epok. Kobieca
wydaje się także obecna w utworach obu pisarek pewna migotliwość,
subtelny impresjonizm, bliski im obu,mimo iż oficjalnie z nim
walczyły poprzez chociażby pisanie tych wszystkich autokomentarzy.
Czymś
paradoksalnym w twórczości Stanisławy Przybyszewskiej i Marguerite
Yourcenar była niemal całkowita nieobecność kobiet. Jeśli
występowały grały zazwyczaj role poboczne. Charakterystyczne, że
Przybyszewska zastanawiając się nad skrótami dotyczącymi Sprawy
Dantona, w pierwszej kolejności powiedziała o usunięciu ról
kobiecych jako tych mniej ważnych[12] mających pokazać drugorzędne
życie prywatne wielkich herosów rewolucji. Usunięcie ich, jej
zdaniem nie mogło uczynić większej szkody dramatowi. W Thermidorze
kobiety zupełnie się nie pojawiły. Dialog grupy mężczyzn
dotyczył całkowicie innych spraw, przewijały się w nim natomiast
liczne wyzwiska i docinki polegające na porównywaniu bohaterów do
kobiet, gdy chodzi o zachowanie, sposób myślenia etc. Z kolei
debiutancka jednoaktówka Dziewięćdziesiąty Trzeci zrobiła z
kobiety bohaterkę, powiedziałabym pozorną, zagubioną miotająca
się w niezrozumiałej rzeczywistości pełnej wspaniałych i mądrych
mężczyzn. Nie chodziło jednak o ukazanie bezradności kobiety, jej
trudnej, beznadziejnej sytuacji w świecie. Maud z
Dziewięćdziesiątego trzeciego była bowiem raczej niesympatyczną
histeryczką i tylko jako taka interesowała Przybyszewską.
Wprawdzie autorka pokazała mimochodem bolesny brak jakichkolwiek
ciekawych perspektyw dla tej bohaterki, jednakże w kolejnych
dziełach konflikt zarysowany w Dziewięćdziesiątym trzecim nie
został podjęty na nowo, raczej porzucony jako nieistotny gdyż z
pewnością nie jako rozwiązany, Świat twórczości
Przybyszewskiej, zwłaszcza tej twórczości najistotniejszej,
pisanej nie dla ćwiczenia, zaludniony jest przez silnych mężczyzn
i innych, którzy tychże podziwiają co objawia się w postaci czci,
miłości aż do nienawiści. To mężczyźni i ich problemy (jak
stwierdza pisarka w jednym z listów- rzadko dostępne kobietom)
pojawiały się w jej twórczości i właściwie ją interesowały. O
kobietach pisarka myślała raczej za pomocą nie do końca
uświadomionych stereotypów.
Jak
natomiast wyglądała sprawa kobiet w twórczości Marguerite
Yourcenar? Zdecydowanie więcej tu bohaterów, niż bohaterek. Oni
pełnili tu główne role, byli dopracowani w najdrobniejszych
szczegółach, one zaledwie naszkicowane. Pozostawały w cieniu,
będąc zdecydowanie mniej ważnymi. Wprawdzie pisarka choćby w
posłowiu do Anny, soror... [13]zaprzeczyła temu, iż opisywane
przez nią postaci kobiece są niepełne, potraktowane jakoby
pobieżnie. Przeciwnie, twierdziła, iż owe „kobiety doskonałe”
uosabiają w znacznej mierze jej ideał człowieczeństwa. Nietrudno
jednak zauważyć, bohaterki te w jakiś sposób były zepchnięte w
jej twórczości na drugi, może trzeci plan. Pisarstwo to pokazuje
głównie rzeczywistość widzianą oczami mężczyzn. Walentyna w
Annie soror, Monika w Alexisie, Plotyna z Pamiętników Hadriana, czy
Pani Floso z Kamienia filozoficznego były wprawdzie bohaterkami
ważnymi, trochę takimi aniołami- ciekawymi, często bardzo
pomocnymi wobec bohaterów, kimś, kto w baśni pełniłby funkcję
sprawcy, pomocnika, jednakże znamy je tylko z interpretacji męskich
bohaterów- same nic nie mówiły o sobie. Nigdy też nie były w
centrum wydarzeń. Doskonałość łączyła się tutaj z pewnego
rodzaju przezroczystością, zejściem na drugi plan, aby ustąpić
tym mniej doskonalszym, za to ciekawszym. W twórczości Yourcenar
pojawiały się także jako postaci epizodyczne negatywne bohaterki
kobiece- takie jak Sarah w Nathanelu, czy Katarzyna w Kamieniu
filozoficznym, albo żona głównego bohatera Pamiętników Hadriana.
Trudno jednak przypisać im większe znaczenie. To natomiast, że w
młodzieńczej (po latach napisanej od nowa) nowelce Anna soror
obserwujemy świat oczami dwojga bohaterów różnej płci- widzimy
cierpienie i zmagania obojga, doświadczenie, które poznajemy jest i
męskie i kobiece, pozwala dowodzić dążenia do androginii,
podobnie jak w Monecie snów (warto zauważyć, iż powieści także
napisanej bardzo wcześnie, na początku twórczej drogi, a potem
udoskonalanej, pisanej od nowa, jak gdyby prawdą było, że debiut
pokazuje na swój sposób teren, na którym dany pisarz zamierza
pracować, zakreśla roboczo granice jego świata, jest więc
zapowiedzią całokształtu twórczości ) poznajemy tam myśli,
życia, marzenia różnych postaci kobiecych i męskich, w różnym
wieku, różnych warstw społecznych, mających inne problemy,
marzenia, oczekujących od życia czego innego, będących w różnym
jego punkcie, etapie. Nie sposób jednakże nie zauważyć, iż są
to doświadczenia rzadkie w twórczości Yourcenar, praktycznie
nastawionej na bohaterów męskich i oglądanie świata poprzez ich
doświadczenia. Moneta snów może dowodzić jednak, iż również
takie poszukiwania twórcze nie były obce pisarce i
najprawdopodobniej stanowiły jej ciche zamierzenie, które zostało
zakłócone tylko (a może aż) poczuciem powinności wobec dwóch
bohaterów- historycznego cesarza Hadriana i fikcyjnego, (chociaż
jak podkreślała autorka mającego wiele pierwowzorów pośród
zacnych mężów renesansu) Zenona. Czy w przypadku Stanisławy
Przybyszewskiej nie należy wspomnieć o poczuciu powinności, misji
wobec Maxime Robespierre’a? Wprawdzie wobec innych jej dzieł czymś
wątpliwym wydaje się twierdzenie, że chciała pisać, przemawiając
zarówno językiem mężczyzn jak i kobiet, jednakże fragment jej
listu do Dziabaszewkiego[14], który przypomina nieco przemyślenia
Virginii Wolf zawarte we Własnym pokoju pokazał, iż tego typu
myślenie było jej bardzo bliskie. Inny dowód stanowiła polemika
pisarki z Marią Kuncewiczową dotycząca stylu metaforycznego,
zatytułowana Kobieca twierdza na lodzie[15].
Czymś
jeszcze, co łączyło obie twórczynie było dążenie do mądrze
rozumianego obiektywizmu. Przejawiało się ono w szacunku dla innych
filozofii, religii, w próbach zrozumienia nawet gdy nie nie szło w
parze to z ich wyznawaniem. Także w założonej z góry
bezstronności, pełnej jednakże życzliwości dla przeciwstawnych
poglądów, o ile nie były szkodliwe, krzywdzące dla świata czy
innych ludzi. Wprawdzie w wydaniu Yourcenar umiejętność ta była
bardziej rozwinięta, istnieją jednak podstawy, by przypuszczać, iż
Przybyszewska także do niej dążyła, także próbowała ją
osiągnąć. Warto tu przypomnieć niektóre stwierdzenia z jej
listów. Do Helsztyńskiego pisała o swojej bezwyznaniowości,
pozbawionej jednak buntu czy zgorzknienia[16], pełnej natomiast
otwartości, ciekawości i szacunku Marguerite Yourcenar z kolei
chociażby w wywiadach udzielanych Matthieu Galeyowi[17] dała wyraz
takiej właśnie postawy wobec wszelkich filozofii i religii.
Potrafiła czerpać z nich mądrość, zauważyć wartość ich
wszystkich, a jednocześnie nie do końca utożsamiać się z każdą
z nich. Inna sprawa, iż w Yourcenar było dużo więcej pewnego
rodzaju zgody na świat, akceptacji, którą trudno dostrzec w
Przybyszewskiej. Możliwe zresztą, iż to kwestia wieku. Prawie nie
znamy wynurzeń, zwierzeń dwudziestoparoletniej, czy
trzydziestoletniej Marguerite. Znamy ją głównie z jej własnych
wspomnień, nie wiemy jednak kim w wieku, danym Stanisławie
Przybyszewskiej. Trudno też rozstrzygnąć kim byłaby Przybyszewska
dożywająca sędziwych lat. Być może wszelkie napięcia
złagodziłyby się, a jej wielka niezgoda na świat zmieniłaby się
w pełną dystansu i życzliwości akceptację, może odkryłaby
zalety i mądrość natury, którą uważała za „bezmyślną
idiotkę”. Nigdy jednak nie dowiemy się tego. Podobnie jak nigdy
nie dowiemy się jak, w jaki sposób rozwinąłby się talent
Stanisławy Przybyszewskiej.
Porównywanie
jej z Marguerite Yourcenar jest właściwie stawianiem pewnej
hipotezy, jak najbardziej uzasadnionej, prawdopodobnej, co starałam
się pokazać w tym szkicu. Obie autorki przecież miały bardzo
podobne poglądy, postawy twórcze, przy tym warto przypomnieć
ukształtował je mniej więcej ten sam czas, podobne lektury i
osiągnięcia kulturowo- cywilizacyjne. W obu przypadkach mamy poza
tym do czynienia z talentem długo zapowiadającym się, a
jednocześnie od najwcześniejszych lat zdradzającym swą obecność.
Z talentem, który w pełni mógł się rozwinąć dopiero w wieku
dojrzałym. Oprócz tego łączy pisarki świadomy wybór tematyki
pozornie nieliterackiej, a także zdawałoby się mało atrakcyjnej,
nieciekawej dla szerszej publiczności. Obcujemy z dziełami, które
nie do końca są autonomiczne, odniesienia do nich odnajdujemy w
innych utworach pisarek, a także w nieodłącznych komentarzach.
Wprawdzie może się wydawać ogromnym nadużyciem twierdzenie, iż
talent Przybyszewskiej sam w sobie podobny talentowi Yourcenar mógł
i powinien rozwinąć się podobnie, jednak jak starałam się
pokazać nie jest ono całkowicie bezpodstawne, zwłaszcza, iż obie
pisarki łączyła jeszcze podobna konstrukcja psychiczna,
analogiczne poglądy, przemyślenia, jak również (być może owe
zbieżne poglądy i przemyślenia były skutkiem właśnie tego)
bliska data urodzin. Obie twórczynie od najmłodszych lat
kształtowane były przez swoją epokę. Wprawdzie obie były na tle
tejże epoki (jak i na tle całej literatury) swoistymi ewenementami,
jednakże trzeba pamiętać, iż z całą pewnością były przez
swoje czasy kształtowane, natomiast fakt, że w jakiś sposób
odnajdujemy w ich losach, życiu i twórczości tak wiele zbieżności
jest bezsprzecznym dowodem, iż mimo swej ogromnej oryginalności
stanowiły literacko- osobowościowy „wariant” przedstawicielek
swojego pokolenia. Istnienie ich obu jak gdyby pokazuje, iż nie są
twórczyniami, które zupełnie wyrodziły się ze swoich czasów,
ale dowodzi czegoś całkiem przeciwnego, że okres ten mógł
sprzyjać wydawaniu (rzadko bo rzadko) również takich owoców. Czy
bowiem wyobrażamy sobie obie pisarki tworzące kiedy indziej?
Wprawdzie one czuły się bliżej epok, które tak szczegółowo
rekonstruowały, na nowo powoływały do życia w swoich utworach,
jednakże czy wcześniej albo później coś takiego byłoby możliwe?
Stanisława
Przybyszewska żyła zaledwie 34 lata i niestety nie było dane nam
poznać pełnego rozwoju, dojrzałości pisarskiej jej pracy
twórczej, zakrojonej przecież na kilkadziesiąt lat. Owszem, jej
twierdzenie, iż zna swą linię rozwojową, wie, że potrzebuje
czasu na osiągnięcie pełni, mogło być pewną megalomanią, jedną
z szeregu nieprzystających do rzeczywistości wizji osoby o
rozbuchanym poczuciu własnej wartości. Jednakże genialna, jedyna w
swoim rodzaju epistolografia, Sprawa Dantona, a także fragmenty,
przebłyski w pozostałych utworach- również w niedrukowanej i
jakościowo słabszej prozie zdają się wskazywać, że tak nie
było, że samoocena Przybyszewskiej miała swoje całkowite
uzasadnienie. Porównanie z Marguerite Yourcenar miało służyć
pełniejszemu zrozumieniu Przybyszewskiej, wpisaniu jej w tradycję,
a także ogarnięciu zjawiska, którym była- zjawiska nadal
tajemniczego, jednakże coraz bardziej fascynującego.
Krystyna
Tylkowska