Wtedy, w Erytrei, załamał się
drugiego dnia. Trzydzieści tysięcy uciekinierów, zagłodzonych
kobiet, dzieci, starców i dwanaście tysięcy racji żywnościowych.
Dla wszystkich nie starczyłoby nawet na jeden dzień. W magazynie
lekarstw znalazł piasek i wychudłe pustynne szczury ogryzające
wybebeszone skrzynie.
- Doktorze Finch, co z lekarstwami?
- Z lekarstwami? A czekamy na nie,
panie kolego. Cały czas bardzo cierpliwie i nader uprzejmie czekamy
na ten na transport, który miał przybyć w ubiegłym tygodniu. I
bardzo uprzejmie ponaglamy, monitujemy, prosimy. Nasze serca rosną
przez cały tydzień od bezustannych zapewnień tych skorumpowanych
skurwysynów z ichniego ministerstwa, że transport jest w drodze.
- Ci ludzie umierają z głodu. Co
gorsza, zauważyłem że nie każdy dostaje nawet te nędzne resztki
ryżu. Dostaje jakaś jedna trzecia, może nawet jedna czwarta a
reszta... Nie wiedziałem że tutaj są lepsi i gorsi, doktorze. Czy
ktoś tutaj bawi się w Boga? To jest nieludzkie. Nieludzkie i
niesprawiedliwe!
Finch wzniósł brwi.
- Wydzielamy racje żywnościowe
przede wszystkim tym, którzy mają więcej sił od innych. Ale,
skoro dla ciebie mój młody przyjacielu jest to nieludzkie i
niesprawiedliwe, to jeszcze dziś rozdziel całą żywność między
wszystkich bez wyjątku. Zapewniam, że pojutrze osobiście zaczniesz
kopać dla nich groby. Zapomnij o sprawiedliwości. Zapomnij o
sprawiedliwości i pięknych ideałach, którymi cię nafaszerowali.
Ale przede wszystkim, zapomnij o chrześcijańskim miłosierdziu. Czy
ktoś tutaj bawi się w Boga? Nie, tutaj nie ma Boga miłosiernego,
Pana sprawiedliwych zastępów, kolego. Tutaj nie ma dla niego
miejsca. Jesteśmy na ziemi Szatana, Pana bardziej niż bezlitosnego.
Doktor Finch pokręcił głową,
wciągnął brzuch i wysunął z biurka szufladę, wydobywając z
niej opróżnioną do połowy butelkę whisky.
- Młodzieńcze, nie z narcyzmu,
tylko pragmatyzmu zacytuję samego siebie sprzed chwili: bardzo
uprzejmie ponaglamy, monitujemy i prosimy, osobliwie w sprawie
alkoholu.
Podniósł butelkę do spłowiałych
oczu, popatrzył na złotobrązową ciecz i westchnął.
- Ostatnia resztka whisky w
promieniu pięciuset kilometrów! To też jest niesprawiedliwe i
niehumanitarne. Pojmuje pan mój ból?
Rozlał dwie równe porcje do
szklanek, dolał wody.
- Milcz pan i pij. I zapomnij o
kostkach lodu.
Nie patrząc na siebie, wypili bez
toastu. Finch z westchnieniem żalu schował pustą butelkę.
- Sam nie wiem, po co ją chowam.
Wszyscy wiedzą że jestem pijakiem. Ale też wiedzą, że od teraz
nie będę mieć co pić. A wracając do naszych baranów....
Davidzie, jeśli naprawdę chcesz im pomóc, posiłkuj się w swoich
działaniach teorią nieokiełznanego w swej dalekowzroczności
staruszka Darwina, która głosi: przetrwają najsilniejsi. Bo czy
nam się podoba czy nie, przetrwają tylko ci, którzy zachowają
tyle sił, by doczekać cholernego transportu na który czekają.
Inni umrą. Umrą bez względu na to, czy będziemy nad nimi płakać
czy nie. To nie ma znaczenia. Tu nic nie ma znaczenia, tylko
przetrwanie. A przetrwanie to transport. Kolumna ciężarówek albo
helikoptery. To ma znaczenie. Tu od wieków czas liczono inaczej, niż
w naszym świecie. Więc ratuj wyłącznie tych, którzy doczekają
transportu. Jeśli tego nie pojmujesz, uciekaj do domu.
Nie uciekł. Zrozumiał. Potem były
Kosowo. Srebrenica, Mogadiszu; już nie miał rozterek. Ani
wątpliwości. Wiedział doskonale, że gdziekolwiek pojedzie, będzie
wolontariuszem. Wolontariuszem Boga na ziemi Szatana, pana
bardziej niż bezlitosnego. Czy był mocno wierzący? Nie, po
prostu wierzył. Jemu znak był dany wiele lat temu, nie potrzebował
dodatkowego wsparcia. Nie rozumiał Piotra i jego Quo vadis,
Domine? On by nie uciekł. Na pewno nie? Na pewno nie. Znać
siebie, to znać swoje możliwości. Znał siebie i możliwość
swoje. Nie rozumiał tych, którzy mówili wierze, oczywiście że
wierzę, ale mam pewne wątpliwości. Nie można trochę wierzyć.
Albo się wierzy albo. Tertium non datur. Istota wiary
zawarta jest w słowie wiara, czyż nie tak? Nie był
dogmatyczny ani ortodoksyjny, jak ci pejsaci Żydzi których zobaczył
na ulicach Jerozolimy i Tel Awiwu. Śmieszyli go ale szanował ich.
Za upór. Nasi starsi bracia w wierze. I oprawcy Jezusa. Ale jak być
jak oni bezwzględnie wierny zasadom Pisma? Człowiek nie jest
Bogiem, tylko człowiekiem, na Boga. Słabym i omylnym poczciwcem,
szlachetnym i wzniosłym tytanem. I kłamliwym, krwiożerczym
skurwysynem. Skurwysynem? A co ze słowami na obraz i
podobieństwo? Chodziło o duchowe, jak sądzę. Duchowe obraz i
podobieństwo. A reszta od małpy z drzewa Darwinowego. Czemu nie,
teoria łysego Karola nie musi się kłócić z Genesis. Na
przykład Chłopiec z Taung na dowód. Zjadł go lampart? Lampart
albo coś podobnego. Te dwie dziury w czaszce. Potem ktoś napisał,
że to ślady po kulach. Boże, co za durnie! Wszędzie zwęszą
sensację. A Chińczycy twierdzą, że nie pochodzą z tej samej
linii co Homo sapiens sapiens, tylko od Homo erectus. Podobno w
jaskini Zhiren znaleziono szczątki ludzkie, mające więcej niż sto
tysięcy lat, niemające nic wspólnego z wywodzącym się z Afryki
współczesnym człowiekiem. Podobno. Czyli że co, że Chińczycy to
Pitekantropy? A swoją drogą ciekawe, ciekawe czy istnieje Wielki
Bóg-Pitekantrop, taki skośnooki, żółtoskóry, w czerwonych
jedwabnych ciżmach? Możliwe, czemu nie. Uśmiechnięty, tłuściutki,
z wieloma fałdami brzucha wzdętego jak dynia. Mamy taką figurkę.
Z laki. Owoc wyprawy do Szanghaju. Stoi obok Siwy tańczącego w
kole. Potomkowie Pitekantropów, dobre sobie! (Fragment)
Sławomir Majewski
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz