ŻE W TYM MOMENCIE, ŻYĆ MI PRZYSZŁO
W KRAJU NAD WISŁĄ...
KRZYSZTOF PASIERBIEWICZ
"Dzień dobry Pani Ewo,
Dziękuję za przesłaną piosenkę, w której pani Irena Santor znakomicie wyśpiewała, co się stało z Juratą i Półwyspem Helskim w czasie Trzeciej RP, kiedy to życie dopisało już zdecydowanie mniej romantyczną, drugą część „Epopei Helskiej Balangi”.
To co się dzieje obecnie już kilkadziesiąt lat temu chcieli zrobić z Półwyspem Helskim Szwedzi, którzy przygotowali projekt „nowoczesnego” zagospodarowania Półwyspu. Ale nawet komuniści nie pozwolili zniszczyć unikatowych walorów krajobrazowo-klimatycznych tej perły przyrody nieożywionej.
Niestety w obecnych czasach liczy się tylko kasa i szybko zarobiony pieniądz nawet za cenę pogrzebania z kretesem walorów jednego z największych polskich skarbów, jakim jest bez wątpienia Półwysep Helski. No cóż, jaka władza taka Polska.
Ale dzisiaj chcę z Panią porozmawiać jeszcze w innej sprawie. Zapewne zauważyła Pani, że do tej notki nie dodali swoich opinii moi stali komentatorzy i komentatorki. Czy zastanowiło Panią może dlaczego?
Otóż przypuszczam, że ci stali komentatorzy, którzy mają podobne do Pani i mnie poglądy polityczne mieli mi prawdopodobnie za złe, że napisałem o organizowanych przeze mnie „Dorocznych Spotkaniach z Helską Balangą w Domu Zdrojowym w Jastarni” dopełniając ten opis fotografiami świadczącymi o tym, że na tych imprezach podejmowałem gości o zgoła odmiennych od naszych poglądach politycznych.
Jeśli tak jest, jak przypuszczam to stawiam pytanie otwarte: A co? Miałem stać u wejścia do Hotelu Dom Zdrojowy, gdzie odbyła się promocja mojej książki i pytać, kto ma jakie poglądy, a następnie dokonywać selekcji??? Przecież moja impreza była imprezą stricte wakacyjną, a cały jej sens moim zdaniem polegał właśnie na jej apolityczności. I nie ukrywam, że byłem wręcz dumny, że udaje mi się rok rocznie grupować w jednym miejscu Polaków różnych opcji politycznych, którzy mogą się ze sobą wspólnie bawić ponad podziałami bez dyskusji na tematy polityczne. To był dla mnie właśnie sens tej imprezy, którą jednak musiałem zakończyć, bo znaleźli się tacy, przyznaję, że nie z naszej opcji, którzy zrobili wszystko by tę imprezę upolitycznić, co zdecydowało, że ją ostatecznie po pięciu latach zakończyłem.
Otóż uważam, że choć powinniśmy być wierni swym poglądom, to jednak nie wolno nam się dać zwariować, bo przecież żyjemy w jednym kraju i mamy wspólną Ojczyznę.
A żeby Pani doprecyzować, co mam na myśli opowiem teraz Pani pewną, przysięgam, że autentyczną historyjkę z krakowskiego podwórka:
Niedawno wpadłem do kultowego baru kawowego „RIO” w Królewskim Mieście Krakowie, gdzie codziennie o tej samej porze zbiera się ta sama od lat „podwawelska śmietanka”, aktualnie w wieku, by się nie narazić paniom powiem czterdzieści plus ze wskazaniem na mocno zaawansowaną pięćdziesiątkę. Kawę pija się tam przy barowych kontuarach z wysokimi stołkami, na których nie sposób usiedzieć, więc wszyscy rozmawiają na stojąco.
Niegdyś starzy bywalcy baru kawowego RIO pili kawę razem, jak w rodzinie. Jednakże trwająca od wielu lat „wojna polsko polska” zniweczyła tę harmonię i towarzystwo podzieliło się na frakcje: „udecko-platformerską”, „eselowsko-ubecką” i „pisowsko-narodową”, które piją kawę przy oddzielnych ladach.
Jak zwykle o 13-tej zaczęli się schodzić odwieczni bywalcy, a obok mnie przystanął pewien krakowski artysta, z którym pogadałem chwilę o tym, co słychać w teatrach. Kątem oka spostrzegłem, że przy ladzie pisowsko-narodowej rozkładają się dwie moje wieloletnie przyjaciółki i nad wyraz zapalczywe, bogoojczyźniane bojowniczki walecznych szwadronów Ojca Dyrektora. Pokiwałem im radośnie, bo je znam od dziecka i krzyknąłem przez ramię, że zaraz do nich podejdę. W międzyczasie zostały obsadzone lady platformersko-eseldowsko-ubeckie, gdzie w towarzystwie kilku wyfiokowanych w drogie ciuchy i szpanujących najnowszymi zdobyczami chirurgii plastycznej pań doktorowych, mecenasowych, dyrygentowych, biznesmanowych i innych owych, zauważyłem mojego kumpla z liceum, szanowanego lekarza, któremu również pokiwałem przyjaźnie.
Artysta się gdzieś śpieszył, więc podszedłem się przywitać z moimi przyjaciółkami z opcji pisowsko-narodowej. Zmroziły mnie jednak ich lodowato wzgardliwe spojrzenia, a gdy zapytałem, co się stało, po chwili źle wróżącej ciszy jedna z nich spurpurowiała jak indor i prychnęła z furią: Człowieku! Jak ty, chłopak z dobrego domu, szanowany naukowiec, możesz pić kawę razem z tym wrednym peowcem, pożal się Boże artystą, który dałby się porąbać za Tuska!!! A druga mnie ofuknęła, że mój ojciec akowiec z pewnością teraz się przewraca w grobie. Wyczułem, że nie żartują, gorzej, że powiewa od nich wicherek że tak powiem pogardliwie nienawistny. Wykręciłem się tedy, że muszę iść do samochodu bo mi zaraz wlepią mandat.
Kiedy wyszedłem na zewnątrz, dobiegło mnie wołanie kolegi lekarza, żebym się koniecznie zatrzymał. Gdy się wreszcie dotoczył, zadyszany, z rozzłoszczoną miną walnął z grubej rury: Krzysiek! Miałem cię za inteligentnego faceta! Z kim ty się człowieku zadajesz! Przecież te babska to niebezpiecznie nawiedzone pisówy, które za Kaczora utopiłyby cię w łyżce wody! Czy ty chłopie nie rozumiesz, że jak oni wrócą do władzy to mamy wszyscy do imentu przerąbane?! Wstydź się stary! Ty! Pracownik naukowy gadasz z radiomaryjnymi babonami! Nie dał mi dojść do słowa, aż mu żyły wylazły na skroniach. I znowu wyczułem, że kolega nie żartuje zionąc ku mnie pogardliwą nienawiścią. Więc znowu się wykręciłem umówionym spotkaniem.
Kiedy szczęśliwy, że mi się udało uwolnić od zakręconego oszołoma znikałem za rogiem, zaszedł mnie od tyłu były ubek, który też pił kawę w RIO, niegdyś bramkarz z krakowskich Jaszczurów, który w czasie komuny handlował dolarami i donosił na kolegów, a obecnie jest prezesem jakiejś ważnej spółki. Zasapany i wyraźnie rozjuszony wygarnął mi na odlew: Myślałem żeś pan jesteś uczonym człowiekiem. Czy się panu za przeproszeniem w głowie popieprzyło?! Widziałem w kim żeś pan rozmawiał! Czy pan nie rozumie, że z tą pisowsko-peowską bandą nie wolno się zadawać bo to same mendy i złodzieje! Aż go zadławiło ze wzburzenia. Więc znowu się wykręciłem, tym razem umówionym obiadem.
Po powrocie do domu też nie było lekko. Bo po południu zadzwoniła jedna ze spotkanych w RIO przyjaciółek i przez pół godziny mnie beształa, jak ja mogłem rozmawiać z tymi bandziorami Tuska, którzy nam zabili prezydenta pod Smoleńskiem. A wieczorem dobił mnie telefon kolegi lekarza, który prawie godzinę nawijał, że krakowskie elity się za mnie wstydzą, bo wszyscy widzieli jak stałem w RIO z tymi parszywymi pisiorami, którzy tylko patrzą żeby przejąć władzę. Długo nie mogłem usnąć ogarnięty lękiem, że zaraz zadzwoni ubek. A w nocy mi się śniło, że mnie linczowali na zmianę platformersi z pisiorami.
Sama Pani Widzi, że politycy doprowadzili naród do choroby umysłowej zamieniwszy Polskę w jeden wielki dom wariatów, od lewa, przez środek, do prawa. I myślę, że się Państwo ze mną zgodzicie, że to wszystko dowodzi niezbicie, że Polska weszła już w ostatnie stadium paranoidalnej schizofrenii zrodzonej z maniakalnej nienawiści wszystkich do wszystkich, za czym jest już tylko czarna dziura – koniec opowieści.
Takiej właśnie sytuacji chciałem uniknąć w Jastarni. Niestety, jak życie pokazało bezskutecznie.
Serdecznie Panią Pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz"