piątek, 31 października 2014
ANKA BLASCHKE - OSTATKI POETYCKIE
Etykiety:
Blaschke Anna,
Kraków,
Kwiecień Jarosław Trześniewski,
Niżygorocka Monika,
Poeci Po Godzinach,
Poezje,
Porfirion,
Ryś Anna,
Sojan Jacek,
sztuka,
Wołoszyn Grzegorz
niedziela, 26 października 2014
Nagroda Fundacji im.Wisławy Szymborskiej w 2014 r.
W dniu 25 X b.r.miałam zaszczyt uczestniczyć w uroczystcści wręczenia nagrody im.Wisławy Szymborskiej mającej miejsce w Centrum Kongresowym ICE w Krakowie.Nagroda ta ma charakter międzynarodowy ,dotyczy poezji wydanej w roku poprzedzającym przyznanie nagrody, napisanej w języku polskim.. Do nagrody w tym roku nominowano 5 osób , w tym Julię Hartwig , obecnie 92 letnią i ona też tę nagrodę w kwocie 200 000 zł otrzymała. Nagroda zasłużona , bo od lat znam i cenię sobie jej poezję , wcześniej i na tym blogu przytoczyłam jeden z jej wierszy.Przy Julii Hartwig. pozostali nominowani, młodzi poeci .nie mieli szans jej otrzymania Bardzo skrótowo i lakonicznie na uroczystości zostali przy okazji zaprezentowani w krótkich filmach i to może było niesprawiedliwe wobec nich..Z tej racji była wielka gala , honorowy patronat nad tą uroczystością sprawował Prezydent Rzeczypospolitej , który na gali był obecny.Oto dwa wiersze bohaterek tej uroczystości :
Tajemnica -Julia HARTWIG
Gdy noc się zbliża , kto sprawia ,że tak odmienia się moje serce?
Nie na lata , ale na wieki liczyć trzeba twoją nieobecność.
Wycięto znajome drzewa ,życie zmieniło obyczaj
losy moje się kreślą w wielu płaszczyznach naraz.
Za dnia ukazujesz mi się wśród ludzi w upokarzających
podobieństwach ,
cień cienia boleśniejszy niż gdyby pamięć całkiem się zatarła .
Przychodzisz, kiedy zechcesz, zawsze boleśnie obcy ,
próbując zadać cios chwilom przeszłym.
Ach,oczy twoje z zaświatów nadane ,
w zmarszczkach czarnych promieni
oczy patrzące z góry , bezwstydnie i czysto .
Czy wolno nieobecnym tak dłonią wodzić
realniej niż realność
w samej rzece krwi?
Pogrzeb-Wisława SZYMBORSKA
"tak nagle , kto by się tego spodziewał "
" nerwy i papierosy , ostrzegałam go "
"jako tako, dziękuję '
"rozpakuj te kwiatki "
"brat też poszedł na serce, to pewnie rodzinne"
"z tą brodą to bym Pana nigdy nie poznała "
"sam sobie winien, zawsze się w coś mieszał'
" miał przemawia ten nowy , jakoś go nie widzę "
"Kazek w Warszawie , Tadek za granicą "
"Ty jedna byłaś mądra ,że wzięłaś parasol"
" cóż z tego , że był najzdolniejszy z nich"
"pokój przechodni, Baśka się nie zgodzi"
"owszem miał rację ,ale to jeszcze nie powód"
" z lakierowaniem drzwiczek, zgadnij ile "
"dwa żółtka łyżka cukru"
"nie jego sprawa , po o mu to było"
"same niebieskie i tylko małe numery"
" pięć razy, nigdy żadnej odpowiedzi "
" niech ci będzie ,że mogłem ale i ty mogłeś"
" dobrze ,że chociaż ona miała tę posadkę "
" no nie wiem ,chyba krewni "
"ksiądz istny Belmondo "
"nie byłam jeszcze w tej części cmentarza"
"śnił mi się tydzień temu, coś mnie tknęło "
"niebrzydka ta córeczka "
" wszystkich nas to czeka "
"złóżcie wdowie ode mnie ,muszę zdąży na "
"a jednak po łacinie brzmiało uroczyściej"
" było , minęło"
" do widzenia pani"
"może by gdzieś na piwo"
"zadzwoń ,pogadamy"
"czwórka albo dwunastką "
"ja, tędy"
"my tam"
ŻAL , GDZIE TU MIEJSCE NA ŻAL- KTÓRY BOLI. .? .A ŻYJEMY -PO CO? ABY UMRZEĆ?ev
Sądzę ,że Wisława Szymborska cieszy się , że nagrodę otrzymała Julia Hartwig.
.
Tajemnica -Julia HARTWIG
Gdy noc się zbliża , kto sprawia ,że tak odmienia się moje serce?
Nie na lata , ale na wieki liczyć trzeba twoją nieobecność.
Wycięto znajome drzewa ,życie zmieniło obyczaj
losy moje się kreślą w wielu płaszczyznach naraz.
Za dnia ukazujesz mi się wśród ludzi w upokarzających
podobieństwach ,
cień cienia boleśniejszy niż gdyby pamięć całkiem się zatarła .
Przychodzisz, kiedy zechcesz, zawsze boleśnie obcy ,
próbując zadać cios chwilom przeszłym.
Ach,oczy twoje z zaświatów nadane ,
w zmarszczkach czarnych promieni
oczy patrzące z góry , bezwstydnie i czysto .
Czy wolno nieobecnym tak dłonią wodzić
realniej niż realność
w samej rzece krwi?
Pogrzeb-Wisława SZYMBORSKA
"tak nagle , kto by się tego spodziewał "
" nerwy i papierosy , ostrzegałam go "
"jako tako, dziękuję '
"rozpakuj te kwiatki "
"brat też poszedł na serce, to pewnie rodzinne"
"z tą brodą to bym Pana nigdy nie poznała "
"sam sobie winien, zawsze się w coś mieszał'
" miał przemawia ten nowy , jakoś go nie widzę "
"Kazek w Warszawie , Tadek za granicą "
"Ty jedna byłaś mądra ,że wzięłaś parasol"
" cóż z tego , że był najzdolniejszy z nich"
"pokój przechodni, Baśka się nie zgodzi"
"owszem miał rację ,ale to jeszcze nie powód"
" z lakierowaniem drzwiczek, zgadnij ile "
"dwa żółtka łyżka cukru"
"nie jego sprawa , po o mu to było"
"same niebieskie i tylko małe numery"
" pięć razy, nigdy żadnej odpowiedzi "
" niech ci będzie ,że mogłem ale i ty mogłeś"
" dobrze ,że chociaż ona miała tę posadkę "
" no nie wiem ,chyba krewni "
"ksiądz istny Belmondo "
"nie byłam jeszcze w tej części cmentarza"
"śnił mi się tydzień temu, coś mnie tknęło "
"niebrzydka ta córeczka "
" wszystkich nas to czeka "
"złóżcie wdowie ode mnie ,muszę zdąży na "
"a jednak po łacinie brzmiało uroczyściej"
" było , minęło"
" do widzenia pani"
"może by gdzieś na piwo"
"zadzwoń ,pogadamy"
"czwórka albo dwunastką "
"ja, tędy"
"my tam"
ŻAL , GDZIE TU MIEJSCE NA ŻAL- KTÓRY BOLI. .? .A ŻYJEMY -PO CO? ABY UMRZEĆ?ev
Sądzę ,że Wisława Szymborska cieszy się , że nagrodę otrzymała Julia Hartwig.
.
piątek, 24 października 2014
MAREK JASTRZĄB I JEGO
KSIĄŻKA NIEZBĘDNA
POD KAŻDYM DACHEM!
(...) "Przeważnie
bawiłem w szpitalach. Na ogół zawierałem znajomość z
rehabilitacjami w mnogich zakładach leczniczych. Stanowiły dla mnie
drugi dom, oazę i deptak, ratunek przed szyderstwem od najbliższego
otoczenia, od sąsiadów z piętra, tarczę broniącą mnie przed
ironią tych, których mogłem lekceważyć na zewnątrz, którzy
jednak ranili mnie, gdy, pogrążając się w rozpamiętywaniu,
zostawałem niczyj, zdany na mrok.
Choć w głębi
ducha zgadzałem się, że infirmerie i sanatoria są to dla mnie
odpowiednie miejsca, na zewnątrz wolałem tkwić w swoich
rozterkach; sądziłem, że jeszcze nie jestem przygotowany do
wymuszonych przeżyć, bo wiedziałem, że uspokojenie nadchodzi nie
tak od razu.
Prawdziwy dom
stanowił dla mnie wartość, która była tu tylko pustym dźwiękiem.
Problem polegał na tym, że nie miałem go nigdy, a ten, w którym
zamieszkiwałem, trudno było tak nazwać, trudno się było
pochwalić czymś takim. Niewinne zapytanie o to, gdzie jestem
zameldowany, wprawiało mnie w popłoch, wpędzało w niewyraźne
mamrotanie pod nosem, w niepewne rzucanie podkulonych spojrzeń.
Tak więc kliniki i
sanatoria były moją ucieczką, a zarazem – wyzwoleniem od
skrępowania wobec ludzi, z którymi nie potrafiłem nawiązać
kontaktu. Byłem tam wśród swoich, w miejscach znanych na wylot,
jednym z wielu odmieńców, gdzie nareszcie nie wyglądałem na
cudaka, przeciwnie, gdzie mogłem uczestniczyć w całkiem nowym,
jeszcze nieznanym, a już podniecającym życiu: przecież mieliśmy
wspólne tematy, podobne problemy, mogliśmy porozumiewać się bez
omówień i szczegółowych wyjaśnień, a wrażenia ze wszystkich
pobytów w tych miejscach układały się nam w mozaikę: marzyliśmy
znaleźć się w punkcie, który byłby sumą doświadczeń,
wypadkową systemów leczenia, kwintesencją prowadzonego życia!
Na próżno. A mimo
to były pobytami jedynymi w swoim rodzaju. Niepowtarzalnymi jak
usypiania w towarzystwie argusowej lampki, w asyście uważnego,
punktowego reflektora palącego się przez całą noc, kontrolującego
rozświetlony fiolet sal, omiatającego ich chrapiącą przestrzeń,
obszar wypełniony workami z duszą. Niezapomniany był przejmujący
jęk sprężyn, skrzypienie materacy wypełnionych pękatą
zawartością mięśni, kadłubów o szklistych oczach, półmartwych
postaci z nosem podłączonym do tlenowej butli.
Nie dawało rady
zapomnieć o dniach spędzonych na badaniu, na ceremonialnych
obchodach z ordynatorem i jego uniżonym orszakiem, o mierzeniu
temperatury, poziomu cukru i szczekliwych pytań o stolec, o
najściach studentów odbębniających rok.
Tak, pamiętam, że
mój kontener na boleści odzyskiwał z rana realną powierzchnię;
przeistaczał się w jasną, krzepiącą bliskość wyzdrowienia. Dni
rozpoczynały się zapaleniem górnej żarówki w drucianym kagańcu,
widokiem nocnego posługacza, pielęgniarza, który, ostentacyjnie
ziewając, wachlował się niedomkniętą połową drzwi; nie, nie
mogłem zapomnieć, że razem z cierpkim wytchnieniem, w trakcie
budzenia się fizjologicznych potrzeb, wychodziło słońce, jeszcze
nieśmiałe, a już wczorajsze.
Przeszłość, która
nigdy nie odchodziła, poczynała wypływać z ciemności:
rozczochrani mężczyźni w podkoszulkach, panowie porośnięci
srebrem, z twarzami wystawionymi na fajansowe zimno umywalek, z
pomrukiem cienia, z brzęczeniem wiatru w liściach drzew, w poszumie
rzeki za oknem, z legowisk podnosiły się otępiałe ze znużenia
podkoszulki, dźwigały się ze spoconych barłogów, gnając po
następną porcję darowanego życia: świeży kontyngent nadziei.
Umywalek było
cztery, a z miejsca obok nich, z rejonu transfuzji i respiratora, z
miejsca, w którym leżałem czekając na miskę, skąd wydobywał
się przenikliwy smród śluzówki, moczu i odleżyn, słyszałem
dziarskie prychanie i opłukiwanie maltretowanych bród i widziałem,
jak z golonych, mytych i masowanych podgardli, strumyczkami cieknie
woda.
Pamiętam też ostry
zapach skłębiony z wonią drugiej, lepszej strony sali, części
przeznaczonej dla jeszcze chodzących. I pamiętam, że mieszał się
ze swojskim aromatem pieczonych kotletów, przesłodzonych kompotów
i gaci na zmianę. Jednocześnie z cierpkim wytchnieniem podmywanych
ciał, w trakcie budzenia się fizjologicznych wymagań, wychodziło
słońce, znowu nieśmiałe, jeszcze rozespane, dla mnie jednak -
przebrzmiałe. A razem z intensywnością jego promieni, jak do
toalety wyruszały zmęczone, nieporadne zjawy, widziadła szukające
krain wiecznej szczęśliwości, stepujące mi po zamglonych
reminiscencjach. I stwierdzałem, że przeszłość, która nigdy
mnie nie opuszcza, znowu zaczyna wypływać na powierzchnię, a
życiowa przestrzeń przed wyrokiem, w trakcie przebywania gdzie
indziej, zaczyna się kurczyć, zawężać mi i tak wąskie pole
manewru, skazywać na dokonywanie pokrętnych wyborów.
Jeżeli przedtem
starałem się być aktywnym, decyzyjnie rzutkim, a nawet widocznym i
stawianym za wzór, pokazywanym jako przykład silnej woli, upartego
dążenia do dzielności, to teraz byłem mało rześki na zewnątrz
i sflaczały do środka jakbym uległ krążącym wokół strachom,
początkowo więc nocą, a później bez ładu i składu, jak leci,
nawet za dnia, nawet co chwilę, ledwie przymrużyłem głowę do
jaśka, a już po kwadransie, z krzykiem, jakby go kto na żywca
odzierał mnie ze skóry, zrywałem się na nierówne nogi
wywrzaskując z siebie resztki koszmarnego snu.
Lecz dni, godziny i
tygodnie spędzane w łóżkowej monotonii, upływające mi pomiędzy
patrzeniem w sufit, a przytulaniem się do zaprzyjaźnionej lamperii,
powlekały się patyną miesięcy, rdzawym nalotem bezczynności,
osadem coraz bardziej gasnącej wiary, więc pocieszałem się, że
wszelka utrata nie jest pikantną przyprawą losu, ale uzupełniającą,
wycieńczoną częścią życia." (...)
KUPISZ POD ADRESEM:
marek.jastrząb.ksiązka@wp.pl
Marek Jastrząb
wtorek, 21 października 2014
piątek, 17 października 2014
Jan Strządała- z tomu Szept igły w otwartej żyle.
Przez całą noc
Przenosiłem w dłoniach wiatr
góry i drzewa
potoki budziłem spod kamieni
wszystko do Twoich stóp
przez całą noc
Kiedy przed świtem
przyniosłem slońce
zobaczyłem że Ciebie nie ma
jest pusta łąka.
.
Nadzieja , tęsknota , ból --te stany nienasycenia są dość często obecne w poezji Jana Strządały. Pisze ," tak naprawdę to istnieje tylko ból wszystko inne jest tylko jego brakiem.".Czy zatem ból jest naszym życiem ? Życia nigdy dość bólem nie nasycisz.Nie możemy w życiu, czasu teraźniejszego - tej chwili , tego momentu, tracić . Musimy mu nadawać piękny sens istnieniu , aby nasze życie nie było tylko czekaniem albo rozpamiętywaniem.To co utracone z reguły pięknieje , z perspektywy wspomnień wydaje się wspanialsze , niż wtedy gdy w nim trwaliśmy .Tęsknota za kimś bezpowrotnie straconym upiększa go , idealizuje .Często nadzieja nie idzie w parze z wolą jej spełnienia , a stan oczekiwania jest tylko pożywką dla naszej wyobraźni. Tak jest u ludzi słabej wiary w to, że mogą się spełnić ich tęsknoty czy nadzieje. Przekonałam się ,że tylko ludzie, którzy mocno wierzyli w spełnienie swoich marzeń i nadziei urealnili je . Dlatego tak ważne jest to, czy człowiek tylko oczekuje na zrządzenie losu i narzeka , czy też działa aby te marzenia i nadzieje zrealizować .Często nie potrafimy też wychwycić oczekiwań innych , a jednocześnie mamy pretensje ,gdy naszym oczekiwaniom nie wychodzą naprzeciw ci, którzy naszym zdaniem winni to czynić .To ,że nie potrafimy żyć jak chcemy , w ramach naszych realnych możliwości , powoduje ,że tracimy cenny czas życia, żyjemy w swojego rodzaju zakłamaniu, obok życia. .Bądźmy zatem empatyczni , przezwyciężymy tym samym stany osamotnienia a nadto wzbogacimy się o sposób odczuwania innego człowieka .Nie ma takiej możliwości, gdy w w relacjach z innym człowiekiem kierujemy się egoizmem lub egocentryzmem Czerpanie z urody życia- radości . jest nam niezbędne jak tlen . Radość tę można znaleźć w uśmiechu innego człowieka ,w zapachu i kształcie kwiatu ,w ciepłym deszczu , powiewie wiatru , w pięknym wierszu , złoto-rudo zielonej jesieni w górach, w kluczu odlatujących żurawi . . i t.d. Nie płaćmy za życie Panu Bogu " byle czym " Kochajmy to życie , ono nas wtedy też pokocha !.
Przenosiłem w dłoniach wiatr
góry i drzewa
potoki budziłem spod kamieni
wszystko do Twoich stóp
przez całą noc
Kiedy przed świtem
przyniosłem slońce
zobaczyłem że Ciebie nie ma
jest pusta łąka.
.
Nadzieja , tęsknota , ból --te stany nienasycenia są dość często obecne w poezji Jana Strządały. Pisze ," tak naprawdę to istnieje tylko ból wszystko inne jest tylko jego brakiem.".Czy zatem ból jest naszym życiem ? Życia nigdy dość bólem nie nasycisz.Nie możemy w życiu, czasu teraźniejszego - tej chwili , tego momentu, tracić . Musimy mu nadawać piękny sens istnieniu , aby nasze życie nie było tylko czekaniem albo rozpamiętywaniem.To co utracone z reguły pięknieje , z perspektywy wspomnień wydaje się wspanialsze , niż wtedy gdy w nim trwaliśmy .Tęsknota za kimś bezpowrotnie straconym upiększa go , idealizuje .Często nadzieja nie idzie w parze z wolą jej spełnienia , a stan oczekiwania jest tylko pożywką dla naszej wyobraźni. Tak jest u ludzi słabej wiary w to, że mogą się spełnić ich tęsknoty czy nadzieje. Przekonałam się ,że tylko ludzie, którzy mocno wierzyli w spełnienie swoich marzeń i nadziei urealnili je . Dlatego tak ważne jest to, czy człowiek tylko oczekuje na zrządzenie losu i narzeka , czy też działa aby te marzenia i nadzieje zrealizować .Często nie potrafimy też wychwycić oczekiwań innych , a jednocześnie mamy pretensje ,gdy naszym oczekiwaniom nie wychodzą naprzeciw ci, którzy naszym zdaniem winni to czynić .To ,że nie potrafimy żyć jak chcemy , w ramach naszych realnych możliwości , powoduje ,że tracimy cenny czas życia, żyjemy w swojego rodzaju zakłamaniu, obok życia. .Bądźmy zatem empatyczni , przezwyciężymy tym samym stany osamotnienia a nadto wzbogacimy się o sposób odczuwania innego człowieka .Nie ma takiej możliwości, gdy w w relacjach z innym człowiekiem kierujemy się egoizmem lub egocentryzmem Czerpanie z urody życia- radości . jest nam niezbędne jak tlen . Radość tę można znaleźć w uśmiechu innego człowieka ,w zapachu i kształcie kwiatu ,w ciepłym deszczu , powiewie wiatru , w pięknym wierszu , złoto-rudo zielonej jesieni w górach, w kluczu odlatujących żurawi . . i t.d. Nie płaćmy za życie Panu Bogu " byle czym " Kochajmy to życie , ono nas wtedy też pokocha !.
niedziela, 12 października 2014
Coraz mniej ludzkiej nadziei. . .
W obecnym współczesnym świecie ,śmierć stanowi nieustającą groźbę .W takiej perspektywie uświadamiamy sobie,jakimi nieważnymi sprawami zajmujemy się,zabijając dany nam czas. Jak nie doceniamy się nawzajem,jak za życia skąpimy słów innym , słów które rozjaśniły by ich istnienie .Z reguły wypowiadamy się o innych bardzo krytycznie .Dopiero po śmierci , potrafimy doceniać , akceptować, kochać, a więc czynić to ,co jest tak ważne i niezbędne dla innych -już za życia .Docenianie dopiero po śmierci ,jest powszechne w świecie artystów .Krytyka literacka i oceny dokonywane przez artystów względem siebie, z reguły są nietolerancyjne i niechętne , bo często u podłoża krytyki leży ludzka zawiść . Ostatnio byłam na wieczorze w klubie" Pod gruszką" w Krakowie ..Wieczór był poświęcony pamięci mojego ulubionego poety_Jerzego Harasymowicza .Wypowiadali się profesorowie -Stanisław Stabro,Wojciech Ligęza, Bolesław Faron, poeci Józef Baran i inni .Jerzy Harasimowicz jako poeta zainteresował mnie ,bardzo wcześnie, jeszcze w szkole podstawowej, jako autor tomiku "Cuda" .Pozostałam mu wierna do dzisiaj .. Ten tomik wzbudził też zachwyt u prof. Wyki . Jerzy Harasymowicz szybko stał się , wydając kolejne tomiki-Ma się pod jesień , Mit o św. Jerzym , idolem młodzieży, Nazywano go "księciem poezji "Był wymieniany tuż obok Grochowiaka , Różewicza,Herberta,Szymborskiej .Wydawał kolejne tomiki.Jego poezja była lekturą szkolną.Wtedy też jego koledzy po piórze - często z zazdrości , zaczęli jego poezję deprecjonować , przemilczać , eliminować,w efekcie oraz bardziej pomijany żył w dużym niedostatku , a miał na utrzymaniu rodzinę .Tracił źródła zarobkowania , zaczął chorować na serce Myśl, czy jutro będzie miał na chleb,stale go prześladowała Wydawnictwa odmawiały mu publikacji wierszy..Przyszywano mu łaty amatora , dyletanta , prymitywisty.. . .Już na pogrzebie rozpoczęła się rehabilitacja niesłusznie przemilczanego poety . Po śmierci jego ciało poddano kremacji i prochy rozsiano nad Bieszczadami zgodnie z jego testamentem . .
Kiedy jak buki na mróz serce mi pęknie
Połóżcie mnie na wielki wóz z widokiem na Bieszczady
Na Wielki pożar gór na wielką jesień
Którą sam roznieciłem pisaniem
Niech ten wóz sam jedzie w zawieje liści
Niech tam na wieki zostanie .-Jerzy Harasymowicz.
Był poetą gór .
Pisał -
W górach jest wszystko o kocham
Wszystkie wiersze są w bukach
Zawsze kiedy tam wracam
Biorą mnie klony za wnuka . .
Absurdalny jest ten kres istnienia . .szczególnie jeżeli dotyczy artystów i wtedy gdy ten kres wyznaczają nam wojny !ev
sobota, 11 października 2014
CZARNA ŚMIERĆ, EBOLA, MY...
Albrecht Dürer, Jeźdźcy Apokalipsy
Ebola...
Nie
chodzi o to, że casus tej choroby jest „na fali” i pozwala bezpiecznie
omijać niewygodne dla polityków tematy i problemy społeczno-ekonomiczne.
A mnie nie chodzi
o to, by straszyć kogokolwiek. Problem w tym, że Ebola,
podobnie jak średniowieczna Czarna Śmierć rozprzestrzenia się
błyskawicznie, zabijając od 60 do 90% chorujących. I jak na razie, nie ma na nią skutecznego lekarstwa...
Dlaczego
poruszam ten temat? Informacja o masowych zachorowaniach w Afryce
Północnej w połowie bieżącego roku uświadomiła mi, że „się
zaczęło”. Zaczęło się to, czego obawiałem się od wielu lat –
pandemii na skalę tak niewyobrażalną, że uznałem wieści o Eboli
w Sierra Leona i Liberii za najgorszą informację mojego życia.
Nawet osławiony „kryzys kubański” z początków lat
sześćdziesiątych, grożący atomową zagładą ludzkości, ani wieści o świńskiej czy ptasiej grypie nie były
dla mnie tak porażające grozą, jak te informacje. Tematem tym interesowałem się od dawna, co można sprawdzić ot, choćby tu
Napisałem nowelę pt. „Niewypowiedziane Imiona”, traktującą między innymi o zarazie dziesiątkującej Europę. Wielokrotnie poruszałem temat dżumy, nawiązując do słynnej powieści Alberta Camusa. Nie przypisuję sobie zdolności jasnowidza. Po prostu TO musiało się kiedyś wydarzyć zważywszy na łatwość komunikacji a więc błyskawicznego przemieszczania się ludzi, jako nosicieli śmiercionośnych wirusów czy bakterii.
Czy
teraz, w świecie a tym samym i w Polsce jesteśmy przygotowani na
pandemię w niewyobrażalnych rozmiarach? Czy jesteśmy przygotowani
na Armagedon, przy którym bledną wszelkie terytorialne spory i
mocarstwowe ambicyjki nędznych polityków? Nie, nie jesteśmy. Jak
stwierdzili amerykańscy naukowcy, do chwili uzyskania prawdziwie
skutecznej szczepionki na Ebolę, przeżycie zależeć będzie
wyłącznie od szczęścia; na kogo wypadnie, na tego – bęc. Czy zrobiłeś rachunek sumienia? Jeźdźcy Apokalipsy ruszyli...
_______________________

CZARNA
ŚMIERĆ
czyli
NAJWIĘKSZY
KATAKLIZM W DZIEJACH EUROPY
Średniowieczna
czarna śmierć. Największy kataklizm w dziejach Europy przebiegał
w zgodzie z klasyczną dewizą twórcy horrorów, Alfreda Hitchcocka:
zaczyna się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie stale rośnie.
PAŹDZIERNIK
1347 r. Mesyna na Sycylii. Miasto ogarnia tajemnicza zaraza.
Powszechnie uznaje się, że przywleczono ją na genueńskich
statkach handlowych wracających znad Morza Czarnego. Mieszkańcy –
jak notuje franciszkański kronikarz Michele da Piazza – „padali
jak muchy, gwałtownie. Kipiały ich uda i ramiona (...). Zakażał
się cały organizm, tak że pacjent gwałtownie wymiotował krwią.
Wymioty trwały nieprzerwanie przez trzy dni, bez jakichkolwiek oznak
poprawy, a następnie pacjent umierał”.
Miasto pustoszeje. Jedni w
panice wyjeżdżają poza mury do wiejskich rezydencji lub do
krewnych, inni zamykają się w domach, zrywają znajomości,
porzucają warsztaty, sklepy, urzędy. Ludzie – pisze Piazza –
„nienawidzili się wzajemnie tak, że jeśli zachorował syn,
ojciec nie chciał się o niego troszczyć”. Wiele bogatych
rezydencji stoi porzuconych, lecz nikt nie waży się na ich rabunek,
pamiętając, jak straszny koniec spotkał domowników. Rejenci
przestają sporządzać testamenty, księża odmawiają spowiedzi i
ostatniego namaszczenia.
PODBÓJ
EUROPY
STYCZEŃ
1348 r. Zaraza przekracza Cieśninę Mesyńską i atakuje południe
Italii, na pokładzie statków handlowych dociera do Wenecji i Genui.
Wkrótce jest w Piacenzy. Na miejskich cmentarzach brakuje miejsc,
zwłoki płoną więc za murami w wielkich dołach, do których
wrzuca się po kilkanaście ciał jednocześnie. „Ludzie – pisze
z przerażeniem miejscowy notariusz Gabriele de Mussi – boją się
oddychać”.
We
Florencji umiera ok. 45-60 tys. osób, z grubsza rzecz biorąc – co
drugi mieszkaniec.
To
samo spotyka Florencję połączoną z Piacenzą traktem handlowym.
Pustoszeją ulice, biedacy uciekają na wieś, zaś bogaci mieszkańcy
– jak pisze Giovanni Boccaccio w słynnym „Dekameronie” –
„zgromadzili się w swoich domach, gdzie żyli odcięci od świata
całego. Jadali lekkie potrawy, pili powściągliwie wyborne wina i
chuciom cielesnym nie folgując, czas swój na muzyce i innych
dostępnych im przyjemnościach trawili, dla zapomnienia o zarazie i
śmierci”.
W
mieście umiera ok. 45-60 tys. osób, z grubsza rzecz biorąc – co
drugi mieszkaniec.
MARZEC
Zaraza jest już w okolicach Montpellier i zbliża się do Awinionu.
Przerażony papież Klemens VI za radą medyków każe palić wokół
miejskich murów wielkie ogniska, które mają oczyścić powietrze z
niebezpiecznych wyziewów. Na próżno – wkrótce martwy jest co
drugi mieszkaniec Awinionu. Papież musi poświęcić Rodan, by można
było doń wrzucać nieboszczyków, dla których brakuje miejsca na
cmentarzach. „Chorzy – pisał do współbraci z Tuluzy anonimowy
zakonnik z Awinionu – są traktowani przez rodziny podobnie do
psów; jedzenie stawiane jest im na podłodze obok łóżka, a
opiekunowie szybko uciekają z zagrożonego domu”.
KWIECIEŃ
Choroba dociera na Majorkę. W ciągu miesiąca umiera 15 tys. osób,
ponad 80 proc. populacji. Na południu Półwyspu Iberyjskiego w
szeregach wojsk arabskich atakujących królestwo Alfonsa XI
Kastylijskiego wybucha panika. Wielu muzułmanów rozważa chrzest,
licząc, że uratuje ich to przed śmiercią. Wkrótce wśród ofiar
zarazy znajduje się jednak sam król Alfons XI.
Bordeaux.
Spuchnięte trupy ofiar zarazy spływają Garonną do Atlantyku.
LIPIEC
Bordeaux. Spuchnięte trupy ofiar zarazy spływają Garonną do
Atlantyku. W Rouen morowe powietrze zabija w kilka tygodni 10 tys.
osób. Miejscowy książę zamiast planowanego kościoła funduje
miastu cmentarz. Zaraza przekroczyła też kanał La Manche. W
Bristolu – notuje miejscowy kronikarz – sroży się tak, „jakby
cała siła tkwiąca w mieście została zagarnięta przez nagłą
śmierć”.
SIERPIEŃ
Wśród chrześcijan na Cyprze zaraza zbiera tak obfite żniwo, że
władze nakazują wymordować większość muzułmańskich
niewolników i jeńców, by ich liczebność nie przewyższyła
liczby wyznawców Chrystusa.
LISTOPAD
Kronikarz Robert z Avesbury zauważa z przerażeniem, że na
londyńskich cmentarzach brakuje miejsc, w mieście codziennie umiera
po 200-300 osób. Król Edward III przedłuża kadencję parlamentu
na kolejny rok, bo „śmiertelna zaraza, która wybuchła w naszym
kraju i królestwach ościennych, z dnia na dzień jest coraz
groźniejsza”.
STYCZEŃ
1349 r. Bath w południowej Anglii. „Zaraźliwy mór, jaki się
sroży wszędzie, sprawił, iż wiele parafii postradało proboszczów
i księży. (...) Należy zatem wyłożyć ludziom, iż w obliczu
śmierci winni spowiadać się nawzajem, jeden przed drugim, a nawet
i przed niewiastą” – zachęca ocalałych współbraci miejscowy
biskup.
KWIECIEŃ
Zimą śmiertelność nieco spada, ale od wiosny choroba znowu zbiera
śmiertelne żniwo i posuwa się na północ. W Wiedniu pewnego dnia
umiera aż tysiąc osób, władze każą wykopać za murami doły
mogące pomieścić ok. sześciu tysięcy ciał.
Bath
w południowej Anglii. „Zaraźliwy mór, jaki się sroży wszędzie,
sprawił, iż wiele parafii postradało proboszczów i księży”.
SIERPIEŃ
Pierwsze ogniska strasznej choroby w Norwegii. Mieszkańcy jednej z
portowych osad na wieść o zarazie u sąsiadów porzucają domy i
chronią się na wyżynach, gdzie rozpoczynają budowę nowej wioski.
Wśród uciekinierów jest niestety jeden zarażony. Wkrótce w
niedokończonej osadzie podróżni znajdą same trupy.
LISTOPAD
Miasta niemieckie zieją pustką, za to na cmentarze pękają w
szwach. We Frankfurcie nad Menem w niespełna trzy miesiące umiera
dwa tysiące osób, czyli co drugi mieszkaniec. Hamburg stracił ich
sześć tysięcy, Mainz – 11 tys. Setki mniejszych miejscowości
opustoszały całkowicie. „Ludzie obezwładnieni rozpaczą chodzili
jak szaleńcy (...). Własności ruchome, jak i nieruchome
pozostawione na mocy testamentu nie cieszyły się niczyim
zainteresowaniem” – pisze autor „Kroniki norymberskiej”
wydanej w 1493 roku.
LUTY
1350 r. Dżuma dociera do Szwecji prawdopodobnie na pokładzie statku
z Gdańska. Król Magnus II Eriksson ogłasza poddanym, że to kara
boska za grzechy i każe im pościć w piątki oraz chodzić do
kościoła wyłącznie na bosaka. Na próżno – zaraza ogarnia
większość miast, jej ofiarą padają także dwaj królewscy bracia
Haakon i Knut. Za kilka miesięcy będzie już nawet w Archangielsku.
LICZENIE
ZMARŁYCH
Gdy
w 1352 r. tajemnicza choroba wreszcie przestała nękać Europę,
papież Klemens VI nakazał parafiom zliczyć zmarłych.
Proboszczowie zgłosili utratę aż 23,8 mln owieczek, co przy
populacji ochrzczonych, liczącej w 1347 r. 75 mln dusz, dało
śmiertelność na poziomie 31 proc. Gdyby odnieść te liczby do
obecnej populacji Unii Europejskiej, mielibyśmy do czynienia z
epidemią, która w trzy lata uśmierciłaby prawie 159 mln osób –
tyle co ludność Wielkiej Brytanii, Włoch i Polski.
Oto,
co ówcześni Europejczycy zobaczyli po przejściu zarazy:
„Opuszczone bydło snujące się po polach bez pasterzy, pola po
horyzont leżące odłogiem, puste domy, gdzieniegdzie jeno
wystraszone garstki ocalałych ludzi. W miastach, w których
wcześniej mieszkało po 20 tys. dusz, teraz ledwie zbiorą się dwa
tysiące, tam gdzie wcześniej żyło wespół półtora tysiąca
ludzi, teraz znajdziesz najwyżej setkę” – pisał w 1350 r. opat
klasztoru Saint Martin na południu Francji.
Największe
przerażenie budziła bezwzględność, z jaką choroba traktowała
swe ofiary. W dziejach Starego Kontynentu nie była to pierwsza
pandemia na taką skalę. W latach 165-180 n.e. Italię spustoszyła
epidemia choroby, którą historycy medycyny utożsamiają
najczęściej z ospą; zmarło prawdopodobnie ok. 25-30 proc.
mieszkańców Półwyspu Apenińskiego. Kilkadziesiąt lat później
(251-260) cesarstwo nawiedziła tzw. plaga Antoninów, zapewne odra.
W szczytowym jej okresie w samym Rzymie umierało codziennie ok. 5
tys. osób. Obie te mordercze pandemie miały jednak wspólną cechę,
napawającą nadzieją – kto zachorował i przeżył, stawał się
odporny na kolejne ataki choroby.
Ofiary
czarnej śmierci – jak ochrzczono nowe schorzenie – miały
znikome szanse na wyzdrowienie i nie nabywały odporności. Pod tym
względem choroba przypominała tzw. Mór Justyniana,
straszliwą epidemię z początków VI w. n.e. Objawy i przebieg też
były podobne. Najpierw „na różnych częściach ciała pojawiały
się palące pęcherze, a na narządach płciowych, ramionach i szyi
rozwijały się wrzodziejące guzy. (...) Pacjentów chwytały
gwałtowne dreszcze, które w krótkim czasie osłabiały ich i nie
pozwalały utrzymać się na nogach. (...) Czyraki szybko rozrastały
się do rozmiarów orzechów włoskich, następnie do rozmiarów jaja
kurzego lub gęsiego. Były niezmiernie bolesne i podrażniały
ciało, wywołując wymioty krwią. Zepsuta krew przechodziła z
zajętych chorobowo płuc do gardła, skażając chorego i
rozkładając się w całym jego ciele. Osłabienie trwało trzy dni,
a czwartego pacjent w końcu umierał” – opisywał cierpienia
zakażonych Michele da Piazza.
„Zarazić
się można było nie tylko podczas rozmowy z chorym czy przebywania
w jego towarzystwie, ale również przez dotykanie jego ubrań” –
relacjonował Boccaccio.
ŹRÓDŁO
_________________________
POTĘGA SŁOWA
_________________________
ALBERT CAMUS. „DŻUMA”
POTĘGA SŁOWA
„Tak - powiedział - To niemal niewiarygodne. Ale zdaje się, że to dżuma.”
Albert Camus, „Dżuma”
W
naszym, ludzkim świecie, rzeczy nienazwane nie istnieją. Dopiero
nadanie im miana powoduje, że coś (lub ktoś) „staje się”. Bo kim jest
taki N.N.? Nikim; jakimś potwornym Nomen Nescio; człowiekiem
bezimiennym, nienazwanym; Nemo czyli Nikt, jak nikomu nieznane,
dopiero co odkryte stworzenie w głębinie. Krab? O, nie! Bo czyż może
istnieć krab, którego jeszcze nie nazwano krabem a tym samym nie
zakwalifikowano do odpowiedniej gałęzi drzewa wszelkiego żywota? Nie
może istnieć, więc nie istnieje.
Jak
mówi doktor Rieux? „Ale zdaje się, że to dżuma”. Rieux mówi to głośno w
odpowiedzi na pytanie swojego kolegi po fachu, doktora Castel. I
właśnie w tej jednej, straszliwej chwili to coś nieznanego,
nieokreślonego a więc przerażającego, nabiera namacalnych wymiarów i
kształt ostateczny. Oto ona, zaraza o straszliwym imieniu Dżuma; jeden z
czterech Jeźdźców Apokalipsy, posłaniec zapowiedzianej od Boga
Śmierci. Śmierci wszechobecnej i nieuchronnej w swojej najczystszej,
wysublimowanej bo nareszcie nazwanej postaci. Bo to Słowo powołuje do
życia, jak milczenie sprowadza na życie ciszę grobowca. Nieprzypadkowo
starożytni nakazywali wydrapywać imiona faraonów wyklętych, jak choćby
Echnatona albo Hatszepsut, które Totmes nakazał po jej śmierci usunąć
wszędzie tam, gdzie ta zaborcza i żądna władzy suka tyranizująca go
przez ponad dwadzieścia lat, nakazała je wykuć na swoją wyłączną cześć i
chwałę. Ale i ludzi przeklętych, jak choćby szewca-podpalacza
Herostratosa. Wspaniała zemsta: milczenie...
Nim
Rieux wypowie to, co nieodwracalne, jakby magicznym zaklęciem otwierał
puszkę Pandory, życie codzienne w Oranie tam, na północno-afrykańskich
rubieżach kolonialnej Francji toczy się według pisanych i niepisanych
zasad, utartymi od tysiącleci szlakami gnuśnej i przyjaznej
codzienności. Jest oczywiste, że owa przyjazność codzienności jest
sporadycznie zakłócana zgonami z przyczyn równie „przyjaznych” bo
znanych, jak nieuleczalne choroby, starcze zwyrodnienia, cicha śmierć
niemowląt a wyjątkowo - nieszczęśliwe wypadki, zabójstwa czy
samobójstwa. Lecz to wszystko mieści się w „normalnej” krzywej
statystycznej zgonów, których ilość zawsze można było przewidzieć z dużą
dozą prawdopodobieństwa dla „roku obrachunkowego śmiertelności”. Ale
kiedy Rieux głośno mówi: „To dżuma” słowa te zmieniają wszystko; dla
nikogo nie ma już odwrotu, nie ma żadnej bocznej furtki; dokonało się! Consummatum est!* I
od teraz będzie już tylko coraz to więcej męki i więcej zapomnienia,
jakbyśmy powiedzieli parafrazując tytuł powieści Osvaldo Soriano.
Więc
teraz, kiedy „dokonało się”, Czytelnik może zapalić papierosa i
wertując powieść Camusa zastanowić się, czy tak jest w istocie; czy
słowo ma siłę sprawczą. Księga Rodzaju podaje: "A gdy tak się stało, Bóg
nazwał tę suchą powierzchnię ziemią...”. Jak widać, nawet Bóg nazwał
to, co stworzone a nienazwane, by zaistniało. Widać inaczej nie można.
Głośne: „To dżuma” zmienia wszystko; jak gumką wyciera przyjazność
codziennej błogosławionej śmierci, ścierając jednocześnie wszelkie
dotychczasowe statystyczne krzywe, dane, liczby. I otwiera się
przepastna głębia potworności cierpień, do tej pory zarezerwowana
wyłącznie dla absolutnie nieuleczalnie chorych.
Jest
niezmierne ważne dostrzec, że oto w Oranie Śmierć nie jest
reprezentowana przez niewiastę o trupiej twarzy z kosą na piszczeli
ramienia i w opończy z kapturem, do jakiej nawykliśmy dzięki Mistrzom
średniowiecza, budowniczym katedr, ludwisarzom odlewającym Kostuchy na
dzwonach, pracowitym kamieniarzom wykuwającym Anioły Błogosławionej
Śmierci; nie. Ta Śmierć, orańska, przybiera postać kanalizacyjnych
szczurów zdychających na naszych oczach w krwotocznych drgawkach i
skręconych w agonii, wyjących z bólu i przerażenia umiłowanych żon,
mężów, dzieci, kochanków i sąsiadów. Śmierć już nie stoi Ante portas*,
już jest pośród uliczek, pustoszy miasto od wewnątrz; szarpie pachwiny,
rozrywa płuca i nerki. Od tej chwili nikt nie jest zdrowy, bo Dżuma
czyha wszędzie a zapyziałe miasto kolonialne Oran to jedno wielkie,
przepastne i nienasycone mortuarium.
Pewnego
dnia marsze szczurów zdychających w krwawych konwulsjach ustają, bo
Śmierć wypaliła naszych Braci Mniejszych powołując ich do szczurzego
Raju; teraz puka od domu do domu, powołując Ludzi. Wszystkie drzwi są
naznaczone bo w Oranie od momentu w którym Rieux dżumę nazwał głośno
Dżumą, wszyscy stali się Pierworodnymi przed obliczem Pana.
Chory
Oran zionie pustką. Oczywiście, nadal jest pełen jeszcze zdrowych,
jeszcze żywych ludzi; jeżdżą autobusy i tramwaje, piekarze wypiekają
chleby, kawiarnie serwują wina i homary a dziwki ciągle prowadzają
klientów do nędznych klitek „na pięterkach”. Ale Oran zionie pustką
duchową, bowiem zniknęła pewność jutra; nikt nie może powiedzieć, że
dożyje jutra więc każdy jest a priori potencjalnym zmarłym. Właśnie w
tym sensie miasto jest opustoszałe; ludzie rozmawiają półgłosem albo po
prostu milczą. Przy łożu konającego mówi się szeptem lub milczy a w
domu powieszonego nie mówi się o sznurze. W Oranie nad każdą szyją
zwisa sznur. Lina. Splot zdarzeń, który wszystkich ulokował pewnej
godziny, pewnego dnia i tygodnia, pewnego roku w mieście, gdzie Śmierć
spersonifikowana została jednym, jedynym głośno wymówionym słowem.
Kiedy zatrzaśnięto bramy, gdy obstawiono Oran tyralierą żołnierzy
gotowych strzelać do każdego, kto zechce opuścić zadżumione miasto,
wtedy wszyscy zamknięci wewnątrz miasta pojęli, że zostali skazani
podwójnie. Dla nich, dla osaczonych od środka i od zewnątrz nic już nie
jest jak było. I nigdy nic już nie będzie jak było, bo każda Śmierć
nazwana egzekwuje podatek „w imieniu i nazwisku”. W życiu. Pustoszeją
kuchnie, sypialnie i łóżka. Kawiarniane stoliki tracą stałych bywalców,
dziwki - alfonsów, alfonsi - zatrudnienie a tramwaje i autobusy
pasażerów. Nawet koty nie znajdują swych odwiecznych ofiar, bo nic już
naprawdę nie jest, jak było a to, co będzie...? O, to będzie zupełnie
inne.
Ci,
którzy zachorowali, nie mają nawet czasu zapytać dlaczego to ich
spotyka, bowiem umierają prawie natychmiast w kałużach wymiocin, ropy,
krwi i potu zaś ci, którzy jeszcze nie czują śmiercionośnego muśnięcia
pytają w trwodze: „Kiedy ja?” A czasem, oczywiście: A jeśli ja, to
dlaczego ja, dobry Boże? Dlaczego ja? Można snuć wielowątkowe rozważania
nad Boskimi intencjami, lecz będą to tylko jałowe rozważania
prostaczków, żeby nie powiedzieć – głupków, albowiem Bóg nie ma z tym
nic wspólnego. Bóg nie sprowadza zarazy by wypaliła grzeszników; by
poprzez Śmierć dokonać katharsis ludzkości, która grzesząc na śmierć
zasłużyła po stokroć. Nie. Bóg umył ręce od naszych uczynków, miłych czy
nie-miłych, dając nam Dekalog i wolną wolę. Bóg patrzy, jak zachowamy
się w chwili próby i nasłuchuje naszych myśli; rozumiemy czy nie
rozumiemy, że nie On, lecz właśnie my jesteśmy jedyną przyczyną, jedyną
siłą sprawczą i motoryczną zarazy? Przecież gdyby Rieux nie
wypowiedział słowa „dżuma”, gdyby jakiegoś kraba nie nazwano krabem,
gdyby Boga nie nazwano Bogiem - śmierć tysięcy szczurów i ludzi nie
zaistniałaby ot, więcej zgonów, zatem starczyłoby podnieść krzywą
statystyczną i uznać nową wartość średniej za „normę.” Wszak jeśli
większość populacji będzie karłowata i chora na syfilis, to
syfilityczna karłowatość stanie się nie tylko normą ale i objawem
krzepkiego zdrowia.
W
obliczu zagrożenia, człowiek podejmuje wysiłek walki a ludzkie stado
dzieli się na dowódców i żołnierzy. Nie wolno i nie można inaczej bo
żeby przetrwać, trzeba stawić zorganizowany opór. W ogniu walki rodzą
się bohaterowie. I tchórze. Ale w Oranie nie ma podziału na
dowódców-lekarzy i żołnierzy-chorych wszyscy są chorzy po równo, bowiem
jak głosi napis na zegarze ratuszowym w Lipsku: Mors certa, hora - incerta.
W Oranie wszyscy stają się pacjentami bardzo cierpliwymi i dlatego
„Dżuma” nie posiada bohatera. Albowiem żeby zaistniał Bohater, autor
musi powołać do istnienia anty-bohatera a tego Camus nie uczynił.
Dlaczego? I Camus i doktor Rieux są fatalistami i właśnie fatalizm
nakazuje uczynić pisarzowi z Rieux nie tyle pierwszoplanowego bohatera
ile Uczestnika. Rieux jest lekarzem i człowiekiem mądrym; on nie walczy z
zarazą jako taką znając jej potęgę i swoją małość. Nie walczy ale może
niwelować jej wszechmoc, niosąc ulgę cierpiącym przez nacinanie
dymienic i dodawanie otuchy żywym i jeszcze zdrowym słowami pociechy,
jak duchowy przewodnik. Jak filozof rozumiejący bezsiłę człowieka w
zderzeniu z wyrokami Boskimi; fatum, ananke czy jak tam sobie chcemy
nazwać to, co wypala Oran.
Jak wspomniałem, fatalizm czyni z Rieux nie bohatera lecz Uczestnika; on nie walczy z dżumą ponieważ wie, że c’est la vie
a owo trafne c’est la vie zawiera prawdę prawd ostatecznych. To
odpowiedź na odwieczne, dręczące ludzkość pytanie: dlaczego? To cena,
jaką przyszło zapłacić nam, ludziom za jabłko, zjedzone w Raju przez
Adama i Ewę.
W
„Dżumie” to nie Bóg jest Bogiem ponad Oranem, Bogiem jest Camus; to on
rozdziela karty życia i śmierci decydując, kto umrze a kto przetrwa. I
nie zarazki moszczące się w rynsztokach i sypialniach Oranu zabijają,
tylko Albert Camus-pisarz. Więcej - Albert Camus-Bóg. Dlatego jego
powieść nie ma (podobnie, jak ludzkość), jednego bohatera. Owszem, Rieux
jest postacią pierwszoplanową ale także dziennikarz Tarrou, doktor
Castel, niedoszły samobójca Cottard i ów kosteryczny staruszek plujący
na koty. Więc Rieux nie jest bohaterem zdarzeń w czas zarazy, tylko ich
pierwszoplanową figurą; prawdopodobnie dlatego, że Camus-autor,
Camus-człowiek go polubił.
Kiedyś,
w jakiejś nieznanej, odległej przeszłości inny Rieux, w innych
okolicznościach i towarzystwie głośno raz pierwszy wypowiedział sprawcze
słowo „Bóg” i wówczas także: Dokonało się! Consummatum est! Magiczna
siła Słowa objawiła ludzkości Moc, która nie powoduje trzęsień ziemi,
nie decyduje o naszych świętościach ni zboczeniach; nie zarządza gradem,
powodziami, wojnami, pandemiami ani tym, która córek ludzkich zostanie
zbrukana a który syn człowieczy świętym. Moc, będąc Słowem jest
wszystkim: nami i całym naszym Wszechświatem z jego hekatombami
szczurzych i ludzkich ofiar zdychających w ów czas orańskiej zarazy.
Dlaczego? C’est la vie.
SŁAWOMIR MAJEWSKI
.
czwartek, 9 października 2014
Mont St. Michel
śpiewa Magda Jackowska z NGT Porfirion
muzyka Grażyna Łapuszek
tekst Sławomir Majewski
Wolę muzykę niż...
POLITYKĘ!
Coraz więcej na świecie zła, giną bezbronni, bezsilni, niczemu nie winni ludzie, tracą domy, końca tego nie widać, wręcz przeciwnie. Nie dość, że morduje się bezkarnie ludzi, to pozostałym wtłacza się do głów najbardziej groźną z dotychczasowych- ideologię gender, która tliła się w ostatnich latach w ukryciu , by teraz bezwstydnie zaatakować ludzi na wszystkich frontach , zagrażając nawet najmniejszym dzieciom w przedszkolach.W USA ,Kanadzie , w Europie dokonała już wielkich spustoszeń, robiła to podstępnie przedstawiając się jako ideologia nowoczesna . Dopiero teraz, niektórzy przejrzeli i patrzą z przerażeniem, jakie zbiera żniwo.Jak to się stało ,że tak wiele ludzi uległo temu szaleństwu,że my sami niezależnie od tego, czy urodziliśmy się mężczyzną ,czy kobietą , chcemy definiować swoją płciowość.?,Nawet w przedszkolach nie mogą dzieci naturalnie i fizjologicznie się rozwijać, bo niszczy się ich naturalną tożsamość.Jest to ideologia chora, antymałżeńska , antyrodzinna , niszcząca godność dziecka , kobiety i mężczyzny a tym samym niszcząca naturalną prokreację i fizjologiczną płciowość..Kto i po co to wymyślił.? .Dlaczego rząd Polski to wprowadza do przedszkoli , szkół , uczelni,.czy chce z ludzi uczynić dziwolągów niezdolnych do normalnej ludzkiej egzystencji i prokreacji . Czy za tym kryją się próby zdobycia wielkich pieniędzy przez kliniki zapładniające w procedurze in vitro, bardzo dochodowej ,czy kliniki aborcyjne -znalazły sobie sposób na zarabianie wielkich pieniędzy-, nie lecząc bo do tego trzeba lat nauki i nakładów pieniędzy,a zabijając trzeba mieć tylko predyspozycje psychiczne- rzeźnika ?Szkoda , że rządzący światem , nie widzą tego ,że zmierzają ku zniszczeniu gatunku ludzkiego! To zło lawinowo narasta .Kłamstwo jest wszechobecne. .Tylko kłamstwa się wymyśla !Prawda istnieje!
B.Brecht .powiedział-Kto nie zna prawdy jest głupcem.Ale kto ją zna i nazywa kłamstwem , ten jest zbrodniarzem. Prawdy św. Jan Pawła II który nas przestrzegał przed groźbą zaistnienia tego -co jest teraz , już w świadomości wielu ludzi nie istnieją, dlatego szybko zmierzamy ku zapaści cywilizacyjnej a jej wyrazem są toczone na świecie lokalne wojny i realna groźba III wojny światowej.i całkowity upadek wartości . Wszystko można , wszystko jest legalne, nawet kazirodztwo! Jak widać głupota i zło w kolejnym pokoleniu jest silniejsza niż mądrość i dobro .A wystarczy tylko przestrzegać dekalogu . . .który tak rozwściecza głupich i złych ! Niech muzyka tutaj prezentowana, będzie antidotum na głupich i złych, bo oni muzyki nie słuchają!
ev
.
środa, 8 października 2014
niedziela, 5 października 2014
Radość płynąca z piękna.
Ludzie , ale nie tylko i inne stworzenia boskie np. ptaki posiadają zmysł piękna.Doznanie piękna sprawia nam wielką radość. Szpetota z reguły spowodowana przez człowieka -przygnębia nas.Dla mnie muzyka jest największym i najpełniejszym wyrazem piękna Nawet muzyka świerszczy w sierpniowy wieczór , które nie wiem z jakich powodów w tym roku, mnie nie odwiedziły.Ale radość sprawia też piękna poezja.Daje wyobraźni wolność.Nasz zmysł piękna łączy się z potrzebą dobroci, miłości .Jednak na próżno szukamy miłości ,jeżeli nie mamy jej we własnych sercach, jeżeli nie niesiemy jej we własnych oczach.Kto nie potrafi kochać, to dla niego, dar miłości od drugiego człowieka będzie miał tylko walor użyteczności, która jest chwilowa i zaczyna w pewnym czasie ciążyć, gdy potrzeba nasza jest zaspokojona.Tylko nawet drobiazg,będzie miał dla nas wartość nie przemijającą jeżeli przyjmiemy go z miłością. on wtedy nigdy nas nie znuży.Dopiero jeżeli człowieka pokochamy , mamy na niego prawdziwy pogląd.Radość życia jest pełna , jeżeli nasza dusza żyje w pełnej jedności z Bogiem. Nie wiedzą o tym Ci, którzy tak po ludzku niedoskonali nie widzą Boga i na tej podstawie Jego istnienie negują.ev
czwartek, 2 października 2014
środa, 1 października 2014
Jana Strządały -Liście biegną po murze.
Na kliszach liści
krew
Płonie od wschodu
domy
wrastają w powietrze
Od granatów głuche
Następną cegłą
Następnym kamieniem
Toczą się
Stalowe
milczące gąsienie.
Przez wypalone dachy
światłoczułe zbrodnie
Widać jak na dłoni .
Liście biegną po murze
do szczytu
Nie spadną na ziemię
Od podmuchu
Kiedy do bólu
Jak do błękitu
zbliżają się słowa modlitwy
połknięte ze łzami
Dzień się od nocy
Odrywa z łoskotem
i na kolanach
modli się razem z nami.
Gliwice wrzesień 2014 r.
Udręczonemu , osamotnionemu w nieszczęściu wojennym-narodowi ukraińskiemu ,wiersz ten dedykuję , przyznając się do swojej bezsilności. . . .
Gliwice wrzesień 2014 r.
Udręczonemu , osamotnionemu w nieszczęściu wojennym-narodowi ukraińskiemu ,wiersz ten dedykuję , przyznając się do swojej bezsilności. . . .
Czy Putin nie wie ,że za te zbrodnie , śmierć niewinnych ludzi ,zakończy jak każdy dyktator KLĘSKĄ? Czy jak zniszczy Ukrainę , pójdzie dalej ? Czy ma się powtórzyć dramat II wojny światowej, czy jej skutki i cały bezsens skierowany na wyniszczanie narodów ,niczego go nie nauczyło?Ś.P.Prezydent Polski ,Lech Kaczyński powiedział "Wiemy świetnie , że dziś Gruzja , jutro Ukraina , a potem może czas na mój kraj, na Polskę !Byliśmy głęboko przekonani , że przynależność do NATO i UE zakończy okres rosyjskich apetytów . Okazało się ,że nie , że to był błąd ". Prorocze słowa !.Ani UE ani NATO nie wie jak skutecznie pomóc Ukrainie .A tam giną ludzie , niszczone są domy i cały ich dorobek . Putin boi się ludzi którzy nie popierają jego agresji , dlatego niszczy niezależne media , zakłada kaganiec na internet. i w ten sposób przedłuża swoje trwanie..Do czego doprowadzi własny kraj ? Dlaczego dotąd nie ma międzynarodowych procedur które by pociągały do odpowiedzialności karnej takich jak on- niszczycieli świata ?Ukraina jest bankrutem gospodarczym , U.E. nie dysponuje takimi możliwościami finansowymi aby Ukrainę postawić na nogi .Podziwiam osamotniony naród ukraiński ,że mimo wszystko- walczy , nie poddaje się i tym samym ,odkrywa przed światem i ostrzega- na co Putina stać.Społeczność międzynarodowa winna potępiać agresję Putina , bo związane z nią zło ,zacznie pogłębiać się i triumfować, ogarnie cały świat -niszcząc go totalnie .ev
Subskrybuj:
Posty (Atom)