Sławomir Majewski
Od godziny trzynastej pili wódkę w gdańskim Barze Jacek
przy Pańskiej, bo mieli ochotę wypić zakąszając jajami na twardo z
pożółkłą gałązką pietruszki na skrzepłym majonezie. Albowiem byli
estetami. A od godziny trzynastej dlatego, że przed trzynastą wódki nie
podawano na rozkaz ruskiego generała w polskim mundurze, który
wypowiedział Polakom wojnę, kurde bele.
Pili
dużo i smacznie, gdyż mieli okrutną chęć na dysputę o sprawach
niebywale zawiłych, nieludzko metafizycznych i kategorycznie
pryncypialnych a jak dysputować zbożnie bez alkoholu? Nijak. Wprawdzie
nie wiedzieli dokładnie jakie to były te sprawy niebywale zawiłe,
nieludzko metafizyczne i kategorycznie pryncypialne, lecz przepełniała
ich nadzieja, że przyjemnie ciepła wódka Vistula w odpowiednim czasie podsunie im tematy właściwe.
Pili w milczeniu czekając na błogosławione działanie przyjemnie ciepłej Vistuli i pojawienie się tematów właściwych, aż tu nagle tak koło dwudziestej z hakiem przysiadła do nich Dziewczynka o platynowo farbowanych włosach. Miała góra osiemnaście lat odzianych w kozaczki z błyszczącego skaju, które sięgały połowy jej ładnego żabiego udka. Młodzieńcy dostrzegli iż wprawdzie nie miała cycków w obfitości lecz była nad wyraz grzeczna, do tego uroczo pijana, nieśmiało uśmiechnięta i zmalowana jak stara portowa bladź z Nowego Portu.
Śmiało
odwzajemniając jej nieśmiały uśmiech nalali wódeczki o którą poprosiła
nienachalnie, podali papierosa i ogień i zapytali, cóż czyni osamotniona
jak bezpańska suka w ten chłodny choć niemroźny grudniowy wieczór.
Szczerze odwzajemniając odwzajemnione wyznała, iż samotność wyssała z
mlekiem matki-schizofreniczki a kłęby papierosowych dymów w tanich
lokalach pociągają ją nie mniej, niźli wielokształtne mgławice Kosmosu.
Ze szczególnym uwzględnieniem słynnej Mgławicy Andromedy. Zrozumieli, że
mają do czynienia z poetką.
Ryszard spytał życzliwie, dlaczego para się profesją płatnej kurwy. Profesją wprawdzie starożytną, nader szlachetną i absolutnie niezbędną dla prawidłowego funkcjonowania Wszechświata, który - jak wiadomo - opiera się na rozpasanej chuci, niemniej jednak profesją budzącą uczucia mieszane u chrześcijańskiego ludu miast, wsi, hut i uniwersytetów. Dziewczynka z godnością Matki Teresy z Kalkuty odparła, że czytała dzieła wielkiego Jamesa Joyce’a i że tu i teraz udzieli mu stosownej odpowiedzi w postaci cytaty z Ulissesa
- A kurwą jestem dla przyjemności pańskich jaj.
Co wyczerpało temat.
Wypili
ponownie, zakąszając jajeczkami z pożółkłą gałązką pietruszki na
skrzepłym majonezie i Dziewczynka leciutko rozwarła wrota Sezamu
wspomnień
- Zasadniczy powód był taki, że jak miałam jedenaście lat, to starzy pod choinkę kupili mi skrzypce. Tyle że ja nie chciałam rzępolić na pieprzonych skrzypach ale jeździć na łyżwach. No i zaraz po świętach te pieprzone skrzypce opyliłam na bazarze na Łąkowej i kupiłam sobie figurówki. I tak zostałam dziwką, kapewu?
- Zasadniczy powód był taki, że jak miałam jedenaście lat, to starzy pod choinkę kupili mi skrzypce. Tyle że ja nie chciałam rzępolić na pieprzonych skrzypach ale jeździć na łyżwach. No i zaraz po świętach te pieprzone skrzypce opyliłam na bazarze na Łąkowej i kupiłam sobie figurówki. I tak zostałam dziwką, kapewu?
Dziewczynka i Rysiek wypili strzemiennego aa pożegnanie Krzysia, wracającego na noc do akademika pod wielce oszukańczą nazwą Hilton.
Gdy Krzysio zniknął za falliczną Wieżą Jacek, Rysiek kupił od pani
Jadzi w bufecie dwie bezkartkowe flaszki a od szatniarza w szatni trzy
paczki bezkartkowych papierosów.
Trzymając
się za ręce wyszli na ulicę Pańską, skręcili w urokliwą Katarzynki
mijając kościół świętej Katarzyny. Dochodząc do kościoła niemniej
świętej Brygidy uprzejmie pozdrowili prałata Jankowskiego dyskutującego z
niepozornym jak chrząszczyk człowieczkiem w grubych rogowych okularach i
niepozornego jak chrząszczyk człowieczka w grubych rogowych okularach
dyskutującego z prałatem Jankowskim.Obaj dyskutanci odpowiedzieli
uprzejmym pozdrowieniem.
Wędrując
ulicami Igielnicką i Osiek mówili szeptem o gwiazdach na nieboskłonie,
że Gdańsk nocą jest arcypiękny, że gdyby nie ten chłodny choć niemroźny
grudniowy wieczór, to położyliby się w gęstych zaroślach śnieguliczek i
że kto wie, do czego by w tym leżeniu doszli? Po niedługim spacerku
króciutką uliczką Stare Domki, otrzepali ze śniegu obuwie na wycieraczce
przed drzwiami kawalerki Ryśka położonej nad zamuloną Radunią.
Rysiek
wszedł do kuchni robić herbaty a Dziewczynka weszła do wanny by dokonać
wielonarządowych ablucji. Chciała być gotowa na wszelkie ewentualności
rozumując słusznie, iż gospodarz może mieć na sztandarach wypisane hasło
nulla puella negat. Rozumowała słusznie.
Kiedy zetknęli się w pokoju, wznieśli toast Na zdrowie, potem drugi Precz z komuną! a jakieś trzy kwadranse później zadowoleni z seksu że noż kurwa, bajka! wypili po całym i po całym zapalili.
- Chcesz powiedzieć że zostałaś dziwką z powodu łyżew?
- Nie z powodu łyżew, tylko z powodu skrzypiec.
-
Rozumiem, powiedział Rysiek, choć tak naprawdę to wtedy nie rozumiał.
Pojął dopiero wiele lat później, kiedy za przyczyną samotności był chudy
jak buszmen w ostatniej fazie tuberkulozy. A był samotny, bo rozstał
się z tą rudą księgową w okularach, która serce miała między nogami a
sumienie w dupie. I chlała jak smok.
Siedział
w głębokim fotelu po babci pijąc wódkę pod wystygłą herbatę,
osamotniony jak ten amerykański lotnik zestrzelony nad dżunglą pełną
węży i chłopców Ho Shi Minha. Było mu trochę smutno. Smucił go brak
niewiasty z którą mógłby wypić dwie, już bezkartkowe butelki wódki Czystej i jedną Jägermeistera w takiej fajnej, zielonej flaszeczce a potem, po ich opróżnieniu
oglądaliby sobie Pasterkę transmitowaną wprost z Watykanu a jeszcze
potem mogliby się porozbierać i robić różne fajne rzeczy. No ale był
sam, więc było mu trochę smutno.
Smutno
ale i trochę wesoło. Wesoło dlatego, że ominęła go ta cała nerwówka, to
latanie od sklepu do sklepu, mycie okien, trzepanie dywanów, gotowanie,
pieczenie i smakowanie, to przynieś, podaj, pozamiataj i tak, kochanie, nie kochanie, oczywiście kochanie
i wszystkie inne, nad wyraz męczące przedświąteczne duperele ze
strojeniem choinki zakurzonymi bombkami na czele. I teraz chwalił Pana, z
życzliwą aprobatą wspominając odzianego w dresy barczystego młodzieńca
ostrzyżonego na glacę, który w markecie Auchan wsparty o wózek na zakupy wyładowany po sufit wrzasnął do rodziców
- Chleb też kupcie w zgrzewkach. Będzie, kurwa, taniej!
No
więc tak sobie siedział chwaląc Pana, ludzie dokoła śpiewali kolędy i
wznosili toasty a sąsiad tuż za ścianą kolejną godzinę puszczał Natalie
Klenczona w wykonaniu znanego sznapsbarytonu. Chyba pod wpływem tego
sznapsbarytonu i melodii rzewnej jak stepy rosyjskie za cara, zobaczył
Rysiek jakąś wigilię, zaokienny śnieg, bałwanka z nosem z marchewki i
guziczkami z węgielków i roześmiane, rumiane od mrozu dzieciaki jeżdżące
na łyżwach po zlodowaciałym podwórku do wtóru kolęd płynących z
radioodbiorników. Wszystkie
brzdące miały długie szaliki z kolorowych włóczek, czapeczki z
pomponami i łyżwy przymocowane śrubami do skórzanych, obrzydliwych
narciarek. Mimo obrzydliwych narciarek śmiech dzieci był szczery,
radosny i niewinny jak serce Pana Jezusa.
- O matko! a co ja taki Dickens? wykrzyknął Rysiek i w odpowiedzi ujrzał ciepłe wigilijne mieszkanie, maciupką wigilijną dziewczynkę rozwijającą duży wigilijny pakunek drżącymi rączkami. Czuł, że Dziewczynce serduszko o mało co ze szczęścia nie pęknie na myśl, że pakunek skrywa najpiękniejszy prezent świata – białe, wysoko sznurowane piękne figurówki. I że takich łyżew na pewno nie ma żadne z dzieci jeżdżących za oknem. I zobaczył Rysiek jak Dziewczynka otwiera futerał, patrzy do środka i wtedy, z owej słynnej kosmicznej galaktyki zwanej Mgławicą Andromedy wystrzeliła lśniąca materia, spowijając dziewczynkę wielobarwnym obłokiem.
-
Teraz rozumiem, powiedział Rysiek. I pożałował że nie zachował numeru
telefonu do Dziewczynki w kozaczkach z błyszczącego skaju sięgających
połowy jej żabiego udka. Gdyby miał ten numer, zadzwoniłby z prośbą
- Bardzo cię proszę, przyjdź do mnie na Wigilię. Wszystko zrozumiałem. Wypijemy ocean siwuchy i Jägermeistera, zjemy śledzia z cebulką, pooglądamy Pasterkę transmitowaną wprost z Watykanu i zaśpiewamy Lulajże Jezuniu.
Potem porozbieramy się i będziemy robić różne fajne rzeczy. A jak
zechcesz, to po wszystkim popatrzymy sobie na Mgławicę Andromedy, o Natalie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz