sobota, 29 sierpnia 2015
wtorek, 18 sierpnia 2015
Durne szwedzkie Białasy...
Szwedzkie
apteki wprowadzą ciemne plastry
Murzynek
Bambo w Afryce mieszka
Czarną
ma skórę ten nasz koleżka
Julian
Tuwim
Sprowokowali mnie, durnie. Sprowokowali artykułem o nagłówku
Zwykłe plastry to „dyskryminacja rasowa”
Białasy
pomalutku zaczynają świrować. Dla nich już nie ma ras ludzkich (w
tym białej)
wywodzących się od koloru skóry populacji, o których od wieków
piszą w każdym podręczniku antropologii. Już nie ma ludzi o skórze
czarnej, czerwonej, białej czy żółtej, są za to Afroamerykanie,
Afroeuropejczycy, Azjatoeuropejczycy i Natives.
Tu
i tam za użycie słowa „Murzyn”
albo „Czarny” grożą procesy i kary. Kary i procesy nie
grożą Czarnym, którzy zwracają się do siebie "Ty pierdolony
Czarnuchu” albo „Ty Czarnuchu-matkojebco". Jeśli
Afroamerykanin czy Afroeuropejczyk powie do Białasa „Ty
Białasie!”, to żaden sąd, nawet z wiochy pod Sztokholmem czy pod
Atlantą w Georgi, nie skaże go na obatożenie. Co skandal jest i
kurewstwo, świadczące o skarleniu ducha Białasów.
Doprawdy
nie wiem, jak długo jeszcze będę Biały, ale na dziś Biały
jestem. Tak jak Kunta
Kinte od narodzin po śmierć był Czarny. Czy Szwedzi
zawstydzili się tego, że nie są jak Kunta Kinte – niebiali? I że
produkują niezupełnie czarne plastry? Pewnie tak, bo plaster
nieczarny to oczywista dyskryminacja!
Obawiam
się, że w ślad za szwedzkimi producentami plastrów zaczynam
świrować. O co chodzi w tym całym idiotyzmie? Czy o wywołanie w
nas, Białasach, kompleksów z tego powodu, że nie jesteśmy tak
szlachetni, piękni, wykształceni, tolerancyjni i altruistyczni, jak
chłopcy z Boko Haram? Czy o to, że nie wyznajemy ich wiary w
Allacha? A może o to, że nasze żony, zamiast się okutać
szlafrokami po oczy jak ich żony, noszą stringi, spod mini wystają
im nogi a z głębokich dekoltów - cycki?
Więc
nasze białe plastry są dla nich „be”. Dlaczego nie wracają do
siebie? A niby do czego mieliby wracać? Piaski, piaski, piaski...
Ropa nie dla wszystkich, trzeba być szejkiem, żeby. Większość to
bida z nędzą. Jak u nas. Rozumiem: chcą ocalić swój styl życia
przed naszym stylem życia. Ale dlaczego muszą go ocalać u nas a
nie tam, u siebie, między palmami na tych piaszczystych bazarach,
gdzie muchy krążą nad ścierwami ćwiartowanych owiec, kóz i
wielbłądów? Krwawe piaski, Allahu al Akhbar...
Mówią,
że chcą ocalić swój styl życia przed naszym stylem życia, że
chronią swoją kulturę przed naszą kulturą i swoją cywilizację
przed naszą cywilizacją. Ale kiedy w szmatach na głowach okutani
szlafrokami strzelają do nas z karabinów, to strzelają z karabinów
stworzonych przez naszą cywilizację. No tak, ale w końcu z czegoś
nas muszą zabijać a jak do tej pory nic swojego jeszcze nie
wymyślili, biedacy. Mogliby wrócić? A niby gdzie i po co?
Piaski...
Unia
Europejska finansowo wspiera Państwo Palestyńskie. Dlaczego
europejska Bruksela każdego roku wywala pół miliarda euro,
wypracowane przez Białych z UE, na państwo nie-białych muzułmanów
gdzieś-tam, gdzie kończy się europejska kultura z Peryklesem i
cywilizacja z mercedesami, a zaczyna kultura szariatu i cywilizacja
chamicka z wielbłądami? Jak powiadał pewien Biały? Nie
mój cyrk, nie moje małpy!
Piachy
Arabii felix, szariat, palmy, kozy i wielbłądy nie są moje.
I nie moich sąsiadów. Moi sąsiedzi są Biali, chodzą do kościołów
w których na Krzyżu wsi Słodki Jezus w towarzystwie Łotrów
takich, jak ja. Poza tym piją okrutnie, biją żony, kłamią,
kradną i dają fałszywe świadectwa na sąsiadów swych. Jak to
Białasy.
U
siebie, ja i moi sąsiedzi chcemy żyć po swojemu. Chcemy
przylepiać sobie białe plastry, na Murzyna mówić Murzyn,
na Żółtego Żółty a na Indianina Indianin, nie
„Native”. Dlaczego? Bo to jest nasza, Białasów tradycja od
tysięcy lat, nasza kultura i - co najważniejsze - to jest nasza
Europa!
A
zatem, jeśli Niebiali chcą mieć plastry czarne, żółte i
czerwone a dla krzyżówek - białoczarne, czarnobiałe,
żółtoczerwone i czerwonoczarne, to niech je sobie wyprodukują. U
siebie. A co mogę zaproponować Szwedom i reszcie popaprańców
wstydzących się koloru swojej skóry? Proponuję by zainstalowali
sobie nowe mózgi, wyprodukowane nie na Bliskim Wschodzie ale w
Europie.
Postscriptum:
W
Internecie znajdziemy cenną inicjatywę kulturalną pn. Projekt
Gutenberg. Na pierwszej stronie prezentującej założenia
Projektu, widnieje informacja:
„Publikacje
godne polecenia to: Koran w tłumaczeniu na język angielski
(dostępny także w innych wersjach językowych)”
Kto
poleca polską wersję Projektu Gutenberg, w tym Koran, wymieniony na
pierwszym miejscu?
Ministerstwo
Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Ministerstwo Edukacji Narodowej,
Ministerstwo Spraw Zagranicznych i Senat R. P.
Allahu
al Akhbar!
Pytanie warte rozpatrzenia "Te ostatnie
katastrofy rozbitków na Morzu Śródziemnym są naprawdę okropne i wstrząsające, niemniej myśląc o nich nasuwają się równie realne
pytania. Patrząc na rozbite
statki i tonących na wprost Lampedusy bezbronnych pasażerów
pytam się po prostu: dlaczego ci emigranci nie wybierają kierunku na Katar, Nigerię, Arabię
Saudyjską, Bahrajn czy
Kuwejt?" Andrzej Buziewicz
Sławomir Majewski
.
Wernisaż wystawy malarstwa Danuty Majewskiej
Malarstwo, które na wernisażu w dniu 3 września 2015 r. w Pałacu Sztuki w Krakowie zaprezentuje DANUTA MAJEWSKA, nie jest malarstwem religijnym. Jest kontynuacją zapomnianej, dziś mocno wzgardzonej techniki chiaroscuro,
próbą nawiązania do technik malarskich wielkich Mistrzów Renesansu. Czy
warto przyjść? A czy szacowne Towarzystwo Przyjaciół Sztuk Pięknych w
Krakowie, które powstało z inicjatywy Walerego Wielogłowskiego w roku 1854, a w którego zbiorach są m. in. Jan Matejko, Maurycy Gottlieb, Stanisław Wyspiański, Jacek Malczewski, Józef Mehoffer, Teodor Axentowicz, Xawery Dunikowski, Konstanty Laszczka, Leopold Gottlieb, Adam Markowicz organizuje wystawy "pacykarzom"? Warto przyjść. ZOBACZ WIĘCEJ
poniedziałek, 17 sierpnia 2015
LASCIATE OGNI SPERANZA!
„Aż 19 mln
Polaków nie miało w ostatnim roku w rękach ani jednej książki, a
10 mln nie ma ani jednej w domu - wynika z danych Biblioteki
Narodowej. Do tego 6,2 mln Polaków znajduje się poza kulturą
pisma, czyli w 2014 r. nie przeczytało żadnej książki ani nic z
prasy. (…) Według danych Biblioteki Analiz (bez grudnia) w 2014 r.
przychody wydawców były niższe o blisko 7,5 proc. niż w roku
poprzednim i wyniosły 2,48 mld zł. To spadek o 200 mln zł.
Porównując zeszły rok do rekordowego 2010 r., spadek wartości
sprzedaży sięga aż 15,7 proc., czyli 460 mln zł.”” Źródło
Posłowie
PSL złożyli w Sejmie przygotowany przez część wydawców projekt
Ustawy o książce. Czym naprawdę kierowali się deputowani –
nie wiem. Czy rzeczywistą troską o los czytelnictwa w kraju, w
którym 10 mln obywateli nie posiada w domu ani jednej książki? Być
może. A może dali się zwieść spryciarzom, którzy dla siebie i
swoich firm zwęszyli interes XXI wieku? Też możliwe. Czy tertium
non datur
w tej sprawie? Niezupełnie.
Ab ovo: 8 kwietnia
2015 roku grupa 39 posłów PSL, złożyła na ręce Marszałka Sejmu
Radosława Sikorskiego projekt Ustawy
o Książce,
powołując się na „Art. 118 ust. 1 Konstytucji R. P. z 2 kwietnia
1997 r.”, który im na taką inicjatywę dozwala. Posłom PSL
dzielnie sekundują m.in. Państwowa
Izba Książki z Prezesem Włodzimierzem
Albinem (Wolters
Kluwer S.A.)
oraz Instytut Książki
pod dowództwem Grzegorza
Gaudena. Co wyczytamy w mediach nt. stanowiska tego ostatniego
Pana?
„Dyrektor
Instytutu Książki, Grzegorz Gauden, jest zwolennikiem projektu
ustawy o książce. Uważa, że nie zaburzy on mechanizmów rynku, a
pozwoli go uporządkować. "Sednem projektu jest to, że dajemy
wydawcy prawo do ustalenia, za jaką cenę wydana przez niego książka
będzie przez rok sprzedawana. To wydawca zaryzykował wydając
książkę, nie pośrednicy, którzy obecnie zaniżają cenę"
Źródło
Projektem Ustawy
zachłysnęła się niezliczona rzesza ludzi ze ścisłych kręgów
polskich kultury i sztuki o
takich nazwiskach i osiągnięciach na niwie, że strach się
bać!
I wszystko byłoby jak
w bajce, bowiem artykuly proponowanej Ustawy
a szczególnie jej Uzasadnienie,
na pozór zdają się być wyrazem szczerej i głębokiej troski
PSL-owskich Ojców Ojczyzny i ich sojuszników, o poziom
czytelnictwa, los wydawców, księgarni, drukarni etc. Na pozór. W
dodatku zdawać się może, iż wszystko z obecną Konstytucją R. P.
współgra idealnie, jak basetla ze skrzypcami w wiejskiej kapeli, co
zgodnie podkreślają zainteresowani Ustawy
tej wprowadzeniem. Na pozór.
Po
pierwsze, proponowana Ustawa
naruszając prawo (wydawców, drukarzy, księgarni zwykłych i
internetowych) do swobodnego działania w ramach obowiązującej
ustawy o działalności
gospodarczej, wbrew
zapewnieniom pomysłodawców, narusza Konstytucję
R.
P. z 1997 r. a szczególnie Artykuł 22
Konstytucji RP, który stanowi, że
„ograniczenie wolności działalności
gospodarczej jest dopuszczalne tylko w drodze ustawy i tylko ze
względu na ważny interes publiczny”.
Po drugie: „Ważny
interes publiczny” w przypadku urzędowej regulacji cen książki
to nie „interes publiczny”, tylko interes zainteresowanych. Czyli
kogo? Na pewno nie Czytelników, drukarni, wydawców, księgarni
zwykłych i internetowych; oni wszyscy na tym stracą. A więc: qui
bono?
Po trzecie: Projekt
jest bublem prawnym pod prawie każdym względem, jak to zwykle
projekty polskich parlamentarzystów.
Dlaczego bublem?
Rozumiem zapał tych, którzy „jednolitą cenę” książek nowo
wprowadzanych na rynek popierają ze szczerego serca. Nie znają się
na produkcji tychże, więc im obojętne JAK, byle książka tania
była. Ale w oparciu o proponowaną Ustawę, książka tania
nie tylko nie będzie, lecz podrożeje wiele z tych, które z racji
objętości i jakości edytorskiej (zatem kosztów produkcji) byłyby
tanie, gdyby nie ten projekt.
PRZYKŁAD
1: tomik wierszy o objętości np. 20 stroniczek, papier VII
kl. offset 70 g/m2; kolor druku 1 x 1 czarny; oprawa:
szycie po grzbiecie (zeszytowo), nakład 1000 egzemplarzy. Koszt
PRODUKCJI: 1,65 – 2,50 zł za 1 egzemplarz. Ta sama pozycja
wydawnicza według proponowanej Ustawy czyli „ujednolicona” cena
KAŻDEGO egzemplarza w sprzedaży dla „odbiorcy końcowego”,
wyniesie dziesięciokrotnie więcej. Bowiem „ustawodawcy”
w omawianym Projekcie zawarli wymóg, by drukarnia-wydawca nie
mieli prawa do sprzedaży taniej, niż przewiduje proponowana
przez nich Ustawa. Opornych będzie się srodze karać!
PRZYKŁAD
2: Album o malarstwie, biografia, antologia poezji itp. w
nakładzie 2000 - 3000 egzemplarzy; objętość 500 - 700 stron; druk
4 x 4 kolor + czarny; papier biblijny + kreda itd. Koszt produkcji 90
– 140 zł. Cena tej samej pozycji według proponowanej Ustawy,
czyli wg. „ujednoliconej” ceny dla KAŻDEGO egzemplarza w
sprzedaży dla „odbiorcy końcowego”, będzie trzykrotnie
mniejsza od kosztu jej wyprodukowania. Gdzie marża czyli zysk?
Książki tanie w
produkcji, bezwartościowe z punktu widzenia tak zawartości, jak
strony edytorskiej, będą szły jak przysłowiowa „woda”, zaś
te opracowane z pietyzmem, drogie w produkcji, nie ukażą się w
wcale, bo nikt nie zwróci ich wydawcom kosztów poniesionych dla
ich wyprodukowania! Zatem czy rzeczywiście chodzi o „poprawę”
stanu czytelnictwa w Polsce, czy o jakieś szemrane interesy do tej
chwili niezidentyfikowanego „lobby”?
Zainteresowani
tematem powinni wejść na stronę jakiejkolwiek drukarni (np. tej,
wybranej przeze mnie losowo z google) posiadającej kalkulator cen i
wpisać do niego odpowiednie parametry przewidywanej publikacji
książkowej. Przekonają się, że nie skłamałem jednym słowem!
Ponieważ sprawa jest
nader poważna, bo zahacza o podstawowe wolności obywatelskie,
pozwalam sobie skierować kilka pytań do Pani minister Małgorzaty
Omilanowskiej, szefowej MKiDN.
- Czy Pani Minister jest za Projektem Ustawy zgłoszonej przez PSL, Polską Izbę Książki oraz Instytut Książki?
- Czy MKiDN dokonało wyczerpującej analizy prawnej ww. Projektu Ustawy w kontekście jego zgodności z Konstytucją R.P.?
- Czy koszt produkcji książek przewyższający cenę odgórnie regulowaną będzie wydawcom refundowany ?
- Czy opracowano kryteria kwalifikacji książek do refundowania kosztów ich produkcji i utraty zysków spodziewanych?
- Czy MKiDN powoła specjalną komisję kwalifikującą książki do refundacji a tym samym - do druku?
- Czy znane są nazwiska osób, które w takiej komisji będą zasiadać?
Bo
że ktoś będzie musiał zrefundować utratę zysków spodziewanych
producentowi opisanemu w Przykładzie 1 – to pewne. A w przypadku
opisanym w Przykładzie 2, ktoś musi zwrócić drukarniom-wydawcom
rzeczywiste koszty produkcji i utratę zysków spodziewanych.
Skoro powołanie
spec-komisji wydaje się być „oczywistą oczywistością”, MUSI
nastąpić jej powołanie, albowiem polski rząd nie ma ekonomicznych
możliwości zrefundowania kosztów produkcji wszystkim
wydawcom wszystkich
planowanych przez nich pozycji wydawniczych. Zatem rząd (MKiDN?)
musi się posłużyć weryfikacją ofert rynkowych. Cóż to oznacza?
Oznacza to ni mniej,
ni więcej, tylko wprowadzenie korupcjogennego, patologicznego tworu,
w którym „weryfikatorzy” tylko wedle swego uznania (interesu?)
będą kwalifikować do „refundacji” najgorszego rodzaju,
najpodlejsze wydawnicze chłamy, o kosztach produkcji np. od 5 do 15
zł, by zdjąć z rynku „piankę” 30 - 20 zł czystego zysku.
Oczywiście, do podziału z zaprzyjaźnionymi wydawcami i
drukarniami. Poza tym, ja sam, bazując na omawianym Projekcie,
bez najmniejszych problemów potrafiłbym go ominąć; tyle w nim
„dziur” prawnych. Cwaniaki ominą go na pewno!
A co będzie, jeśli
autor książki lub właściciel wydawnictwa ubiegający się o
zrefundowanie kosztów produkcji wyznają inne, niż członkowie
spec-komisji poglądy polityczne, religijne czy (ogólnie pojmowane)
„wartości”? Jaką będą mieć szansę na „refundację” ergo
– publikację swoich książek? Żadnej! Czy tak się oddzieli
literackie "prawdziwe" polskie zboże od kąkolu jakby niepolskiego a wydawców
niesłusznych - od „jedynie słusznych”?
I wreszcie
najważniejsze: czy po latach niebytu wrócą na koniec każdej
stopki redakcyjnej znienawidzone i prawie zapomniane znaki, np.
„W-123”, „E-75” czyli ślad rysich pazurów neo-cenzury?
Przepraszam, nie neo-cenzury, tylko „Komisji Refundacyjnej W-126”
Na koniec – czy Stowarzyszenie Pisarzy Polskich i Związek Literatów Polskich są za
czy przeciw Projektowi Ustawy O Książce w
kształcie zgłoszonym przez PSL?
Sławomir
Majewski
Postscriptum
Postscriptum
Jeżeli
przyjmiemy za fakt bezsporny, niepodlegający dyskusji, że „Aż
19 mln Polaków nie miało w ostatnim roku w rękach ani jednej
książki, a 10 mln nie ma ani jednej w domu - wynika z danych
Biblioteki Narodowej. Do tego 6,2 mln Polaków znajduje się poza
kulturą pisma, czyli w 2014 r. nie przeczytało żadnej książki
ani nic z prasy”,
zrozumiemy, iż żadna ustawa, poza taką, która na powrót
upaństwowi rynek wydawniczy, tym samym kładąc kres wolności
gospodarczej w tym obszarze, nie polepszy losu książek. Bowiem o
kupnie decyduje wyłącznie Czytelnik a nie partie polityczne, Sejm,
Senat, Izba Książki czy Instytut Książki. I nawet MKiDN nie ma tu
nic do powiedzenia. Po co więc poszukiwać dróg ratunku w ustawach, które
ipso facto niczego nie przyniosą, poza jeszcze większym rozczarowaniem?
Ludzie,
którzy nigdy nie czytali i nadal nie czytają literatury, całe swoje zainteresowanie
skupiając na Internecie, telewizji i grach komputerowych, ci ludzie książek w nieodległej przeszłości nie
kupowali i teraz kupować nie będą.
Czy oznacza to
zmierzch książki drukowanej? Być może. Ale jeszcze nie za
naszego żywota. COURAGE
.
sobota, 8 sierpnia 2015
JULIAN KORNHAUSER
Julian Kornhauser
(ur. 20 września 1946 w Gliwicach) – polski poeta, prozaik, krytyk literacki, autor książek dla dzieci, znawca ...
Julian Kornhauser
(ur. 20 września 1946 w Gliwicach) – polski poeta, prozaik, krytyk
literacki, autor książek dla dzieci, znawca i tłumacz literatury
serbskiej i chorwackiej, współtwórca grupy literackiej "Teraz", profesor-emeritus Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jest jednym z najbardziej znanych przedstawicieli poetyckiej Nowej Fali z lat 70. XX wieku.
Syn Jakuba Kornhausera (1913-1972), więźnia obozów w Płaszowie, Natzweiler, Neckarelz oraz Dachau i pochodzącej z Chorzowa Ślązaczki Małgorzaty Glombik (1914-1987). Absolwent V Liceum Ogólnokształcącego w Gliwicach. Magisterium zdobył na Uniwersytecie Jagiellońskim (1970) (serbistyka i kroatystyka). W 1975 r. uzyskał doktorat, w 1982 r. habilitację a tytuł naukowy profesora w roku 1996.
Syn Jakuba Kornhausera (1913-1972), więźnia obozów w Płaszowie, Natzweiler, Neckarelz oraz Dachau i pochodzącej z Chorzowa Ślązaczki Małgorzaty Glombik (1914-1987). Absolwent V Liceum Ogólnokształcącego w Gliwicach. Magisterium zdobył na Uniwersytecie Jagiellońskim (1970) (serbistyka i kroatystyka). W 1975 r. uzyskał doktorat, w 1982 r. habilitację a tytuł naukowy profesora w roku 1996.
Julian Kornhauser żonaty z
polonistką Alicją Wojną-Kornhauser i posiada dwójkę dzieci.
Córka Juliana Kornhausera, Agata, jest żoną Andrzeja Dudy. Jego
synem jest dr Jakub Kornhauser - literaturoznawca, pracownik naukowy
Uniwersytetu Jagiellońskiego, tłumacz, poeta
PRZEMÓWIENIE
Na
czym polega zmiana wewnętrzna?
Najpierw
mówimy tym samym językiem,
co
domagający się zmiany, zmiany
języka
i kaloryferów, ciepłej drugiej
zmiany
i zmiany kołnierzyków, mówimy
tym
samym językiem, uczciwości
i
demagogii, językiem który wrósł
w
nasze przejmujące milczenie, zmieńmy
potem
język, język zmiany i państwa,
język
pojedynczy i żarliwy na liczbę
mnogą,
bardzo mnogą, na czas przyszły,
mówmy
potem wszyscy: zmieńmy tego
w
sztafecie, zmieńmy dystans na dłuższy,
na
tak długi, aby państwo, drodzy państwo,
drogie
państwo, bardzo drogie państwo
było
metą opłacalną, mówmy tym samym
niedrogim,
kulturalnym językiem trybuny,
życia,
życia czasopisma i czasem pisma
społecznego,
społeczeństwa zmieniającego
język,
język na bardzo akustyczny
głośnik,
zmieńmy język na głośnik
i
na tym obywatele, polega zmiana
wewnętrzna,
zmiana spraw wewnętrznych.
.
piątek, 7 sierpnia 2015
środa, 5 sierpnia 2015
Magazyn Literacki : "Otomamy kolejną ważną książkę w naszym kraju. T...
Magazyn Literacki :
"Otomamy kolejną ważną książkę w naszym kraju. T...: "Oto mamy kolejną ważną książkę w naszym kraju. To „Ubek” Bogdana Rymanowskiego. Do czytania „jednym tchem”. Najzabawniejsze w...
"Otomamy kolejną ważną książkę w naszym kraju. T...: "Oto mamy kolejną ważną książkę w naszym kraju. To „Ubek” Bogdana Rymanowskiego. Do czytania „jednym tchem”. Najzabawniejsze w...
wtorek, 4 sierpnia 2015
poniedziałek, 3 sierpnia 2015
Świat według Marianny
MAGDALENA TARASIUK
tak
trudno przyznać rację rozumowi, gdy patos w modzie
Pierwszego
sierpnia tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku. Data, o
którą toczyłyśmy z Marianną walki, bardziej na emocje niż na
argumenty. Kłótnie, kończące się cichymi dniami.
– A co dzisiaj mi
powiesz na temat Powstania Warszawskiego? Zmieniłaś zdanie? Nie
byłam pewna, czy słyszę Mariannę, czy swoje myśli.
– Czytałaś „Ziele
na kraterze” Wańkowicza? Pytanie o książkę rozwiało
wątpliwości, od kogo pochodzi.
– Muszę przyznać, że
była to pierwsza lektura, która zasiała wątpliwości, ale
ziarenko musiało wykiełkować, trwało to chwilę. Nie sama walka:
heroiczna, krwawa, okrutna, od początku bez nadziei, wstrząsnęła
mną najbardziej, ale opis poszukiwania ciała córki, zakończonego
– tak jak powstanie – porażką. Jak pomyślę, że Krysia
Wańkowiczówna była tylko trochę młodsza od naszej Tośki, biję
się w piersi i mówię: miałaś rację. To nieludzkie wysyłać
dzieci na wojnę. Ale powstanie nie mogło się nie odbyć, mówią
historycy. To samo, kombatanci.
– A wiedzą, ilu ich
przeżyło? Policzyli, ilu zostało w kanałach, pod gruzami, w
grobach na podwórkach warszawskich kamienic? Proporcja między
żyjącymi a poległymi kiepska, prawda?
– A etos, babciu?
– Etos? Wyobraź sobie:
jesteś w pracy na Żoliborzu. Musisz wrócić do domu, do dzieci na
Pragę, Mokotów czy Wolę. Jest piąta po południu. I zostajesz,
tam gdzie zatrzymał cię wybuch powstania. Na Pragę uda ci się
przejść mostem pontonowym po siedemnastym stycznia czterdziestego
piątego, jeśli nie pojedziesz via obóz w Pruszkowie w nieznane.
Ale raczej wywiozą cię na roboty do Niemiec lub do jednego z obozów
koncentracyjnych, bo jesteś młoda i zdrowa. Na Mokotów się nie
dostaniesz, bo walczy Śródmieście i Starówka, które mijasz,
wracając z Żoliborza. Może uda ci się po siedemnastym stycznia.
Na Wolę lub Ochotę nie masz po co wracać. Chyba, żeby pochować
martwe dzieci. Jeśli są to córki (masz dwie córki, więc możesz
to sobie wyobrazić), musisz zmierzyć się z widokiem ich
zbezczeszczonych zbiorowymi gwałtami ciał. Ale najpierw będziesz
ich szukać w stertach nadpalonych zwłok. Kiedyś się dowiesz, że
tak ginęła Wola i Ochota – dziesiątki tysięcy warszawskich
cywilów.
– Babciu, przestań.
– Chciałaś rozmawiać
o etosie! Jak można było zaczynać powstanie, gdy ludzie wracali z
pracy? Jak można było narazić, a w rezultacie: skazać na zagładę
ludność cywilną i najlepszą walczącą młodzież – na śmierć.
Wynik walki był łatwy do przewidzenia! A dowództwo siedziało w
Londynie i liczyło na cud! Za chwilę mnie szlag trafi! Zapomniałam,
przecież nie żyję, trafił mnie dwadzieścia lat temu.
– A gdyby nie było
powstania, Niemcy nie zburzyliby Warszawy?
– Nie wiem i nikt tego
nie wie. Ale nie liczy się efekt hipotetycznej, niepodjętej
decyzji. Ważne jest to, co może wyniknąć z decyzji fatalnej,
nieprzemyślanej. Trzeba umieć przewidywać ewentualne skutki i
cenę, jaką się zapłaci. A cena za powstanie to eksterminacja
miasta. Zostały zgliszcza, ruiny i ludzkie tragedie. Bóg i Honor –
gdzieś w kanałach między rozkładającymi się zwłokami.
– A pomoc sojuszników?
– Jaka pomoc? Raczej
historyczna naiwność, głupota i brak umiejętności wyciągania
wniosków z niedalekiej przeszłości – wrzesień 1939!
– A co się działo w
tym czasie u was, na Targówku?
– Stali Rosjanie. Stali
i czekali, aż Warszawa się wykrwawi. Grali na harmoszkach, śpiewali
„Katiuszę”, rozdawali dzieciom cukierki, właściwie coś, co
przypominało cukierki – takie jakieś słodkie kawałki masy
cukrowej. Wymieniali konserwy na bimber, pędzony w każdym domu.
Podrywali dziewczyny chętne do zabawy, bo niestety, były również
takie w Warszawie. Nie tylko bohaterskie harcerki z powstania. Wiesz,
oni byli bardzo przyjacielscy, zwłaszcza, jak się napili, czyli
bezustannie. Odpoczywali, czekając na rozkaz, który, jak wiadomo,
nigdy nie został wydany.
To zupełny przypadek, że
mieszkaliśmy właśnie na Pradze, a nie na przykład – na Woli. Że
pracowałam po tej samej stronie Wisły i nie musiałam przechodzić
do Warszawy, że twoja matka miała sześć lat, a nie szesnaście:
bo pewnie nie byłoby cię na świecie, że ojciec – (tak babcia
nazywała dziadka) – nie pojechał wtedy do Warszawy sprzedać
mydło. Uratował nas przypadek.
– Sprzedać mydło?
Opowiesz? – poprosiłam, żeby skierować rozmowę na trochę inny
tor.
– Jedni pędzili
bimber, drudzy robili cukierki z karmelu, inni gotowali mydło w
kadziach do prania bielizny. Śmierdziało gotującym się łojem,
kalafonią i innymi składnikami. Trzeba było mieszać, żeby gęsta
maź nie przywarła do gara i żeby się nie przypaliła. Jak
wystygła, wlewało się ją do foremek i po zaschnięciu kroiło na
małe kawałki, pakowało w pergamin (jeśli się go miało) i
sprzedawało pod groźbą aresztowania. Dziadek woził mydło robione
przez sąsiadkę do Warszawy i sprzedawał do sklepików. Dostawał
za to połamane kawałki dla nas i dodatkowo jakieś grosze. Tak
zarabiał w czasie wojny.
– Rosjanie siedzieli do
zimy?
– Tak. A potem trzeba
było zacząć sklejać życie od nowa. Już bez bombardowań, bez
strachu, bez Niemców. W strasznej biedzie i strasznych mrozach, w
braku wszystkiego. Poza wolnością.
– Wolnością?
– Dla nas to była
wolność, okupiona śmiercią miasta. Cokolwiek ktokolwiek
powiedział i napisał później na ten temat – dla nas to była
wolność!
Fragment
książki „Tara” (wydanego 2011 w Krakowie – wyd. Bogdan
Zdanowicz)
Subskrybuj:
Posty (Atom)