wtorek, 18 sierpnia 2015

Rzecz o kanaliach



CYTATY Z DONOSÓW

.

Durne szwedzkie Białasy...


Szwedzkie apteki wprowadzą ciemne plastry



Murzynek Bambo w Afryce mieszka

Czarną ma skórę ten nasz koleżka
Julian Tuwim


Sprowokowali mnie, durnie. Sprowokowali artykułem o nagłówku

Zwykłe plastry to „dyskryminacja rasowa”

Białasy pomalutku zaczynają świrować. Dla nich już nie ma ras ludzkich (w tym białej) wywodzących się od koloru skóry populacji, o których od wieków piszą w każdym podręczniku antropologii. Już nie ma ludzi o skórze czarnej, czerwonej, białej czy żółtej, są za to Afroamerykanie, Afroeuropejczycy, Azjatoeuropejczycy i Natives.
Tu i tam za użycie słowa „Murzyn” albo „Czarny” grożą procesy i kary. Kary i procesy nie grożą Czarnym, którzy zwracają się do siebie "Ty pierdolony Czarnuchu” albo „Ty Czarnuchu-matkojebco". Jeśli Afroamerykanin czy Afroeuropejczyk powie do Białasa „Ty Białasie!”, to żaden sąd, nawet z wiochy pod Sztokholmem czy pod Atlantą w Georgi, nie skaże go na obatożenie. Co skandal jest i kurewstwo, świadczące o skarleniu ducha Białasów.
Doprawdy nie wiem, jak długo jeszcze będę Biały, ale na dziś Biały jestem. Tak jak Kunta Kinte od narodzin po śmierć był Czarny. Czy Szwedzi zawstydzili się tego, że nie są jak Kunta Kinte – niebiali? I że produkują niezupełnie czarne plastry? Pewnie tak, bo plaster nieczarny to oczywista dyskryminacja!
Obawiam się, że w ślad za szwedzkimi producentami plastrów zaczynam świrować. O co chodzi w tym całym idiotyzmie? Czy o wywołanie w nas, Białasach, kompleksów z tego powodu, że nie jesteśmy tak szlachetni, piękni, wykształceni, tolerancyjni i altruistyczni, jak chłopcy z Boko Haram? Czy o to, że nie wyznajemy ich wiary w Allacha? A może o to, że nasze żony, zamiast się okutać szlafrokami po oczy jak ich żony, noszą stringi, spod mini wystają im nogi a z głębokich dekoltów - cycki?
Więc nasze białe plastry są dla nich „be”. Dlaczego nie wracają do siebie? A niby do czego mieliby wracać? Piaski, piaski, piaski... Ropa nie dla wszystkich, trzeba być szejkiem, żeby. Większość to bida z nędzą. Jak u nas. Rozumiem: chcą ocalić swój styl życia przed naszym stylem życia. Ale dlaczego muszą go ocalać u nas a nie tam, u siebie, między palmami na tych piaszczystych bazarach, gdzie muchy krążą nad ścierwami ćwiartowanych owiec, kóz i wielbłądów? Krwawe piaski, Allahu al Akhbar...
Mówią, że chcą ocalić swój styl życia przed naszym stylem życia, że chronią swoją kulturę przed naszą kulturą i swoją cywilizację przed naszą cywilizacją. Ale kiedy w szmatach na głowach okutani szlafrokami strzelają do nas z karabinów, to strzelają z karabinów stworzonych przez naszą cywilizację. No tak, ale w końcu z czegoś nas muszą zabijać a jak do tej pory nic swojego jeszcze nie wymyślili, biedacy. Mogliby wrócić? A niby gdzie i po co? Piaski...
Unia Europejska finansowo wspiera Państwo Palestyńskie. Dlaczego europejska Bruksela każdego roku wywala pół miliarda euro, wypracowane przez Białych z UE, na państwo nie-białych muzułmanów gdzieś-tam, gdzie kończy się europejska kultura z Peryklesem i cywilizacja z mercedesami, a zaczyna kultura szariatu i cywilizacja chamicka z wielbłądami? Jak powiadał pewien Biały? Nie mój cyrk, nie moje małpy!
Piachy Arabii felix, szariat, palmy, kozy i wielbłądy nie są moje. I nie moich sąsiadów. Moi sąsiedzi są Biali, chodzą do kościołów w których na Krzyżu wsi Słodki Jezus w towarzystwie Łotrów takich, jak ja. Poza tym piją okrutnie, biją żony, kłamią, kradną i dają fałszywe świadectwa na sąsiadów swych. Jak to Białasy.
U siebie, ja i moi sąsiedzi chcemy żyć po swojemu. Chcemy przylepiać sobie białe plastry, na Murzyna mówić Murzyn, na Żółtego Żółty a na Indianina Indianin, nie „Native”. Dlaczego? Bo to jest nasza, Białasów tradycja od tysięcy lat, nasza kultura i - co najważniejsze - to jest nasza Europa!
A zatem, jeśli Niebiali chcą mieć plastry czarne, żółte i czerwone a dla krzyżówek - białoczarne, czarnobiałe, żółtoczerwone i czerwonoczarne, to niech je sobie wyprodukują. U siebie. A co mogę zaproponować Szwedom i reszcie popaprańców wstydzących się koloru swojej skóry? Proponuję by zainstalowali sobie nowe mózgi, wyprodukowane nie na Bliskim Wschodzie ale w Europie.


Postscriptum:

W Internecie znajdziemy cenną inicjatywę kulturalną pn. Projekt Gutenberg. Na pierwszej stronie prezentującej założenia Projektu, widnieje informacja:

Publikacje godne polecenia to: Koran w tłumaczeniu na język angielski (dostępny także w innych wersjach językowych)”


Kto poleca polską wersję Projektu Gutenberg, w tym Koran, wymieniony na pierwszym miejscu?

Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Ministerstwo Edukacji Narodowej, Ministerstwo Spraw Zagranicznych i Senat R. P.


Allahu al Akhbar!


Pytanie warte rozpatrzenia "Te ostatnie katastrofy rozbitków na Morzu Śródziemnym są naprawdę okropne i wstrząsające, niemniej myśląc o nich nasuwają się równie realne pytania. Patrząc na rozbite statki i tonących na wprost Lampedusy bezbronnych pasażerów pytam się po prostu: dlaczego ci emigranci nie wybierają kierunku na Katar, Nigerię, Arabię Saudyjską, Bahrajn czy Kuwejt?" Andrzej Buziewicz 

Sławomir Majewski
.

Wernisaż wystawy malarstwa Danuty Majewskiej


Malarstwo, które na wernisażu w dniu 3 września 2015 r. w Pałacu Sztuki w Krakowie zaprezentuje DANUTA MAJEWSKA, nie jest malarstwem religijnym. Jest kontynuacją zapomnianej, dziś mocno wzgardzonej techniki chiaroscuro, próbą nawiązania do technik malarskich wielkich Mistrzów Renesansu. Czy warto przyjść? A czy szacowne Towarzystwo Przyjaciół Sztuk Pięknych w Krakowie, które powstało z inicjatywy Walerego Wielogłowskiego w roku 1854, a w którego zbiorach są m. in. Jan Matejko, Maurycy Gottlieb, Stanisław Wyspiański, Jacek Malczewski, Józef Mehoffer, Teodor Axentowicz, Xawery Dunikowski, Konstanty Laszczka, Leopold Gottlieb, Adam Markowicz organizuje wystawy "pacykarzom"? Warto przyjść.    ZOBACZ WIĘCEJ

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

LASCIATE OGNI SPERANZA!








Aż 19 mln Polaków nie miało w ostatnim roku w rękach ani jednej książki, a 10 mln nie ma ani jednej w domu - wynika z danych Biblioteki Narodowej. Do tego 6,2 mln Polaków znajduje się poza kulturą pisma, czyli w 2014 r. nie przeczytało żadnej książki ani nic z prasy. (…) Według danych Biblioteki Analiz (bez grudnia) w 2014 r. przychody wydawców były niższe o blisko 7,5 proc. niż w roku poprzednim i wyniosły 2,48 mld zł. To spadek o 200 mln zł. Porównując zeszły rok do rekordowego 2010 r., spadek wartości sprzedaży sięga aż 15,7 proc., czyli 460 mln zł.”” Źródło


Posłowie PSL złożyli w Sejmie przygotowany przez część wydawców projekt Ustawy o książce. Czym naprawdę kierowali się deputowani – nie wiem. Czy rzeczywistą troską o los czytelnictwa w kraju, w którym 10 mln obywateli nie posiada w domu ani jednej książki? Być może. A może dali się zwieść spryciarzom, którzy dla siebie i swoich firm zwęszyli interes XXI wieku? Też możliwe. Czy tertium non datur w tej sprawie? Niezupełnie.
Ab ovo: 8 kwietnia 2015 roku grupa 39 posłów PSL, złożyła na ręce Marszałka Sejmu Radosława Sikorskiego projekt Ustawy o Książce, powołując się na „Art. 118 ust. 1 Konstytucji R. P. z 2 kwietnia 1997 r.”, który im na taką inicjatywę dozwala. Posłom PSL dzielnie sekundują m.in. Państwowa Izba Książki z Prezesem Włodzimierzem Albinem (Wolters Kluwer S.A.) oraz Instytut Książki pod dowództwem Grzegorza Gaudena. Co wyczytamy w mediach nt. stanowiska tego ostatniego Pana?
Dyrektor Instytutu Książki, Grzegorz Gauden, jest zwolennikiem projektu ustawy o książce. Uważa, że nie zaburzy on mechanizmów rynku, a pozwoli go uporządkować. "Sednem projektu jest to, że dajemy wydawcy prawo do ustalenia, za jaką cenę wydana przez niego książka będzie przez rok sprzedawana. To wydawca zaryzykował wydając książkę, nie pośrednicy, którzy obecnie zaniżają cenę" Źródło
Projektem Ustawy zachłysnęła się niezliczona rzesza ludzi ze ścisłych kręgów polskich kultury i sztuki o takich nazwiskach i osiągnięciach na niwie, że strach się bać!
I wszystko byłoby jak w bajce, bowiem artykuly proponowanej Ustawy a szczególnie jej Uzasadnienie, na pozór zdają się być wyrazem szczerej i głębokiej troski PSL-owskich Ojców Ojczyzny i ich sojuszników, o poziom czytelnictwa, los wydawców, księgarni, drukarni etc. Na pozór. W dodatku zdawać się może, iż wszystko z obecną Konstytucją R. P. współgra idealnie, jak basetla ze skrzypcami w wiejskiej kapeli, co zgodnie podkreślają zainteresowani Ustawy tej wprowadzeniem. Na pozór.
Po pierwsze, proponowana Ustawa naruszając prawo (wydawców, drukarzy, księgarni zwykłych i internetowych) do swobodnego działania w ramach obowiązującej ustawy o działalności gospodarczej, wbrew zapewnieniom pomysłodawców, narusza Konstytucję R. P. z 1997 r. a szczególnie Artykuł 22 Konstytucji RP, który stanowi, że „ograniczenie wolności działalności gospodarczej jest dopuszczalne tylko w drodze ustawy i tylko ze względu na ważny interes publiczny”.
Po drugie: „Ważny interes publiczny” w przypadku urzędowej regulacji cen książki to nie „interes publiczny”, tylko interes zainteresowanych. Czyli kogo? Na pewno nie Czytelników, drukarni, wydawców, księgarni zwykłych i internetowych; oni wszyscy na tym stracą. A więc: qui bono?
Po trzecie: Projekt jest bublem prawnym pod prawie każdym względem, jak to zwykle projekty polskich parlamentarzystów.
Dlaczego bublem? Rozumiem zapał tych, którzy „jednolitą cenę” książek nowo wprowadzanych na rynek popierają ze szczerego serca. Nie znają się na produkcji tychże, więc im obojętne JAK, byle książka tania była. Ale w oparciu o proponowaną Ustawę, książka tania nie tylko nie będzie, lecz podrożeje wiele z tych, które z racji objętości i jakości edytorskiej (zatem kosztów produkcji) byłyby tanie, gdyby nie ten projekt.
PRZYKŁAD 1: tomik wierszy o objętości np. 20 stroniczek, papier VII kl. offset 70 g/m2; kolor druku 1 x 1 czarny; oprawa: szycie po grzbiecie (zeszytowo), nakład 1000 egzemplarzy. Koszt PRODUKCJI: 1,65 – 2,50 zł za 1 egzemplarz. Ta sama pozycja wydawnicza według proponowanej Ustawy czyli „ujednolicona” cena KAŻDEGO egzemplarza w sprzedaży dla „odbiorcy końcowego”, wyniesie dziesięciokrotnie więcej. Bowiem „ustawodawcy” w omawianym Projekcie zawarli wymóg, by drukarnia-wydawca nie mieli prawa do sprzedaży taniej, niż przewiduje proponowana przez nich Ustawa. Opornych będzie się srodze karać!
PRZYKŁAD 2: Album o malarstwie, biografia, antologia poezji itp. w nakładzie 2000 - 3000 egzemplarzy; objętość 500 - 700 stron; druk 4 x 4 kolor + czarny; papier biblijny + kreda itd. Koszt produkcji 90 – 140 zł. Cena tej samej pozycji według proponowanej Ustawy, czyli wg. „ujednoliconej” ceny dla KAŻDEGO egzemplarza w sprzedaży dla „odbiorcy końcowego”, będzie trzykrotnie mniejsza od kosztu jej wyprodukowania. Gdzie marża czyli zysk?
Książki tanie w produkcji, bezwartościowe z punktu widzenia tak zawartości, jak strony edytorskiej, będą szły jak przysłowiowa „woda”, zaś te opracowane z pietyzmem, drogie w produkcji, nie ukażą się w wcale, bo nikt nie zwróci ich wydawcom kosztów poniesionych dla ich wyprodukowania! Zatem czy rzeczywiście chodzi o „poprawę” stanu czytelnictwa w Polsce, czy o jakieś szemrane interesy do tej chwili niezidentyfikowanego „lobby”?
Zainteresowani tematem powinni wejść na stronę jakiejkolwiek drukarni (np. tej, wybranej przeze mnie losowo z google) posiadającej kalkulator cen i wpisać do niego odpowiednie parametry przewidywanej publikacji książkowej. Przekonają się, że nie skłamałem jednym słowem!
Ponieważ sprawa jest nader poważna, bo zahacza o podstawowe wolności obywatelskie, pozwalam sobie skierować kilka pytań do Pani minister Małgorzaty Omilanowskiej, szefowej MKiDN.

  1. Czy Pani Minister jest za Projektem Ustawy zgłoszonej przez PSL, Polską Izbę Książki oraz Instytut Książki?
  2. Czy MKiDN dokonało wyczerpującej analizy prawnej ww. Projektu Ustawy w kontekście jego zgodności z Konstytucją R.P.?
  3. Czy koszt produkcji książek przewyższający cenę odgórnie regulowaną będzie wydawcom refundowany ?
  4. Czy opracowano kryteria kwalifikacji książek do refundowania kosztów ich produkcji i utraty zysków spodziewanych?
  5. Czy MKiDN powoła specjalną komisję kwalifikującą książki do refundacji a tym samym - do druku?
  6. Czy znane są nazwiska osób, które w takiej komisji będą zasiadać?

Bo że ktoś będzie musiał zrefundować utratę zysków spodziewanych producentowi opisanemu w Przykładzie 1 – to pewne. A w przypadku opisanym w Przykładzie 2, ktoś musi zwrócić drukarniom-wydawcom rzeczywiste koszty produkcji i utratę zysków spodziewanych.
Skoro powołanie spec-komisji wydaje się być „oczywistą oczywistością”, MUSI nastąpić jej powołanie, albowiem polski rząd nie ma ekonomicznych możliwości zrefundowania kosztów produkcji wszystkim wydawcom wszystkich planowanych przez nich pozycji wydawniczych. Zatem rząd (MKiDN?) musi się posłużyć weryfikacją ofert rynkowych. Cóż to oznacza?
Oznacza to ni mniej, ni więcej, tylko wprowadzenie korupcjogennego, patologicznego tworu, w którym „weryfikatorzy” tylko wedle swego uznania (interesu?) będą kwalifikować do „refundacji” najgorszego rodzaju, najpodlejsze wydawnicze chłamy, o kosztach produkcji np. od 5 do 15 zł, by zdjąć z rynku „piankę” 30 - 20 zł czystego zysku. Oczywiście, do podziału z zaprzyjaźnionymi wydawcami i drukarniami. Poza tym, ja sam, bazując na omawianym Projekcie, bez najmniejszych problemów potrafiłbym go ominąć; tyle w nim „dziur” prawnych. Cwaniaki ominą go na pewno!
A co będzie, jeśli autor książki lub właściciel wydawnictwa ubiegający się o zrefundowanie kosztów produkcji wyznają inne, niż członkowie spec-komisji poglądy polityczne, religijne czy (ogólnie pojmowane) „wartości”? Jaką będą mieć szansę na „refundację” ergo – publikację swoich książek? Żadnej! Czy tak się oddzieli literackie "prawdziwe" polskie zboże od kąkolu jakby niepolskiego a wydawców niesłusznych - od „jedynie słusznych”?
I wreszcie najważniejsze: czy po latach niebytu wrócą na koniec każdej stopki redakcyjnej znienawidzone i prawie zapomniane znaki, np. „W-123”, „E-75” czyli ślad rysich pazurów neo-cenzury? Przepraszam, nie neo-cenzury, tylko „Komisji Refundacyjnej W-126”

Na koniec – czy Stowarzyszenie Pisarzy Polskich i Związek Literatów Polskich są za czy przeciw Projektowi Ustawy O Książce w kształcie zgłoszonym przez PSL?

Sławomir Majewski



Postscriptum

Jeżeli przyjmiemy za fakt bezsporny, niepodlegający dyskusji, że „Aż 19 mln Polaków nie miało w ostatnim roku w rękach ani jednej książki, a 10 mln nie ma ani jednej w domu - wynika z danych Biblioteki Narodowej. Do tego 6,2 mln Polaków znajduje się poza kulturą pisma, czyli w 2014 r. nie przeczytało żadnej książki ani nic z prasy”, zrozumiemy, iż żadna ustawa, poza taką, która na powrót upaństwowi rynek wydawniczy, tym samym kładąc kres wolności gospodarczej w tym obszarze, nie polepszy losu książek. Bowiem o kupnie decyduje wyłącznie Czytelnik a nie partie polityczne, Sejm, Senat, Izba Książki czy Instytut Książki. I nawet MKiDN nie ma tu nic do powiedzenia. Po co więc poszukiwać dróg ratunku w ustawach, które ipso facto niczego nie przyniosą, poza jeszcze większym rozczarowaniem?
Ludzie, którzy nigdy nie czytali i nadal nie czytają literatury, całe swoje zainteresowanie skupiając na Internecie, telewizji i grach komputerowych, ci ludzie książek w nieodległej przeszłości nie kupowali i teraz kupować nie będą. 
Czy oznacza to zmierzch książki drukowanej? Być może. Ale jeszcze nie za naszego żywota. COURAGE
.


Wernisaz wystawy Danuty Gładyś-Majewskiej


SERDECZNIE ZAPRASZAM NA WERNISAŻ!

 

sobota, 8 sierpnia 2015

JULIAN KORNHAUSER





Julian Kornhauser

(ur. 20 września 1946 w Gliwicach) – polski poeta, prozaik, krytyk literacki, autor książek dla dzieci, znawca ...

Julian Kornhauser (ur. 20 września 1946 w Gliwicach) – polski poeta, prozaik, krytyk literacki, autor książek dla dzieci, znawca i tłumacz literatury serbskiej i chorwackiej, współtwórca grupy literackiej "Teraz", profesor-emeritus Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jest jednym z najbardziej znanych przedstawicieli poetyckiej Nowej Fali z lat 70. XX wieku. 
Syn Jakuba Kornhausera (1913-1972), więźnia obozów w Płaszowie, Natzweiler, Neckarelz oraz Dachau i pochodzącej z Chorzowa Ślązaczki Małgorzaty Glombik (1914-1987). Absolwent V Liceum Ogólnokształcącego w Gliwicach. Magisterium zdobył na Uniwersytecie Jagiellońskim (1970) (serbistyka i kroatystyka). W 1975 r. uzyskał doktorat, w 1982 r. habilitację a tytuł naukowy profesora w roku 1996.
Julian Kornhauser żonaty z polonistką Alicją Wojną-Kornhauser i posiada dwójkę dzieci. Córka Juliana Kornhausera, Agata, jest żoną Andrzeja Dudy. Jego synem jest dr Jakub Kornhauser - literaturoznawca, pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego, tłumacz, poeta  

PRZEMÓWIENIE

Na czym polega zmiana wewnętrzna?
Najpierw mówimy tym samym językiem,
co domagający się zmiany, zmiany
języka i kaloryferów, ciepłej drugiej
zmiany i zmiany kołnierzyków, mówimy
tym samym językiem, uczciwości
i demagogii, językiem który wrósł
w nasze przejmujące milczenie, zmieńmy
potem język, język zmiany i państwa,
język pojedynczy i żarliwy na liczbę
mnogą, bardzo mnogą, na czas przyszły,
mówmy potem wszyscy: zmieńmy tego
w sztafecie, zmieńmy dystans na dłuższy,
na tak długi, aby państwo, drodzy państwo,
drogie państwo, bardzo drogie państwo
było metą opłacalną, mówmy tym samym
niedrogim, kulturalnym językiem trybuny,
życia, życia czasopisma i czasem pisma
społecznego, społeczeństwa zmieniającego
język, język na bardzo akustyczny
głośnik, zmieńmy język na głośnik
i na tym obywatele, polega zmiana
wewnętrzna, zmiana spraw wewnętrznych.


.

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Świat według Marianny


MAGDALENA TARASIUK




tak trudno przyznać rację rozumowi, gdy patos w modzie

Pierwszego sierpnia tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku. Data, o którą toczyłyśmy z Marianną walki, bardziej na emocje niż na argumenty. Kłótnie, kończące się cichymi dniami.
A co dzisiaj mi powiesz na temat Powstania Warszawskiego? Zmieniłaś zdanie? Nie byłam pewna, czy słyszę Mariannę, czy swoje myśli.
Czytałaś „Ziele na kraterze” Wańkowicza? Pytanie o książkę rozwiało wątpliwości, od kogo pochodzi.
Muszę przyznać, że była to pierwsza lektura, która zasiała wątpliwości, ale ziarenko musiało wykiełkować, trwało to chwilę. Nie sama walka: heroiczna, krwawa, okrutna, od początku bez nadziei, wstrząsnęła mną najbardziej, ale opis poszukiwania ciała córki, zakończonego – tak jak powstanie – porażką. Jak pomyślę, że Krysia Wańkowiczówna była tylko trochę młodsza od naszej Tośki, biję się w piersi i mówię: miałaś rację. To nieludzkie wysyłać dzieci na wojnę. Ale powstanie nie mogło się nie odbyć, mówią historycy. To samo, kombatanci.
A wiedzą, ilu ich przeżyło? Policzyli, ilu zostało w kanałach, pod gruzami, w grobach na podwórkach warszawskich kamienic? Proporcja między żyjącymi a poległymi kiepska, prawda?
A etos, babciu?
Etos? Wyobraź sobie: jesteś w pracy na Żoliborzu. Musisz wrócić do domu, do dzieci na Pragę, Mokotów czy Wolę. Jest piąta po południu. I zostajesz, tam gdzie zatrzymał cię wybuch powstania. Na Pragę uda ci się przejść mostem pontonowym po siedemnastym stycznia czterdziestego piątego, jeśli nie pojedziesz via obóz w Pruszkowie w nieznane. Ale raczej wywiozą cię na roboty do Niemiec lub do jednego z obozów koncentracyjnych, bo jesteś młoda i zdrowa. Na Mokotów się nie dostaniesz, bo walczy Śródmieście i Starówka, które mijasz, wracając z Żoliborza. Może uda ci się po siedemnastym stycznia. Na Wolę lub Ochotę nie masz po co wracać. Chyba, żeby pochować martwe dzieci. Jeśli są to córki (masz dwie córki, więc możesz to sobie wyobrazić), musisz zmierzyć się z widokiem ich zbezczeszczonych zbiorowymi gwałtami ciał. Ale najpierw będziesz ich szukać w stertach nadpalonych zwłok. Kiedyś się dowiesz, że tak ginęła Wola i Ochota – dziesiątki tysięcy warszawskich cywilów.
Babciu, przestań.
Chciałaś rozmawiać o etosie! Jak można było zaczynać powstanie, gdy ludzie wracali z pracy? Jak można było narazić, a w rezultacie: skazać na zagładę ludność cywilną i najlepszą walczącą młodzież – na śmierć. Wynik walki był łatwy do przewidzenia! A dowództwo siedziało w Londynie i liczyło na cud! Za chwilę mnie szlag trafi! Zapomniałam, przecież nie żyję, trafił mnie dwadzieścia lat temu.
A gdyby nie było powstania, Niemcy nie zburzyliby Warszawy?
Nie wiem i nikt tego nie wie. Ale nie liczy się efekt hipotetycznej, niepodjętej decyzji. Ważne jest to, co może wyniknąć z decyzji fatalnej, nieprzemyślanej. Trzeba umieć przewidywać ewentualne skutki i cenę, jaką się zapłaci. A cena za powstanie to eksterminacja miasta. Zostały zgliszcza, ruiny i ludzkie tragedie. Bóg i Honor – gdzieś w kanałach między rozkładającymi się zwłokami.
A pomoc sojuszników?
Jaka pomoc? Raczej historyczna naiwność, głupota i brak umiejętności wyciągania wniosków z niedalekiej przeszłości – wrzesień 1939!
A co się działo w tym czasie u was, na Targówku?
Stali Rosjanie. Stali i czekali, aż Warszawa się wykrwawi. Grali na harmoszkach, śpiewali „Katiuszę”, rozdawali dzieciom cukierki, właściwie coś, co przypominało cukierki – takie jakieś słodkie kawałki masy cukrowej. Wymieniali konserwy na bimber, pędzony w każdym domu. Podrywali dziewczyny chętne do zabawy, bo niestety, były również takie w Warszawie. Nie tylko bohaterskie harcerki z powstania. Wiesz, oni byli bardzo przyjacielscy, zwłaszcza, jak się napili, czyli bezustannie. Odpoczywali, czekając na rozkaz, który, jak wiadomo, nigdy nie został wydany.
To zupełny przypadek, że mieszkaliśmy właśnie na Pradze, a nie na przykład – na Woli. Że pracowałam po tej samej stronie Wisły i nie musiałam przechodzić do Warszawy, że twoja matka miała sześć lat, a nie szesnaście: bo pewnie nie byłoby cię na świecie, że ojciec – (tak babcia nazywała dziadka) – nie pojechał wtedy do Warszawy sprzedać mydło. Uratował nas przypadek.
Sprzedać mydło? Opowiesz? – poprosiłam, żeby skierować rozmowę na trochę inny tor.
Jedni pędzili bimber, drudzy robili cukierki z karmelu, inni gotowali mydło w kadziach do prania bielizny. Śmierdziało gotującym się łojem, kalafonią i innymi składnikami. Trzeba było mieszać, żeby gęsta maź nie przywarła do gara i żeby się nie przypaliła. Jak wystygła, wlewało się ją do foremek i po zaschnięciu kroiło na małe kawałki, pakowało w pergamin (jeśli się go miało) i sprzedawało pod groźbą aresztowania. Dziadek woził mydło robione przez sąsiadkę do Warszawy i sprzedawał do sklepików. Dostawał za to połamane kawałki dla nas i dodatkowo jakieś grosze. Tak zarabiał w czasie wojny.
Rosjanie siedzieli do zimy?
Tak. A potem trzeba było zacząć sklejać życie od nowa. Już bez bombardowań, bez strachu, bez Niemców. W strasznej biedzie i strasznych mrozach, w braku wszystkiego. Poza wolnością.
Wolnością?
Dla nas to była wolność, okupiona śmiercią miasta. Cokolwiek ktokolwiek powiedział i napisał później na ten temat – dla nas to była wolność!

Fragment książki „Tara” (wydanego 2011 w Krakowie – wyd. Bogdan Zdanowicz)