Sebastian J.Theus
/Sławomir Majewski/
/Sławomir Majewski/
Wolność
oznacza prawo do twierdzenia, że dwa i dwa to cztery. Z niego wynika
reszta.
George
Orwell; Rok 1984
Strażnik
uważnie sprawdza dokumenty, patrzy na fotografię, świeci mu w
twarz, porównuje, świeci, wreszcie oddaje książeczkę i paszport.
Uśmiecha się przyjaźnie ale i cierpko. Jakby zazdrościł mu tych
papierów.
- Okej, go! Goodluck!
- Thank you! At see
You!
Idzie zamglonym pirsem
w stronę kutra unoszącego się na niewidocznych falach. Spośród
mgły wypływa oleiste buczenie syren. Serce wali jak oszalałe, boi
się że zaraz zemdleje. Muszę myśleć o czymś innym, muszę
myśleć o czymś innym! Myśli o czymś innym.
Wtedy cukiernicy
robili lody z truskawek, cytryn i malin a nie z proszku. Chodzili z
Magdą do małego kina niedaleko nabrzeża. Kiedyś poszli na I
Bóg stworzył kobietę. Podniecony
położył dłoń na jej kolanie. Nie patrząc na niego,
leciutko rozsunęła uda. Pachniała radzieckimi perfumami Natasza,
od których mdlącej woni zbierało mu się na mdłości.
A pewnego wieczora w
październiku sześćdziesiątego ósmego przyszedł pan Serafimowicz
spod czwórki.
- Nie dadzą mi tu
pracować, proszę panią. Nie pozostaje mi nic innego, tylko wyjazd.
Już jestem spakowany i jutro wyjeżdżam. Przyszedłem się
pożegnać...
Uściskali się
rozpaczliwie. Od tamtego dnia skrzynka na listy pana Serafimowicza
nie gościła listów ani żydowskiej gazety, którą od lat
prenumerował. Zupełnie, jakby poczta wiedziała że adresata nigdy
więcej nie będzie. Miesiąc później do Szwecji wyemigrowała
Magda a potem paru kolegów z dzielnicy. W przestrzeni między
trzepakiem, dwiema jarzębinami a ławką na której przesiadywali
całą paczką, jeszcze długo wibrowały czarne dziury. Łapali się
na tym, że wołają Magdę albo Dawida, których okna bez zasłon i
firanek zaszły brudem. Do dziś uważa że to było cholerne
kurewstwo. Zaraz po jej wyjeździe kupił buteleczkę tych samych
mdlących perfum i od czasu do czasu wdychał wspomnienia. Myśli że
już nigdy nie był tak zakochany jak wtedy. Nieprawda, był. Był
wiele razy. Ale później żadna miłość ani żadne lody już mu
tak nie smakowały.
Więc idzie śliskim,
zamglonym pirsem w stronę norweskiego kutra Jan Mayen II
unoszącego się o tam, kilkanaście kroków od niego a spośród
mgły kolejny raz wypływa oleiste buczenie syren. Ma lewy paszport i
marynarskie papiery, załatwione przez CIA dla podziemnej
Solidarności. Za chwilę będzie wolny. Nie będzie go rok,
może dłużej. Może kilka lat. Będzie wolny. Już za chwilę.
Dwie godziny później
płynęli na Północ.
______________________________________________
_________
CZARNA SOWA
W
górnej części kanionu wznosi się ogromny zamek o potężnych murach i
basztach podpartych skarpami, podobny do twierdz stawianych ongiś przez
Krzyżowców na drodze podbojów. Dopiero gdy się podejdzie bliżej do
zamku, widać wyraźnie, że jest to dziwny twór czasu, powietrza i wody
działających na miękkie warstwy piaskowca. Nie trzeba mieć wielkiej
fantazji, by patrząc z oddali wyobrazić sobie ruiny murów, bram, baszt, a
nawet strzelnice.
John Steinbeck; Morderstwo
Patrząc
z pomostu na jezioro zobaczył Åse tam, w Norwegii siedzącą na pomoście i
biało-granatowy kuter którym przypłynęli na tę jej wysepkę z Tromsø.
Kiwał się na wodach fiordu, żeby przeczekać zapowiadany sztorm nim
wyruszy na Lofoty a potem dalej.
Kiedy
połów był skończony a wszystkie łososie w chłodni, siadali przy stole
czekając na smaczny obiad. Z ryb. Zarośnięty, w swetrze śmierdzącym
rybami pił wódkę z blaszanego kubka, zakąszając rybnymi paluszkami.
Wódka śmierdziała tranem. Czasami rzygał od wszechobecnego odoru tranu i
rybich flaków. Rzyganie na pokładzie rozchybotanego korabia wymaga
koncentracji żeby nie wypaść za burtę i orientacji w kierunkach wiatrów,
żeby sobie nie narzygać do gęby. Koncentrował się, pilnie analizując
kierunki i siłę wiatrów.
Kiedy
morze było spokojne a do roboty niewiele, siadał na rufowej ławeczce. A
kiedy siadał, pisał o stalowym nieboskłonie, białej pianie fal,
srebrnych łuskach ryb i syrenach albo jakieś liryczne strofy pełne O, ukochana! i podobnych duperel. Albo nic nie pisał. Patrzył w morze licząc fale: raz, trzysta, sześćsetdwadzieściasiedem, miliardpięćset.
Pewnego wieczora, wkurwiony do granic smrodem ryb i do jedzenia rybami i w ogóle, całym tym rybnym bajzlem, akcentując ja powiedział szyprowi
- Wkurwiony całym tym smrodem ryb i do jedzenia rybami i całym tym rybim bajzlem, od dziś gotować będę ja. Tylko i wyłącznie ja będę gotować. A jak nie gotuję wyłącznie ja, to ja wypierdalam przy najbliższej kei, rozumiesz?
Bez
analizy tego co mówił, wyrażono zgodę spokojnym, flegmatycznym,
norweskim ruchem brodatej norweskiej głowy śmierdzącej rybami
- Ja!
Wyszukał
pośród rybnych zapasów zapasy nierybne i nasmażył im tych swoich
kolumbijskich placków z cebulką, jabłuszkami, chili, pomidorami i
rodzynkowym sosem, których nauczyła go pewna miła kolumbijska Indianka o
krzywych nogach i podbrzuszu rozpalonym jak wulkan. Kąsając go w szyję
kłami jaguara krzyczała Si, si, si! podrzucając przy tym tyłeczkiem jak lama zbiegająca ze szczytu. Jak jej było, Marina? Tak, Marina.
Podał
im te placki a oni wahali się długo, ostrożni i nieufni jak to morska
odmiana Norwegów. Babrali widelcami w miskach, językami ślurgotali po
podniebieniach, jedząc w słynnym morskim norweskim milczeniu, milczeniu
bardziej straszliwym niż milczenie islandzkie. Zjedli i popatrzyli na
siebie, potem z uśmiechami klepali go po plecach i nalali mu do kubka
wódki krzycząc chóralnie
- Ja!
Od tamtej pory był cookiem
w maciupkim kambuzie, rządząc w nim niepodzielnie jak kapitan Achab;
gotował do końca rejsu, który zakończył się w fiordzie Utskarpen.
Na
łowieniu dorsza po fiordach zarobił niewiele, więc zamustrował na inny
kuter. Pływał na nim ze trzy tygodnie na bardziej odległych łowiskach,
jak przedtem dławiąc się rybnym odorem. Zarobił nieźle, w Utskarpen
wynajął pokój w hoteliku Helgeland i przez tydzień sprowadzał miejscowe pijane dziewczyny.
Kiedy wszystko przejadł i przepił, spakował plecak i popłynął na Alaskę amerykańskim masowcem North Starr II,
pracą opłacając podróż. Najpierw zawitał do Juneau, gdzie u wylotu
W12Th Street z widokiem na keję mieszkał jego kumpel, muzyk, wariat i
narkoman Piotr z Rachelą, żydowską poetką i wariatką. Poznali go z
miejscowymi wariatami-poetami, z którymi pił znienawidzoną whisky i z
poetkami, z którymi uprawiał seks o jakim mu się nawet nie śniło pod
żadną szerokością geograficzną. Wreszcie spakował marynarski worek,
ucałował Piotra, Rachelę i małą, kulejącą Doris z którą przespał
ostatnią noc. Ruszył w drogę.
Po
czterech dniach zlądował w zapomnianej przez Boga, bezimiennej leśnej
osadzie. Był spłukany ale młody, zdrowy, żylasty i głupi więc bez
wahania podjął się rąbania drzew. Odpuścił sobie i nie pisał żadnych
opowiadań. Po robocie w obskurnym baraku robiącym za saloon i burdel w
jednym chlał do północy, bo od północy rżnął pijane Indianki, zawsze
chętne do picia i rżnięcia.
Dźgnięty
nożem przez pijanego Polaka o kartoflanej gębie, długo leżał z gorączką
w chacie z grubych bali, starannie pielęgnowany przez squaw z
narodu Alaskan Athabascan imieniem Czarna Sowa. Robiła z żółto-zielonej
glinki małe figurki psów, wilków i zajączków. To o nią poszło z tym
Polakiem. Nie wiedzieć czemu, kiedy miał gorączkę wołał ją Casablanca, chociaż niewiele rozumiała w języku innym, niż tlingit, z którego on niewiele rozumiał. Tak się dogadywali.
Kiedy
poczuł się na tyle silny, że mógł skręcić papierosa, napisał krótkie
opowiadanie o sobie i Casablance. I o swoich wędrówkach po świecie, w
którym nie szukał niczego poza opowieściami mądrych ludzi. Głupich też,
bo głupota wydawała mu się najlepszą nauczycielką życia. Ściągaj od
prymusa, nigdy od tumana usłyszał kiedyś i zapamiętał na zawsze.
Z
Casablancą rozstał się na wiosnę, jak tylko mrozy odpuściły. Stała na
progu chaty i uśmiechając się gryzła dziką marchew. Nie był przekonany,
że robi dobrze odchodząc ale wiedział że bycie Indianinem to nie jego
powołanie. Nie czuł żadnego powołania. Alaska nie była mu domem a
Indiańska dziewczyna lepiąca z gliny wilki, psy i zajączki – kobietą w
jego typie. Nie znał typu kobiety, który mógłby określić jako „swój”
typ. Nie chciał tego rozpatrywać uznając, że jeśli spotka swój typ,
będzie wiedział że to ona.
Wszedł między drzewa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz