sobota, 17 stycznia 2015

POSIADACZ PAPUGI


WALDEMAR KAZUBEK



Rocznik 1979, mikołowianin, posiadacz papugi i kilkuset książek. Nie związany ze słynnym Instytutem Mikołowskim. Miłośnik corridy i kobiet, podejrzewający siebie o słabość do walk kogutów. Przez pierwsze dwadzieścia dziewięć lat życia czytywał nieomal wyłącznie prozę.
Programowo nie lubi poezji, jako pozerskiej metody chadzania na intelektualne skróty. Dlatego zaczął ją uprawiać. Pisze wiersze, by dać odpór bladze. Robi dobrą minę do złej gry. Bywa, że się awanturuje. Słabo działa w stadzie, choć z drugiej strony nie potrafi spędzać czasu w odosobnieniu. Ukończył Filozofię na Wydziale Nauk Społecznych UŚ (dyplom o Wilhelmie Diltheyu) i nigdy nie napisał pracy magisterskiej na Wydziale Radia i Telewizji nt. „Od czarnej komedii do prawdy o życiu “twórczość filmowa braci Coen”, choć uzyskał nawet zaliczenie z seminarium, w ramach którego powstawała. 
Pracuje jako jednoosobowe biuro reklamy i kolportażu w Gazecie Mikołowskiej; kilka lat, choć planował kilka miesięcy. Leń. Zarobkował jako tragarz przy rozładunku soli, pomocnik murarza, pomocnik stolarza, malarz konstrukcji drewnianych, organizator imprez w agencji modelek, p.o. kierownika w upadającym OW Antracyt w Wiśle, coś na kształt menedżera w najlepszym w kraju klubie bilardowym a także DJ i wodzirej. 
Organizował turnieje bilardowe i koncerty bluesowe. Nie został menedżerem zespołu Limboski Quartet, choć szczegóły współpracy zostały omówione i sowicie zakropione (może właśnie dlatego). Coś tam opublikował i dostał też jakieś pomniejsze wyróżnienia i nagrody. Pisze wybitnie, mało (niepotrzebne w tym przecinek“ proszę sobie ewentualnie skreślić). Należy do Grupy Literycznej NA KRECHĘ.



*
Waldemar Kazubek posiada papugę. Rzecz to nienadzwyczajna - posiadanie istoty żywej; sam posiadam dwa koty i psa a bywało, że dnie moje rozpoczynały się od wrzasku 9 papug - 2 nimf, 2 nierozłączek, 4 falistych i królewskiej papugi - rozelli. Ciężko było...

Rozella białolica (łać.Platycercus eximius)

 

Nie, to nie jest kącik miłośników ptaków. To jest niekonwencjonalna recenzja twórczości Pana poety Waldemara Kazubka. Poniżej wiersze, które postanowił napisać będąc w stanie ducha bliżej nam nieznanym. Postanowił i napisał. A że napisane nie powinno leżeć w ciemnej szufladzie, przeto tu i tam via Internet opublikował . I dobrze, jak powiadają bajkopisarze. 

Więc dobrze, że opublikował albowiem szuflady to mają do siebie, że czytać nie potrafią i nic im po wierszach Kazubkowych a nawet po wierszach Baczyńskiego nic im. Za to nam, którzyśmy zapoznali poezję w postaciach i formach najprzeróżniejszych, poezje Pana poety potrzebne są, jak te spisane piórem Bukowskiego Henry'ego zwanego Bukiem.

Waldemar-poeta wspiął się wysoko w tym pisaniu swoim. Dramatycznie go czytam, jak odtajniony po latach Dokument o Życiu. Są wiersze, które mierzą mnie, przyprawiają o niesmak, o wzruszenie ramionami albo wyrywają z piersi: 

- Ojezu, co za gówno! 

Ale nie pana Kazubka wiersze poniżej prezentowane, nie! To są wiersze wyjęte z Jego serco-mózgu. Powie ktoś: a co to za słowotwór beznadziejny? Ja Ci dam jeden z drugim: beznadziejny! Nie puste okienko w komputerze tworzy wiersze a właśnie Sercomózg. Czyli, że jak się ma CO napisać, to się siada i pisze a jak się nie ma CZEGO napisać, to się nie siada, zrozumiano? Więc niech te blisko czy ponad 2 miliony polskich grafomanów nie zasiada przed monitorami z tęsknym pytaniem

 - No i co by tu napisać?

Pan Waldemar dnia czy nocy którychś usiadł i napisał. Napisał wiersze mocne, pełne prawd a nawet pasji pełne. Bo miał CO napisać i pasję miał w sobie. I dlatego właśnie, że pasję miał w sobie jak odbezpieczony granat, to i strofy jego wierszy są jej pełne a przeto - wiersze zrodziły wspaniałe!

Nie mieści mi się w głowie to, że mając wśród tak wielu grafomanów, tak niewielu prawdziwych artystów słowa jak Waldemar Kazubek Posiadacz Papugi imieniem Arcadio Buendia (!), perłofonijna Ewa Włodarska i wielu innych, niewymienionych (których o wybaczenie proszę!), nie widzę wydawców zainteresowanych...

Sparszywiał nam rynek wydawniczy, czytelniczy, sparszywiały gusta i potrzeby... Za "Barbarą Niechcic" z Noce i Dnie wykrzykuję po dżunglach polskich miast 

 - SCHAMIELIŚMY!...

SCHŁOPIELIŚMY!...

Czytając wiersze poniższe, jak i te które mam w sercu, te niezapomniane Leśmiana, Tuwima, Gałczyńskiego, Baczyńskiego, Gajcego, Bursy, Wojaczka, Stachury - o, bez końca można - więc czytając wiersze poniższe wiem, że schamienie i schłopienie nie wszystkich nas dotknęło!

Tu Apel: Panie Kazubek, pisz Pan jak najwięcej! Polsce coraz bardziej chamiejącej, potrzeba odtrutki!

_______________



Flamenco dla Don Camilo Jose i dwóch niedoszłych nieboszczyków


"jako że nie umiem grać ani na skrzypcach, ani na organkach (...) 
spędzam wieczory w łóżku, wyprawiając świństwa z Benicją"


C. J. Cela

Smutek kurortu po sezonie wybrzmiewa
jak rozdeptywany świerszcz, pęknięta
gitarowa struna, lub pierwsza myśl
o śmierci ojca. Tutaj we wrześniu
upał nadal ma słuszne rozmiary końskiego
przyrodzenia i barwę brązowej zieleni.

Wzgórza, na które patrzę mają grzbiety
jak kasztanowe konie. Mogłabyś mnie
dosiąść, ale ciebie tutaj nie ma. Kabina
prysznicowa zupełnie jak cień figowca
szczególnie sprzyja grzechom, dla których
potrzeba skupienia. (Należy tutaj
wspomnieć, że Lazaro Codesala zabił Maur,
kiedy ten onanizował się w cieniu figowca).

Czy Pan musisz tak świntuszyć, Panie Cela,
przecież Pan jesteś umrzyk? Tak samo martwy
jak tych sześć byków a przypadkowo poznane
amerykanki Maria i Helena są jak najbardziej
żywe, z krwi i kości i białego mięsa. Pan z kolei
masz już niezwykle zimną wątrobę. Ale to tylko
stereotypy na temat żywych i umarłych
i nie przytrafił się żaden casual sex.

W tym względzie wyobraźnia piszącego
jest jak imperium u schyłku świetności i
musi on sobie radzić własną, ale za to obronną
ręką. Ważne by wyjść z całej tej awantury
lepiej niż sześć martwych byków bojowych,
Don Camilo Jose z upiornie zimną wątrobą,
rozszarpany przez psy Fabian Minguela
i wszyscy mężczyźni z rodu Abencerraje,
choć to w zasadzie niemożliwe. Najlepiej
też nie mieć ani jednej z dziewięciu
cech skurwysyna, które obnosił Fabian,
ale już ani słowa o nim, tak się umówmy.

W górzystej krainie zapewne częściej
zdarzają się sny o szczytowaniu. Ociekający
krwią grzbiet byka przywodzi na myśl
ośnieżony szczyt Pico de Veleta. Arena po
walce jest jak skotłowana pościel, zaś
plamy krwi menstruacyjnej są jak
pierwsza myśl o śmierci własnej.

Andaluzja – Mikołów
wrzesień – październik 2010


***

Kriss de Valnor wychodzi z kąpieli

Kriss de Valnor wychodzi ze strumienia
a tutaj kurczę już na nic nie ma czasu
starsza siostra na bank za chwilę wejdzie do pokoju

więc szybko jak w komiksie z kadru
w kadr i za garaże między krzaki przy torach
ukradkiem śledzić dobrze znaną scenę

piersi Kriss choć narysowane wyraźnie się kołyszą
budzą się prastare węże by pożerać swe ogony
tuż obok przemyka pociąg osobowy

gna w stronę Orzesza i ktoś obcy
jakiś inny chłopiec a może konduktor
śledził cię na pewno przez okna wagonu

Kriss zna twój wstyd i zaraz mu ulży
jak zwykle jednym pewnym strzałem
przeszyje oko plugawego karła.


***


Ladies man’s hand

as na ósemce. Dziki Bill Hickock pierwszy raz siedzi plecami do drzwi.
kula przebije czaszkę tuż za uchem, wyjdzie przez prawy policzek,
obryzga stół miazgą mózgową, wybije kilka trzonowych zębów.
wszystkie karty czerwone. od krwi. as na ósemce. ręka nieboszczyka.

ale wróćmy do ciebie, bawidamku. jak sądzisz, ile jeszcze przed tobą
dni? wiesz, co to znaczy dużo? to może nic nie znaczyć. nieprzeliczone
minuty są tak żałosnym morzem, jak stada bizonów. myśmy na te bestie
nie polowali, ustawiasz się w jednym miejscu i tylko strzelasz. padają.

dobrodziejstwo nieskończoności topnieje szybciej niż śniegi w Denver.
widziałeś kiedyś bizona? no dobra, ale pokaż co masz w ręku. dwie damy.
podwójna randka. sądzisz, że możesz coś ugrać ręką bawidamka?
i jeszcze cztery królowe w rękawie. ile czasu, nim będziesz śmieszny?

prawdziwy mężczyzna w rękawie trzyma asy, żonę w kuchni a dzieci w szkole.
ile dam tasujesz w talii? dwie w ręku, cztery w zanadrzu. siedzisz plecami do drzwi.


***


Przeprawa promowa Janowiec – Kazimierz Dolny

przeprawiam się na drugi brzeg. prom połyka linę
a kilwaterem wszywa w rzekę uśmiech zdobywcy.
za mną moje armie.

przeprawiam się na drugi brzeg. kazimierscy kupcy
rozkładają stragany. jaskółki haftują szal z ciszy -
łup dla moich armii.

przeprawiam się na drugi brzeg. nieświadomi turyści
oblegają wycieczkowe statki. koniki polne iskrzą
w powietrzu moje armie.

przeprawiam się na drugi brzeg. zamek nieczynny
dla zwiedzających. wycinam ciężkie działa z wierszy -
ogień moich armii.

na rozkaz słońce podpali wzgórza i noc. księżyc w pożodze
czeka na spóźniony bus, którym pędzą naprzeciw moim
twoje niespełnienia.


***

Trzy kościoły w okolicach Dundee
Na gruzach katedry w St. Andrews pozowałem
do zdjęcia z „Imieniem Róży” w ręku a gdy poszłaś
zakupić pocztówki, mewa rzekła do mnie: Patrz,
Morze Północne wygląda jak bóg zrzucony z klifu.
 
W Broughty Ferry mewy milczały, bo strasznie
wiało. Nie chciałem wchodzić do tego kościółka,
ale musiałem się gdzieś wysikać a Stevie powiedział,
że prowadzący tam restaurację Hindus nie będzie
miał nic przeciwko temu i to nie prawda, że
pracuje tam za grosze kelner o czterech rękach.
 
Potem w Dundee nie miałem już oporów przed sikaniem
w kościele, tym bardziej, że pisuary były w kształcie
kobiecych ust a w prezbiterium wypiłem osiem piw
zaś nawa główna przerobiona była na bar karaoke.
Zaśpiewałem „Should I stay or should I go” tak,
że pijani Szkoci w ogóle nie zorientowali się,
że jestem Polakiem. Chrystus wstał i wyszedł.

***


Walki motyli


Proszę pana, mnie nie pociąga cała ta dyskusja o słowach. 
Czy nie jesteśmy tu po to, żeby dowiedzieć się czegoś o bykach 
i o tych, co z nimi walczą?

Ernest Hemingway „Śmierć po południu”


Czekając na śmierć z ręki motyla,
słyszę barwy twoich sukienek.

Potrafię w spokoju obserwować zabijanie byków.
Rozmawiam z Ernestem. To on mi mówi co kiedy się zdarzy.
Palimy cygara. Na plaza de toros gra żywa orkiestra.
Słyszę krew. Szósty byk pada martwy.
Możemy iść.

Na moście Izabelli widziałem dziewczęta piękniejsze od ciebie.
Niebo wtedy nie było sobą, lecz olbrzymim skrzydłem modraszka.
Nie pytaj już o to, ich sukienki były spłowiałe,
albo to ja ogłuchłem.

A wiesz – Ernest wtedy opowiedział mi taką historię,
że nie uwierzysz. Podobno na lufie jego dubeltówki
przysiadł piękny okaz atali. I nie chciał odlecieć.
Więc Ernest go połknął. Nie pamięta jak smakował.
Pamięta tylko smak krwi.

Zapadła noc. Opowiedziałbym ci o moim niebie,
ale nie wiem, czy są motyle o czarnych skrzydłach.
Barwy struchlały. Słyszysz?
To nie krew. Trupie główki tańczą coraz bliżej płomienia.

.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz